Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
977
BLOG

Drugi brzeg Andrzeja Olechowskiego

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa Polityka Obserwuj notkę 8

         Trudno powiedzieć czy Andrzej Olechowski był lepszym disc jockeyem, tekściarzem, radiowym prezenterem muzycznym, współpracownikiem peerelowskiego wywiadu o pseudonimie ,,Must”, ministrem – raz finansów, drugi raz spraw zagranicznych, ewentualnie organizatorem życia politycznego zakładającym rządzącą Platformę Obywatelską. Wiadomo jednak, że studia na SGPiS-sie traktował dość ulgowo, skoro zajęły mu aż siedem lat i podejrzewam, że dziś prezentowana przez niego w różnych wywiadach wiedza ekonomiczna jest bardziej proporcjonalna do tamtego okresu, niż do doktoratu zdobytego w tej dziedzinie nauki. Jedno jest pewne – życie miał burzliwe i naznaczone sukcesami, w tym finansowymi, będąc na przestrzeni lat członkiem kilkudziesięciu rad nazdorczych. Dziś choć oficjalnie nie działa w polityce, od czasu do czasu jego kompetencje, w tym zapewne i agenturalne, plus zdobyte w różnych dziedzinach doświadczenie oraz tętniący mu w żyłach koniunkturalizm - wszystko to cuzamen do kupy czyni go chcianym gościem programów, w których opowiada banialuki, ale na ogół takie z antypisowskim wydźwiękiem. Ostatnio jednak wziął się za konflikt rosyjsko-ukraiński, zakładając od razu najgorsze. No a najgorsze co może się stać, to oczywiście wojna na dużą skalę. Znaczy taka ze wzajemnym obrzucaniem się atomowymi pigułami.

         Jolanta Pieńkowska, która prowadziła program, kobieta o bystrości umysłu odwrotnie proporcjonalnej do grubości portfela jej męża  - obecnie miliardera Leszka Czarneckiego, a dawnego TW ,,Ernesta”, zapewniającego jej pozycję, była cały czas bardzo poważna, mniej więcej jak osoba odliczająca start rakiety balistycznej. A Olechowski prawił i prawił, dzieląc się przemyśleniami na poziomie uzdolnionego i obytego z tematem licealisty. A mówił tak:

          - Założeniem jest, że Rosjanie nie są samobójcami, O.K., że nie chcą otwartej wojny. Takie jest założenie. Ale ono może być kompletnie fałszywe. I jeśli ono jest fałszywe, jeśli Rosjanie są gotowi i chętni do wojny, to trzeba się pakować. Po prostu trzeba się pakować. Nie wiem gdzie to się wyjeżdża? Do Australii, zdaje się, bo to jest ten drugi brzeg.

         - Mhm –wydobyła z siebie na potwierdzenie trafnego wyboru miejsca na globusie Pieńkowska, przypominając sobie zapewne gdzie to jest i dokonując szybkich przeliczeń złotego na dolary australijskie po bieżącym kursie.

         No oczywiśćie, że południowy Pacyfik w tych rejonach, bo wszedzie daleko, w związku z czym to najlepsza z możliwych opcji. Tylko że tak, jak Jaś nie doczekał, tak i pan Andrzej, a z nim mądra Jola też nie doczekaliby tam drugiego życia. A nie, bo nie doczytali lub nie dopatrzyli, że wspomniany kontynent to nie drugi, ale ostatni brzeg. Taki właśnie tytuł w wydaniu polskim nadano znakomitej książce ,,On the Beach"  brytyjskiegi pisarza Nevila Shute'a, w której ten wieszczył zagładę ludzkośći, a na podstawie której Stanley Kramer nakręcił równie doskonały, przejmujący film. Oto w krainie kangurów, zaraz po nuklearnej wojnie, choć nie detonowała tam żadna głowica, życie i tak niedługo miało wyginąć za sprawą obiegających ziemię promieniotwórczych skażeń, w związku z czym władze, by skrócić cierpienia, postanowiły wydać ludziom pastylki z trucizną.

         I to jest właśnie ten drugi, a w zasadzie ostatni brzeg, na który jak widać liczą polscy bogacze, to znaczy Olechowski z Pieńkowską i postbolszewicka spółka, no bo przeciętniaków na taką podróż nie stać. Jedyne więc, co cieszy, to to, że dobry Bóg w przypisywanym mu poczuciu sprawiedliwośći raz przynajmniej stanie na wysokości zadania i prowadząc z ludźmi odwieczne zabawy w masakrę, tym razem nie zapomni  o krezusach - złaszcza tych, którzy ukradli pierwszy milion.

         Tak, strachy to dobra rzecz. Działają na wyobraźnię, a czasem, co nie bez znaczenia, na kreowanie ludzkich postaw - w tym przypadku osobników bez wyobraźni. I to dlatego towarzysz ,,Must” wraz z uroczą żoną towarzysza ,,Ernesta” postraszyli hołotę, by skupiać ją powoli wokół ośrodka władzy. Tak jak przed wyborami do Europarlamentu, gdy nakręcanie lęku przed Rosją spowodowało ponowny napływ motłochu w topniejące już szeregi wyborców Platformy. Bo socjologicznie udowodniono, że stan zagrożenia sprzyja zacieraniu podziałów na NAS i ICH. Czyli dzieje się to, o co apelował Broniewski.

         A mnie zaraz po obejrzeniu tefauenowskiej agitki przyszedł do głowy pomysł, czy nie byłoby dobrze, gdyby te nasze postpeerelowskie elity pieniądza i władzy naprawdę wysłać z Polski do… Nie, nie do Australii, bo całkiem fajni ludzie tam mieszkają i nie należy robić im wysypiska śmieci. To gdzie? Zaraz, niejako w zastępstwie, pomyślałem o Madagaskarze, jednak ten może się z kolei źle kojarzyć politycznie poprawnym. Zatem pozostaje tylko jeden archipelag – Archipelag GUŁag, ale z tym pomysłem należałoby się uśmiechnąć do Rosjan. Może wreszcie coś zrozumieją i wyślą też swoich. Drogę znają, a i infrastrukrtura stoi zapewne nadal po staremu, choć dotknieta nieco zębem czasu. Tylko że tam, gdzie zamiast implantów oferują szkorbut, kto by sie zębami przejmował.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka