Posłowie nasi kochani siedzący w sejmowych ławach za nasze pieniądze chcą - dla naszego dobra oczywiście - ograniczyć nam dostęp do pornografii w internecie. W drodze ustawy. To znaczy, by być ścisłym, ustawa ma traktować ogólnie o ograniczeniach dostępu do internetu, szczegółami - czyli odpowiednimi rozporządzeniami ustalającymi, że ograniczenia mają dotyczyć pornografii a nie czego innego - ma się zająć Ministerstwo Administracji i Cyfryzacji. Podoba się Wam?
Mnie nie. Zaznaczam, że jestem katol i wróg pornioli, nie podoba mi się ich powszechność i łatwa dostępność, ani to, że w ogóle istnieją. Ale jeszcze bardziej nie podoba mi się próba jakiejkolwiek politycznej ingerencji w treści dostępne za pośrednictwem globalnej pajęczyny. Zwłaszcza, że ta ogólna ustawa może się zamienić w bardzo nieprzyjemne szczegóły a popierający ją konserwatyści walczący z plugastwem mogą się obudzić z ręką w nocniku.
Czy ktoś jest w stanie zagwarantować, że rozporządzenia ministerialne i akty wykonawcze do rzeczonej ustawy ograniczą się jedynie do pornografii? Czy naprawdę pięknoduchy walczące o czystość i moralność są pewne, że nie będą one zmieniane i rozszerzane o kolejne przypadki "niebezpieczne" dla społeczeństwa - takie jak choćby niewygodne idee czy niezgodne z linią partii i polityką rządu informacje? Dziś pornografia a jutro wszystko, co troskliwa władza uzna za zagrożenie dla "ładu społecznego".
Kiedy upadała komuna byłem dzieckiem, bardziej czułem niż rozumiałem, sam nie doświadczyłem cenzorskich matactw bo czytałem "Płomyka" i "Świat Młodych" poważniejsze tytuły zostawiając sobie na później. Ale nawet ja pamiętam słynne wykropkowania w "Gościu Niedzielnym" z adnotacją o ingerencji Urzędu Kontroli Publikacji i Widowisk. Nie chciałbym w dorosłym życiu zaznać powtórki z rozrywki - wystarczą mi opowieści moich Rodziców.
