neosofista neosofista
1251
BLOG

Dyskretny urok pornografii (18+)

neosofista neosofista Kultura Obserwuj notkę 0

 

Dyskretny urok pornografii

Autor Radosław Herka

© 2013 All rights reserved!

 

 

Wstęp i wyjaśnienie

 

               W ostatnim numerze (28/2013) tygodnika „Do Rzeczy” (str. 16) ukazał się tekst autorstwa pana Marka Magierowskiego zatytułowany „Wojna ze złem” i będący, jak go określili; sam autor oraz wydawca i redaktor naczelny czasopisma (na str. 4, w Spisie treści); swoistym „manifestem przeciw pornografii”. Nie odnosząc się wprost do treści artykułu a jedynie do jego tezy i programowej roli, jaką ma spełniać ów „manifest”, chciałbym nawiązać z nim swoistą polemikę, prezentując w odpowiedzi nań „kontrmanifest” i wygłosić, dla odmiany, „pochwałę pornografii”.

 

Czy jest to zamiar kontrowersyjny? Jak najbardziej – mam nadzieję, że tak! Czy niecodzienny, sprzeczny z utartym schematem myślowym a wręcz śmiały? Oczywiście – ma taki być. Ale czy bulwersujący? Dla niektórych zapewne tak, aczkolwiek mam nadzieję nie przekraczać weń granic „dobrego smaku”. Choć te, jak wiadomo, są umowne i nie uniknę zapewne oskarżeń. Dlatego uprzedzam wrażliwych, dla których już sam mój zamiar jest w swej naturze zbrodnią i obsceną, że czytają go na własną odpowiedzialność!

 

Tym nie mniej mam nadzieję, że nie tylko przez wzgląd na ważki i powodujący wypieki temat, ale także sposób jego przedstawienia, mój artykuł zaciekawi Państwa wybredne gusta i że z otwartym umysłem podejdziecie do lektury. Nadmieniam, że niniejszym tekstem ryzykuję i tak dość kruchą opinię konserwatysty i, - powiedzmy, - „prawicowca” a przynajmniej zwolennika tzw. partii i środowisk prawicowych. Sprzeczność? Być może…? Dlatego tym bardziej zachęcam do przeczytania! I mam też nadzieję, że tygodnik „Do Rzeczy” chcąc dochować rzetelności dziennikarskiej, nie odmówi mi publikacji i umożliwi swoim czytelnikom zapoznanie się z owym votum separatum;

 

 

***

 

- „Zupełnie nie rozumiem, co takiego wy, faceci, widzicie w tej pornografii. Próbowałam to zrozumieć, oglądałam, ale mnie to w ogóle nie kręci. Nie podnieca wcale. Ot, po prostu, para (no, nie zawsze i nie tylko para – przyp. autora) kopulujących ze sobą ludzi…”.

 

Zdarzyło mi się kiedyś, (po prawdzie, to nie raz), słyszeć takie lub podobne zdanie z ust niewieścich. Zwłaszcza w reakcji na me wyznanie, iż jestem a przynajmniej uważam się, za „pornografa” tudzież miłośnika, jeśli już nie konesera pornografii. Pomijając oczywiście pewien odsetek kobiet, którym nie trzeba niczego wyjaśniać i które same, bez mej interwencji i wyjaśnień, dostrzegają weń pewne zalety, faktem jest, że wyznanie takowe najczęściej wzbudza ciekawość dam, gdy pada w odpowiednim kontekście sytuacyjnym i często może stać się przyczynkiem do, co najmniej, ciekawej dyskusji. Zwłaszcza, gdy osobnik je wygłaszający ma raczej nienaganne maniery i odbiega od stereotypowego wizerunku „obleśnego zboczeńca”, co mimo wszystko nie zawsze się udaje, gdyż każda pani to przecież odrębny przypadek i ma inny obraz „pornografa” w swej wyobraźni, – ale to na marginesie…

 

              Pornografia pornografii nie równa. Nie ma też jej jednoznacznej definicji. Powszechnie utarło się uznawać zań wiernie przedstawiony akt seksualny, (niekoniecznie graficznie), prezentujący męskie i żeńskie organy płciowe w trakcie zbliżenia. Czy jest to definicja pełna, wyczerpująca zupełnie to wszystko, co skrywa za sobą wyraz „pornografia”? Oczywiście nie. Pornografii jest tak wiele, jak wielu ma odbiorców (stąd subiektywizowanie terminu pornografia w prawie i uzależnianie tego, czym ona jest, od jej odbiorcy). Każdy szuka w niej i znajduje coś dla siebie, co innego akcentując i na co innego zwracając większą lub mniejszą uwagę. Dlatego i ja nie będę obiektywny, prezentując jedynie swój subiektywny ogląd na nią. Aczkolwiek, jak mi się wydaje, podzielany, choć może w sposób nie do końca wyartykułowany tak wprost, (bardziej w sposób intuicyjny), także przez (wielu) innych…

 

              A muszę się zgodzić z Niewiastą, której słowa przywołuję. W samej, mechanicznej czynności dwojga lub więcej ludzi nie ma (jeszcze) „uroku”. Choć to wydaje się nie nieodzowne, pornografia wiąże się bowiem z przekroczeniem granic intymności. Intymności, która jest w dodatku wystawiona „na podziw” – niekoniecznie publiczny (w sensie masowy). To właśnie z przekroczeniem owych granic wiąże się pornografia a nie jedynie z odzwierciedlonym aktem seksualnym. Oczywiście kopulacja jest, czy też inaczej: powinna być sama w sobie aktem intymnym. Wówczas tak – „podejrzenie” jej jest lub może być pornografią. Ale co zrobić i jak nazwać takie zjawisko, kiedy nią nie jest? Kiedy akt seksualny stał się już towarem masowym, produkowanym, niczym samochody w fabryce Henrego Forda przy taśmie produkcyjnej? Moim zdaniem dość jednoznacznie: „filmem przyrodniczym”. Zazwyczaj niczym ponad to. Choć! Zdarzają się „rodzynki”…

 

              Cóż zatem jest treścią pornografii i co przesądza o tym, że jest weń owo „coś” magnetycznego? Co zmienia przeciętny „film przyrodniczy”, no może nie w arcydzieło, ale w obraz pożądania dla konesera a i dopiero młodego adepta o „duszy voyerysty”? Jak dziś, pamiętam swoją przygodę z pornografią w okresie dojrzewania. To wtedy się nią zainteresowałem – z przyczyn oczywistych. I pamiętam też tamte rozmowy w gronie znajomych. To, co komentowaliśmy i na co zwracaliśmy wówczas szczególną uwagę, oglądając po raz pierwszy a i wtóry zdjęcia lub filmiki; to twarze i oczy tych kobiet. Zupełnie niepodobne do czynności, którym się poddawały, - uznając oczywiście je za pewnego rodzaju „brudne” a przynajmniej „wstydliwe”, (tak byliśmy wychowani). Nie wszystkie kobiety oddające się nań rozpuście wyglądały, jak „stereotypowe przedstawicielki najstarszego zawodu świata”, który mieliśmy kulturowo utrwalony. Ze zdumieniem odkrywaliśmy coś wręcz przeciwnego. I te właśnie przykuwały naszą ciekawość i rozbudzały zmysły.

 

Kobiety, które wyglądały „normalnie”. Które wyglądały niczym… no może nie koleżanka z klasy, bo nasze koleżanki wtedy tak nie wyglądały. Były przede wszystkim za młode, aby tak wyglądać, ale jak, powiedzmy; sąsiadka. Kobiety „normalne”, (cokolwiek ten wyraz dziś dla nas znaczy), które mijając na ulicy nie pomyślelibyśmy nawet, że są zdolne do takich… „śmiałych czynów”. Na dodatek wystawionych na widok niemalże publiczny. Niektóre zeń wręcz piękne, „anielskie” – niczym (ze świętego) obrazka (jak drzewiej mawiano). Co sprawiało, że takie kobiety decydowały się „sprzedawać swoje ciało”? Nie raz ani nie dwa nawet, ale setki tysięcy razy i po wsze czasy, - do gazety, dla każdego młodego a i podstarzałego onanisty? To nas wtedy niezwykle frapowało i frustrowało w zestawieniu z codziennymi problemami wieku dorastania. Było nieodgadnioną i niepojętą zagadką na temat kobiecej natury, którą próbowaliśmy zgłębić i przeniknąć patrząc w ich oczy, (a oczy to przecież „zwierciadła duszy”), twarze jak i oczywiście roznegliżowane ciała w chwili uniesienia. To wciąż bardzo ważny i nieodzowny element;

 

Tak jak wówczas tak i obecnie nie lubię i nie oglądam swoistego rodzaju „oszustwa” i np. prezentowanej w TV „erotyki”. Filmów, ale i „pseudoartystycznych zdjęć” z poczytnych „magazynów dla panów” lub w internecie, na których modelkom i aktorkom wstydliwy cenzor zakrył co wrażliwsze, ale przecież też piękne części kobiecego ciała, które kobieta i tak obnażyła. I tak pokazała! Nie! Aby obraz był pełny i aby wywołał odpowiednią reakcję, (bynajmniej nie piszę o fizjologicznej), i nie przesłaniała go fala irytacji ze strony widza, obraz musi być pełny, treściwy. I choć nie na narządy płciowe się wpatrywaliśmy przede wszystkim, (ja przynajmniej), ich po prostu nie mogło zabraknąć. Dopiero wtedy nic nie „przesłaniało” dysonansu i pozwalało wywołać odpowiednie emocje, powiedzmy, „zadumy”.

 

I właśnie ów dysonans i pierwotne zdziwienie stało się, przynajmniej w moim przypadku, tym czymś, (formą rytuału), który powielałem i którego szukałem w pornografii. Kiedy po nią sięgam również dziś. Zupełnie jak wtedy, kiedy byłem nastolatkiem, patrzę na twarze i oczy kobiet i próbuję dociec, co czuły, jakie emocje im towarzyszyły, kiedy uwieczniano ich igraszki, jak i dlaczego się na nie zdecydowały. Co nimi motywowało i do czego są zdolne? Nie rozumiałem tego wtedy i była to dla mnie i moich kolegów wówczas tajemnica dotycząca „kobiecej natury”, którą usiłowaliśmy zgłębić w „męskim”, nastoletnim gronie, podczas rozmów i wymieniania się zdobytymi, (ach, wtedy pornografię trzeba było zdobyć!), „świerszczykami”. Dziś już każdy z nas ma swoje lata, niektórzy z moich przyjaciół nawet mają żony. Niektórym rodzą się też dzieci. I choć dziś natura kobiet nie jest już dla żadnego z nas tak wielką zagadką ani tajemnicą, - przynajmniej w odniesieniu do tego aspektu ich natury, - i na ogół bezbłędnie jestem w stanie ocenić autentyzm i motywacje dam tak uwiecznionych, wciąż, od czasu do czasu, to lubię. I wydaje mi się, że nie ja jedyny…

 

               Mówi się, iż tzw. „branża erotyczna” przeżywa finansową zapaść. Jest to paradoks wobec utyskiwań pana Magierowskiego na jej wręcz wylew z każdej strony, który chciałby powstrzymać i prawnie uregulować. Rzeczywiście, producenci filmów porno i wydawcy prasy przeżywają, co najmniej od dekady, kryzys. Upatrują jego przyczyn w rozwoju technologii informatycznych i upowszechnieniu się dostępu do szerokopasmowego internetu. No i oczywiście w skali piractwa w nim, które rzekomo pustoszy rynek porno. W moim przekonaniu nie jest to prawdą. Przyczyny kryzysu pojawiły się dużo, dużo wcześniej. Porównajmy chociażby filmy ze „złotego okresu”, tj. z lat 70, 80 i początku 90, ze współczesnymi produkcjami. Dość istotny moim zdaniem jest aspekt fabuły. Te produkcje sprzed lat ją po prostu miały, co prawda lekką, komediową, ale taka właśnie powinna być produkcja porno. Bawić i „uczyć” zarazem, Współczesne filmy to mechaniczne wręcz „rżnięcie”, niczym w tartaku, które nawet za „film przyrodniczy” trudno w zw. z tym uznać. Ale pomijając już to nawet, pozostaje aspekt aktorek i aktorów wcielających się „w role”!

 

               Pierwsze, co rzuca się w oczy, to autentyzm tamtych aktorów i aktorek sprzed lat. Już w ich powierzchowności widać, że są to kobiety, ale i mężczyźni z krwi i kości (a piszę to z postawy w pełni heteroseksualnej, – aby nie pozostawiać niedomówień). Ludzie „prawdziwi” chociażby w tym wymiarze, że nieupiększeni chirurgią plastyczną. Aktorki o kobiecych kształtach, czasem nawet lekko obwisłym, ale naturalnym biuście, czy z zarysowanym brzuszkiem – efektem np. wcześniejszego porodu. Bez cery zniszczonej solarium oraz makijażem. O braku depilacji sfer intymnych już nawet nie wspomnę – takie wtedy były po prostu czasy i kobieta pachwiny mogła a nawet powinna depilować, ale na swym łonie powinna mieć jednocześnie stosowne, dobrze utrzymane, „krzaczki”. Nie ukrywam, to ma swój urok i liczną rzeszę fanów także dziś. Kategoria vintage w końcu jest zawsze szczególnie wyróżniona na każdym znanym mi i odwiedzanym forum erotycznym.

 

To samo tyczy się występujących w filmach i na zdjęciach w magazynach mężczyzn. Dziś w pornobiznesie królują wytatuowane „byczki” wyjęte wprost z siłowni, które jedynie potęgują absmak z oglądania współczesnych produkcji. A drzewiej bywało przecież inaczej… Aktorzy, - zaryzykuję tezę, - byli normalnymi, przeciętnymi, nie tylko co do swych warunków fizycznych, ludźmi. Nawet, jeśli miewali ponadnormatywnych rozmiarów organa płciowe. Nie abym jako widz i konsument pornografii jakoś szczególnie tego potrzebował w niej, (mężczyzna w filmie porno dla przeciętnego widza płci męskiej jest raczej pomijanym dodatkiem i substytutem wibratora – stąd np. popularność produkcji lesbijskich), ale wydaje mi się, że widz woli ujrzeć w scenie z aktorką kogoś „normalnego”. Ja np. wolę oglądać tamtych aktorów, niźli współczesnych – nie psują swym widokiem i obecnością sceny. Widz się nie zastanawia, dlaczego aktorkę chędoży ktoś tak „nieociosany”?

 

Dziś w produkcji porno głównych branżowych wytwórni królują już niestety tylko „piękności”, które zatraciły cały swój urok i wdzięk na skutek taśmowej produkcji ich „podzespołów” przez różnego rodzaju kliniki. Brak fabuły w filmach i sama „akcja” wyzuły obraz całkowicie z treści. Nawet, jeśli trafi się weń „ciekawa twarz”, to na zasadzie wyjątku i jest nią tylko dlatego, że jest „jak z obrazka”, (jak pisałem powyżej). Ale nic sobą najczęściej już nie wyraża poprzez mimikę, nie oddaje już żadnych emocji. A oczy? Są puste. Mówią wręcz: odrabiam pańszczyznę. Za chwilę się to skończy i ten wytatuowany byczek wreszcie się na mnie spuści. Później jeszcze prysznic no i bidet (może w odwrotnej kolejności) i wracam do domu a jutro zrealizuję czek. Tak wiem, to wulgarne. Ale taka właśnie jest niestety współczesna pornografia. Rzadko, kiedy aktorka rzeczywiście na planie przeżywa orgazm, który uważny widz może przecież rozpoznać; po rozwartych źrenicach. Bo drżeniu klatki piersiowej. Po naprężonych sutkach, po wypiekach i dreszczu rozkoszy towarzyszącym autentycznym spazmom uniesienia. Bez tego, nie ma pornografii. Bez tego nie może być mowy o tym dysonansie, który towarzyszył mi i moim rówieśnikom w okresie dojrzewania.

 

Moim zdaniem są to rzeczywiste powody kłopotów branży porno, która ma się jednak świetnie, jeśli weźmy pod uwagę inny jej sektor i nowy trend. No może nie do końca nowy, - stary jak świat, ale w nowym wydaniu. Różnego rodzaju serwisy „tubowe” umożliwiają dziś niezliczonej rzeszy kobiet, par i mężczyzn, na całym świecie, zamieszczanie na swoich łamach amatorskich zdjęć i filmików z ich udziałem. To, za co „profesjonalne” aktorki porno dostają nie małe pieniądze, anonimowe i niezliczone rzesze „normalnych” kobiet, udostępniają zupełnie za darmo i z własnej, nieprzymuszonej woli w internecie. Gospodynie domowe, matki, żony i kochanki – do wyboru, do koloru. Z wykształceniem podstawowym, średnim, wyższym. Zamożne i ciut mniej. Amatorki wszelkiej maści. W ten sposób branża porno przeżywa swój prawdziwy renesans a kobiety, setki tysięcy kobiet, jeśli nie miliony, na całym świecie, tam gdzie tylko jest internet, z ochotą prezentują swoją (drugą?) i odwieczną naturę. Często odsłaniają swoją twarz! Bez wstydu i cienia zażenowania. Bez obaw o to, „co ludzie powiedzą?” To dopiero jest „pornografia”!

 

Kiedyś, gdyby miały okazję, występowałyby w filmach złotej ery. Dziś nie muszą czekać. Niepytane i nieproszone przez nikogo, same wypełniają próżnię po minionych latach 70, 80 i początku lat 90. A jest nań wciąż niekończący się popyt – tak, że nawet „branża” zaczęła się pod nie podszywać. Próbuje „sprzedawać” „amatorki”. I tylko jednego im brak. Za to bardzo cennego. Tego, co można było dostrzec na niektórych produkcjach z dawnych lat a co częściej niźli na filmie, uchwycił fotograf w premierowej, rozbieranej sesji z ich udziałem. Emocje towarzyszące pierwszemu razowi, – kiedy się rozbierały przed obiektywem. Tego, z jakimi, odmalowanymi na ich twarzach i spojrzeniu emocjami patrzyły weń i na fotografa. Czy się w nim podkochiwały, czy nie? Mieszanki strachu, ciekawości i pożądania. Czy też tego, kiedy wreszcie „dopięły swego” – zaspokoiły swoją ekshibicjonistyczną, atawistyczną ambicję i wystąpiły w pornolu/sesji zdjęciowej, - czystej i autentycznej satysfakcji, podobnej tej, jaką się ma, zdobywając coś na własność.

 

To taki specyficzny wyraz twarzy mówiący wszystko. Taki dziwny rodzaj satysfakcji, odzwierciedlony na twarzy i w oczach, który czasem towarzyszy dziewicy tuż po jej pierwszym stosunku, (odbytym bynajmniej poza kamerą). Nie wiem, nie jestem z zawodu psychologiem, ale zastanawiam się, czy to właśnie nie dlatego kobiety są skłonne do „kurestwa” wszelkiej maści, zwłaszcza przed kamerą? Ażeby znów poczuć tamtą chwilę? Poczuć się jak „zdobywca”, jak wtedy, kiedy osiągnęły swój zamierzony cel. Oczywiście, tylko, jeśli tak właśnie przebiegał ich pierwszy raz? Pierwszy raz zwieńczony satysfakcją? Inne kobiety mają może inną motywację. Ale takie aktorki później z przyjemnością się ogląda w ich kolejnych, już bardziej profesjonalnych produkcjach. I nawet jeśli już tego nie przezywają w ten sposób, to widać, że sprawia im ta praca przyjemność. Że umieją ją czerpać i dobrze się bawią. Takie aktorki plus dobra fabuła, - to przepis na sukces w tej branży!

 

Ale wszystko ma swoje granice i zasady. Aby pornografia pozostała pornografią, musi pozostać w sferze intymnej – w sferze, której przekroczenie jest niezbędne, aby właśnie zaistniała owa „prawdziwa pornografia”. Musi weń zostać obnażona owa intymność, prawdziwa intymność, której brak współczesnym produkcjom. Niestety także tym amatorskim, z „tuba”. Dzieje się tak z powodu zaniku „tabu” a wraz z nią sfery intymnej. Seks powszednieje a wraz z nim pornografia. A to, co pospolite, siłą rzeczy jest też wulgarne. Tak, jak napisałem na początku; kiedy stosunek staje się dziełem fabrycznym, jego podglądanie traci na uroku. A trzeba pamiętać, że ludzie, zwłaszcza kobiety, mają dziwną przypadłość – podatność na trendy, (chociażby moda). Te obowiązują także w pornografii. I dlatego kobiety naśladują owe wulgarne wynaturzenia. Czyja to wina? Rewolucji seksualnej.

 

Wąż zjadł własny ogon. Rozprężenie obyczajów w pokoleniu lat 60 przyniosło złotą erę pornografii. Dlatego wtedy się udawało kręcić dobre kino porno a dziś nie, ponieważ istniały wówczas, wciąż silne, zasady moralne w społeczeństwie. Pornografia wtedy, za pośrednictwem filmów oraz zdjęć do magazynów erotycznych typu Playboy a następnie pikantniejszych w stylu Hustler, (edycji amerykańskiej a nie tej w Polsce wydawanej, co to ją można o kant…), przełamywała owo tabu. Istniała więc narzucona poprzez moralność i dobre wychowanie intymność. Były więc też, bo musiały takie być, cnotliwe kobiety, w których wnętrzu rozgrywała się freudowska batalia pomiędzy ich narzuconą im Superego – dobrym wychowaniem, opinią publiczną etc., a dziką i nieokiełznaną, często ekshibicjonistyczną naturą Id. Konflikt ten mógł w określonej liczbie przypadków zaowocować tym, co jest takie cenne w pornografii. W tym, czego weń szukam i coraz rzadziej znajduję…

 

Ale nie ukrywajmy: wszystko to ma swoje nie tylko „złe” strony, ale i „dobre”, których jeszcze nie wymieniłem. Dzisiejsze zepsucie obyczajów, które wciąż postępuje i którego obawiam się, (autentycznie), pan Magierowski ze swoim Manifestem nie powstrzyma, ma też swoje plusy. „Dobre”, (w pewnym sensie przynajmniej), jest np. to, że łatwiej jest przekonać partnerkę, nie tyle do samego współżycia, (historia ludzkości pokazuje, że to zawsze było możliwe), ale do pewnych czynności lub pozycji. W razie oporów z jej strony, zawsze można odpalić tuba i pokazać jej film w charakterze instruktażu mówiąc: „patrz, a ona, tam, ma tym filmie…, (...) Miliony kobiet to robią! I lubią! Dlaczego nie możesz i ty? Spróbujmy chociaż!” A jeśli i to nie podziała, (przepraszam Drogie Panie, będę „wstrętny”), zawsze można pójść o krok dalej… Ale, chyba za bardzo zboczyłem z tematu.

To, co wynika z powyższych rozważań, to fakt, któremu trudno zaprzeczyć, że owa pornograficzna natura tkwi w prawie każdej kobiecie i każda kobieta lubi czasem poświntuszyć. Oczywiście nie w każdym przypadku zaspokojenie libido, popędu życia, (najsilniejszy ze wszystkich znanych nam motorów działania, nie tylko człowieka), przybiera formę tak skrajną i ekshibicjonistyczną. Przecież nie wszystkie kobiety występują od razu w produkcjach porno. Dlatego, że nie wszystkie potrzebują w tym celu od razu licznej widowni. Ale bynajmniej nie chodzi im przecież o pieniądze, bo gdyby tak było, miast występować przed kamerą, wybrałyby bardziej dyskretne formy zarabiania swoim ciałem (a niektóre to robią, jak najbardziej). W produkcjach porno, także a może przede wszystkim amatorskich, udostępnianych za darmo w sieci, występują kobiety z pewnego rodzaju „silniejszą skazą”, niźli ta, którą noszą pozostałe. Kompleksami. Niepewne swojej kobiecości i wymagające potwierdzenia w oczach widza. Które chcą być pożądane, podziwiane, - tego akurat pragnie każda kobieta (i nie tylko one). Dla nich publiczne obnażanie się jest formą domowej, „homeostatycznej terapii”. Pozwala potwierdzić swój wizerunek kobiety. Poczuć się piękną i pożądaną. Podbudować własne poczucie wartości. Ale często też wręcz odwrotnie – poczuć się brudną i zbrukaną. Poniżoną i odartą ze swej godności. Naprawdę – nikt ich do tego nie zmusza i nie musi tego czynić. One same tego pragną. Potrzebują tylko pretekstu. Tego i może jeszcze poczucia pewnego rodzaju bezpieczeństwa, akceptacji…

 

Jak napisałem, prawdziwy smak i urok tkwi w przekraczaniu granicy intymności. To naturalna, choć bywa, że w niektórych przypadkach wynaturzona, ludzka potrzeba. Intymność zaś, z definicji, jest czymś ekskluzywnym. Zarezerwowanym dla nielicznych. I raczej nie należy jej łączyć z czymś pospolitym. Stąd płynie wniosek, że prawdziwego smaku ona nabiera, i wznosi się na wyższy poziom, kiedy pornograf, (w domyśle mężczyzna), może konsumować ją, no może lepiej nie w samotności, ale np. we dwoje – z kobietą, która się przed nim obnaży, (a jak napisałem, każda to lubi w odpowiednich okolicznościach robić), i z którą przekroczą wspólnie wszelkie granice. Dla której Pornograf będzie jej widownią. Pornografia w każdym tego słowa znaczeniu, najlepiej bowiem smakuje „w realu”. Kiedy realizuje się swoje fantazje, miast je snuć jedynie lub oglądać w cudzym wykonaniu. Swego dyskretnego uroku pornografia nabiera dopiero w cieniu mieszczańskich konwenansów i uniwersalnych zasad, tak, nazwijmy je, moralnych. Których nadto powszechnie się przestrzega w społeczeństwie. A że są wyjątki? One potwierdzają tylko regułę. Występek zaś oddaje swój hołd cnocie, zachowując w milczeniu własną egzystencję…

 

Tu w zasadzie powinienem zakończyć ten wywód i swoistą „spowiedź pornografa”. I tak jest ona już zbyt długa i nie wiem, czy nadaje się w tej postaci do wydrukowania? Niestety, każdy Manifest a Kontrmanifest w szczególności, musi mieć swoje słuszne rozmiary. Dlatego już na sam koniec, chciałbym jeszcze przez chwilę zająć Państwa uwagę i wyjaśnić jedną kwestię. Tytuł niniejszego artykułu jest nieprzypadkowy. Niektórzy być może już skojarzyli. Stanowi odwołanie wprost do tytułu filmu Luisa Bunuela „Dyskretny urok burżuazji”. Dzieła bynajmniej nie pornograficznego a przynajmniej nie w kontekście (jedynie) seksualnym. Kto zna film lub reżysera, ten chyba wie o czym piszę? Serdecznie Państwu polecam. A panu Magierowskiemu, jako zadeklarowany Pornograf, serdecznie i szczerze życzę powodzenia! Niech pornografia znów będzie „zakazanym owocem”! Bo te, jak wiadomo, smakują najlepiej! Niech się więc „gówniarzeria” trochę napoci ją zdobywając!

 

Radosław Herka

 

PS.

"Do Rzeczy" odrzuciło tekst. Odpisali, że "nie skorzystają". Jakby ktoś z konkurencyjnej redakcji przeczytał i uznał, że warto zamieścić, proszę o kontakt email radek (małpka) ratlerek.pl

neosofista
O mnie neosofista

Homo homini lupus est

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura