Kiedy wszyscy wkoło zastanawiają się, czy i kiedy naszej Ojczyźnie zagrozi wojna, zawsze biegnę myślą ku pogrążonej w kryzysie i rozruchach Grecji.
I za każdym razem moja wdzięczność wobec Greków rośnie. Chociaż wiem, że to masą upadłościową po konsekwentnie obezwładnianej Rzeczpospolitej będą sobie eurowierzyciele wetować straty poniesione na greckich długach.
Ale wiem też, że dopóki nienażarci Greczyni zakłócają Unii spokojne trawienie zdobyczy, zagrażając unijnej stabilizacji politycznej i finansowej, dopóty - aby nie sprowokować gwałtowniejszych ruchów nieufnej zwierzyny - Niemcy nie mogą przyłączyć do Bundesrepubliki kilometra kwadratowego terenu.
A ta Bundeswehra, przy której organizacji i technice osławiona armia rosyjska (niezdolna do pobicia ukraińskich chorągwi powiatowych)jest tylko głupawym dowcipem, nie będzie mogła ruszyć ani jednego żołnierza.
A to, mimo wszystkich ekonomicznych strat, nawet wymagających odrabiania przez kilka pokoleń, jest dla bezbronnej obecnie Polski wyjściem...lepszym.
W końcu, jeszcze nie zginęła, póki my żyjemy. Nawet, jeśli Jej przez pięćdziesiąt, czy sto lat nie ma.