Przyznam, że sam mam z Nim spory kłopot. Niby wiek już nie ten, niby doswiadczeń przybyło, niby... ale zastawmy to. Po kolei zatem...
Wydarzyło się to wiele lat temu. W tych odległych czasach, kiedy Andrzej Gołota był jeszcze wielką nadzieją białych, a Tomasz Jacyków bajerował dziewczyny w celach niezbicie hedonistyczno-prokreacyjnych.
Właśnie rozprawiłem się z ostatnim dzwonkiem karpia, popiłem kompotem z suszu, gdy od drzwi dało się słyszeć ciche pukanie.
Kogoż to niesie? Czyżby świętego Mikołaja w końcu ruszyło sumienie i postanowił coś dorzucić do mojego odwiecznego zestawu; woda kolońska, krawat i piżama?
Niestety, to nie był On.
To kołatał Hubercik. Nadwyraz rozwinięty synek sąsiadów, ze względu na specyficznie ukształtowane małżowiny uszne, zwany Radarem.
„Wesołych Świąt!” - zakrzyknął bezceremonialnie pakujac się do pokoju chłopaków.
„Łaaaa... ładnie się starsi wykosztowali!” - z uznaniem ocenił nowy zestaw komputerowy-full wypas.
„Jacy starsi? Co ty, zgłupiałeś? Przecież to od świętego Mikołaja” – usiłował oponować najmłodszy.
„He...he...he...to wy wierzycie w Mikołaja?”- z nietajonym poczuciem wyższosci zarechotał Hubercik - „Jaki Mikołaj? Mnie tata pod choinkę przyniósł z biura paczkę słodyczy, mama kupiła skarpety a babcia zrobiła na drutach sweter z Picachu. Najwyższy czas żebyście się dowiedzieli, że żadnego Mikołaja nie ma!”
„Jak to nie ma?”- oburzenie najmodszego nie miało granic - „To niby skąd mamy takiego kompa? Od taty? Przecież nasz tata aż tyle kaski nie ma... Nie to co twój! Popatrz, jaki mamy maleńki telewizorek...i jakie stare i zniszczone tomiska na półkach....
A wy? Macie telewizor z olbrzymim monitorem, cała wasza biblioteczka błyszczy nowiutkimi, kolorowymi i pięknie pachnącymi książkami....i macie maszynę do zmywania naczyń ...
Twojego tatę na wszystko stać, nawet na takiego kompa, a naszego?
Sam więc widzisz, że to musiał być święty Mikołaj. Napisaliśmy do Niego list, a tata wysłał, bo zna adres.
Ty nie napisałeś, to dostałeś skarpety i paczkę z pracy... to ty nic nie rozumiesz!”
W trakcie tej kanonady argumentów dało się zaobserwować przedziwne zjawisko.
Hubercik najpierw zwolna zaczął pobłyskiwać, migotliwie i rachitycznie, jakby niezdecydowanie, niczym jarzeniówka, aby w końcu zajaśnieć najprawdziwszym blaskiem.
W związku z tym, na jego ostateczną reakcję nie trzeba było długo czekać;- „Psze pana... mógłby pan podać mojej mamie adres do świętego Mikołaja?”
Po dwóch dniach, pod domem, niespodziewanie natknąłem się na naszego wigilijnego gościa. Pechowo, nie samego a spacerujacego z rodzicielką.
Niezauważalne przemknięcie nie wchodziło w grę. Nie pozwalała na to czujność namierzajacych mnie radarów Radara, gromko alarmującego całą ulicę:
„Psze pana!!! Niech pan wytłumaczy mamie jak to jest naprawdę z tym Mikołajem!”
Nie było dobrze...mama Huberta, jest kobietą twardo stąpającą po ziemi, zaradną, świetnie zorientowaną i co ważne, nowoczesną do bólu. A najgorsze, że wygadaną, jak mało kto.
I rzeczywiście, korzystając z okazji (wykorzystywanie okazji to jej specjalność), pani sąsiadka natychmiast przypuściła frontalne natarcie, wykrzykując niemal:
„Co też za bzdury naopowiadał pan Hubciowi? Wie pan, że my staramy się wychowywać go zgodnie ze współczesnymi trendami, bez tych wszystkich głupot i zabobonów... a pan co? Nie wstyd panu?
Zupełnie jak dziecko. Nie zauważył pan, że mamu już XXI wiek a nie średniowiecze jakieś...”
Nie poddałem się dyktatowi agresywnemgo języka i pozwoliłem się hubciowej wygadać, by następnie, zgodnie z taktyką „zło dobrem zwyciężaj”, odeprzeć atak siłą spokoju:
„Niezupełnie, jest tak, jak pani myśli. Pozwoli pani, że wyjasnię fenomen św. Mikołaja, czy też, jak kto woli, elementy mistycyzmu związane z tym zjawiskiem. Sam już nie wiem...
Otóż, zazwyczaj w okresie przedświątecznym, ni z tego ni z owego, trafia mi się ekstra lukratywny kontrakt i co się z nim wiąże, nieplanowane i łatwe pieniądze.
Oczywiście mógłbym je wydać na coś nieodzownego albo praktycznego. Mógłbym wymienić samochód na nowy lub kupić zmywarkę, lecz wszystkie okoliczności świadczą niezbicie, że nie jest to zdarzenie normalne...że dzieje się ono za sprawą sił nadzwyczajnych.
Pieniądze te są jakby darowane na specjalny cel. Na odrobinę szaleństwa, na które na co dzień nie odważyłbym się nigdy. Na fanaberię, na którą normalnie mnie nie stać. Nie mogę więc roztrwonić ich na coś całkiem trywialnego, choć może i potrzebnego.
Ostatnio, jak doskonale pani wie, startowałem w przetargu ogłoszonym przez miasto. Kontrahent cymesik - solidny i pewny. Podmiot mało wymagający a wypłacalny.
Sama pani wówczas orzekła: bez wujów, koneksji, zajęcy, ustawki, bakszyszów, kolacyjek tudzież prowizji nie ma żadnych szans. I co? Wygrałem!
Nie jest to cud?”
Gdy kończyłem perorować, kątem oka dojrzałem coś, co wykluczało możliwość dokonania podmiany na porodówce. Krew z krwi, kość z kości... Pani sąsiadka błysnęła i zajarzyła zupełnie tak samo, jak Radar w wigilijny wieczór.
Światłem nieco bardziej przytłumionym, niemniej dostrzegalnym wyrażnie...