niziołek z Mordoru niziołek z Mordoru
331
BLOG

Dwiesta/Dvě stě

niziołek z Mordoru niziołek z Mordoru Społeczeństwo Obserwuj notkę 28

Co prawda o tak zwanych okrągłych liczbach mam podobne mniemanie jak Bursa o małych miasteczkach, ale jest okazja do pewnych refleksji i obejrzenia się wstecz, aż do roku 2012 (gdy pod koniec roku założyłem coś, co nazywają blog).

Wtedy nie spodziewałem się, że jeszcze tyle pożyję. Diagnostyka medyczna była mało ubłagalna. Nałożyło się jeszcze parę poważnych kryzysów zdrowotnych w rodzinie. I przychodziła do nas ta, z którą nie da się wygrać w szachy – śmierć, i zabierała najbliższych na wieczne nieoddanie.  Sięgnąłem po starą, prostą i niedrogą metodę – układania słów. Dawała ograniczone ukojenie, kołysałem się sieroco, ale na jakiś czas zapominałem o komórkach, które robiły co chciały.

Przychodziliście Państwo czasem na ten blog pogadać, podzielić się swoimi uwagami. Jestem Wam wszystkim wdzięczny za słowa, jakie zechcieliście pod wpisami zostawić. Równie wdzięczny jestem tym, którzy przychodzili poczytać. Bo nie byłem wtedy sam, bo nie byliście jak przyjaciele Hioba, nie szukaliście przyczyn i nie dociekaliście win. Po prostu - byliście.

Nie mnie opiniować o jakości zawartych tu tekstów. Trochę kierowała mną myśl z Hrabala, że „mówił w tych tekstach rzeczy, których się głośno nie mówi” (Przerwy w zabudowie, str. 18, przekład Paweł Heartman, Niezależna Oficyna Wydawnicza, 1988). Opowiadałem rzeczy gorzkie, nie dlatego żebym w nich znajdował zamiłowanie, a z tej prostej przyczyny, że były moim udziałem. Opowiadałem trochę swoją historię, ale też mówiłem o pięknie – jak je pojmuję – o tym co uważam za ważne, o ludziach, których na swej drodze spotkałem, o zdarzeniach, jakie mnie dotknęły i uformowały.

Chyba coś pomyliłem, bo zdawało mi się, że było napisane, że to salon niezależnych publicystów, więc postanowiłem spróbować w nim swych sił, że - jak to jest w stopce - „to miejsce wyjątkowe, gdzie prowadzi się dyskusje na wysokim poziomie” a tu stoi jak wół, że  „niezależne forum publicystów”. Jak to przestawienie przymiotnika zmienia znaczenie, nadziwić się nie mogę, bo to drugie określenie imputuje, że forum jest niezależne (cokolwiek to znaczy) a publicyści już bez przymiotnika. No, ale znalazłem w nim swoje Latte, podgrupę, gdzie teksty takie jak moje miały rację bytu, gdzie nie mielono polityki (czasem w najgorszy sposób), nie obrażano, nie blatowano za poglądy czy własne myślenie. Latte uległo jednak wygaszeniu, a ja pozostałem, znajdując swoją niszę w kategoriach takich jak life style, kultura, społeczeństwo, sport, podróże, no i mojej ulubionej – wspomnienia i pożegnania. Tej ostatniej też już nie ma na platformie hostingowej, co dziwi, bo rubryka obituaries jest czymś powszechnym także w elektronicznej wersji dziennikarstwa.

No i – jak kiedyś – piszę sobie czasem do szuflady, bo nie bardzo jest sens pokazywać to publiczności, która bywa na „jednej z najpopularniejszych platform blogowych w Polsce”. Nothing personal, Właściciele, po prostu nie widzę żeby było to miejsce właściwe. Zmieniłem w ubiegłym roku formułę bloga, na pisanie na puszczy.  I sądzę, że to jedyna formuła, w jakiej mogę pozostać, w myśl jednego z wersów Jaromira Nohavicy „Píšu co chci co se mi chce/ co mé srdce žádá” (Nic moc)

Bywa mi smutno. Gdy tak tu jeszcze siedzę, w ponurym otoczeniu reklam przecenianych patriotycznych a niepokornych pozycji książkowych czy żywności ze zgoła niepolskich dyskontów (pecunia wszak non olet) i dostarczam czasami zawartości treściowej (tzw. kontentu), to miewam refleksje różne. Zastanawia mnie, na przykład, jak w praktyce wygląda przestrzeganie punktu V.4 regulaminu platformy hostingowej, który stanowi: Użytkownik nie może bez porozumienia i uzyskania uprzedniej zgody z Salon24.pl założyć bloga o charakterze komercyjnym, reklamującego produkty, usługi lub inne serwisy internetowe. There ain't no such thing as a free lunch. Stara już dosyć prawda.

Nie bez przyczyny tytuł tej notki jest po śląsku i czesku. To mowa najbliższa memu jestestwu. A jeśli mam tu się jeszcze pojawiać, to nadal bez imienia, z Mordoru, z którego codziennie staram się wychodzić, w poszukiwaniu tej szczypty trudnego piękna, bez której życie nie ma sensu.

P.S.

zafundowałem sobie prezent na tę dwusetkę - opatruję każdy swój tekst copyrightem, są to w końcu moje teksty, z głębi duszy.

© z Mordoru

inkszy

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo