Już po raz kolejny przyglądam się ze zdumieniem graniczącemu ze zbiorową histerią zjawisku towarzyszącemu akcji znanej pod nazwą Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Nic nie mam przeciwko działalności charytatywnej, wręcz uważam, że idea państwo opiekuńczego, teraz już poważnie krytykowana (bo państwo nie jest w stanie wywiązać się z tej roli), zniechęciła do dzieł miłosierdzia prywatne osoby i fundacje z wielką szkodą dla życia społecznego, niemniej to, co obserwuję od niemal już dwudziestu lat, bardziej przypomina prywatną akcję promocyjną Jerzego Owsiaka (zadziwiająco zresztą skuteczną z puntu widzenia jego osobistego wizerunku), niż działalność dobroczynną. Z niezrozumiałych dla mnie powodów dają się jednak jej uwieść miliony Polaków, nie wspominając o urzędach i instytucjach państwa.
Jednak pełnię obrazu tych wydarzeń dostrzec można dopiero, gdy weźmie się pod uwagę koszty takiego przedsięwzięcia, nieuwzględniane w żadnych raportach czy sprawozdaniach, a są to koszty ponoszone przez poszczególne miasta w celu organizowania imprez związanych z finałem, koszty spółek będących własnością skarbu państwa, które zazwyczaj chętnie sponsorują tego typu różnorodne imprezy. Ponadto dochodzą też wydatki związane z wynagrodzeniem osób zatrudnionych przy przygotowywaniu infrastruktury i zabezpieczenia koncertów, honorariów wykonawców (nie wszyscy z nich rezygnują), dostawy energii itd. W tym świetle efektywność wydarzenia zwanego finałem wielkiej orkiestry nie jest już tak imponująca, jak się to oznajmia. A wszystko to po to, by zasilić państwowe placówki, do których większość darczyńców i tak nie będzie miała dostępu, ponieważ środki na wykorzystanie i obsługę zakupionego sprzętu oferowane przez Narodowy Fundusz Zdrowia i tak nie będą wystarczające. Niemniej, budżet państwa zwolniony zostanie z obowiązku zakupu sprzętu, z czego minister finansów na pewno niepomiernie się cieszy. Pytanie jednak polega na tym, czy lepszego efektu nie przyniosłoby nieco inne zaangażowanie tych wszystkich sił i środków?
Jest jednak i drugie pytanie: dlaczego akcji Jerzego Owsiaka społeczna telewizja poświęca tyle czasu, gdy, na przykład, organizowane od przez Caritas Wigilijne Dzieło Pomocy Dzieciom liczyć może jedynie na wzmiankę w telewizyjnych wiadomościach (a i tak środki zebrane na ten cel sięgają kilku dziesiątków milionów złotych), nie wspominając o innych tego typu akcjach organizowanych przez różne organizacje? Czym sobie na to zasłużył organizator WOŚP i czy tak właśnie powinno się dysponować cennym czasem państwowej telewizji (czas stacji prywatnych to już decyzja ich właścicieli i prywatne środki, więc nic mi do tego).
Zachowanie pomysłodawcy tej imprezy, Jerzego Owsiaka, od lat budzi wiele kontrowersji, padały bowiem z jego strony obraźliwe słowa w stosunku do osób i instytucji, które wyrażały krytyczną opinię o jego poczynaniach (nie tylko styczniowym finale), bądź odmówiły w nich uczestnictwa, ale natychmiast mu to zapominano. Bywało, że zdemolował stoisko sprzedawcy okularów na pobliskiej stacji benzynowej podczas podczas jednej ze swoich letnich imprez, ale sprawa się rozmyła. Generalnie wszyscy, którzy nie przyłączają się do jego działalności, bądź jej nie popierają, traktowani są przez niego i jego zwolenników dość, najdelikatniej rzecz ujmując, bezceremonialnie, ot choćby jak dyrekcja jednej z medycznych placówek, która odmówiła przyjęcia jego daru ze względu na brak środków finansowych do obsługi ofiarowanego urządzenia. Mimo to wyrósł niemal na narodowego bohatera, co jest bez wątpienia swoistym fenomenem. Na ile jest w tym jednak potrzeby prawdziwego społecznego zaangażowania, a ile autoreklamy? Jakie są proporcje między jednym a drugim?
Niemal już sześćdziesięcioletni pogrobowiec hippisów dla jednych jest prawdziwym idolem, dla innych nastolatkiem, który nigdy nie dorósł; dla tych pierwszych stanowi ucieleśnienie wolności i luzu, dla drugich jest demoralizatorem młodzieży. Niemniej większość Polaków zdecydowanie akceptuje jego działalność i ochoczo włącza się w jego akcję. Trudno dociec, ile jest w tym wyważonej refleksji, a ile zwykłej potrzeby niesienia pomocy innym, co jest naturalną potrzebą każdego człowieka. A zorganizowany przez Jerzego Owsiaka styczniowy „finał” tę potrzebę idealnie zaspokaja, nie zmuszając do wysiłku, bo wystarczy pojawić się tylko w jakimś publicznym miejscu, by natknąć się na chodzących z puszkami wolontariuszy. I mieć spokojne sumienie przez kolejnych dwanaście miesięcy. A ponadto zaspokoić potrzebę wspólnoty, bycia razem, uczestniczenia w czymś dobrym z etycznego punktu widzenia, i pożytecznym dla społeczeństwa. W tym aspekcie zrozumiałe jest też dla mnie wparcie, jakiego temu dziełu udzielają politycy państwowi i samorządowi – dobrze wpisuje się to w publiczny wizerunek, zwłaszcza gdy za pasem już kolejne wybory. Osobiście mam wątpliwości co do skuteczności tej formy społecznej działalności, razi mnie nachalność napastujących wręcz niekiedy przechodniów dzieciaków z pudełkami i potrafię znaleźć sobie inny sposób wspomagania bliźnich, gdy lepsze mam rozeznanie, gdzie i w jaki sposób wykorzystany zostanie mój dar. Dokładanie kolejnego datku do państwa, jakoś mnie nie przekonuje.
Komentarze
Pokaż komentarze (30)