waw75 waw75
1457
BLOG

Czyje ulice, czyje kamienice

waw75 waw75 Polityka Obserwuj notkę 25

Po skandalu jakim były standardy wyborów samorządowych nie uda nam się jednak uciec też od pytania dlaczego prawie połowa wyborców idących do wyborów, wciąż mimo wszystko, oddaje swój głos na kandydatów obecnej władzy. Dlaczego PO i PSL po niemal dekadzie swoich – takich a nie innych – rządów w ogóle przekraczają jeszcze 15 procent, mimo że każda z afer ostatnich lat przewyższała o dziesiątki czy setki milionów złotych te, które zmiotły niegdyś ze sceny politycznej rządy Millera czy Kaczyńskiego. Wygląda na to, że Polakom wcale nie chodzi więc ani o uczciwość władzy, ani o przejrzystość rządzenia. Podobnie jak nie przeszkadza im upartyjnienie państwa, którego skala zaczyna przypominać nie tak znowu odlegle czasy „przewodniej siły narodu”. Ani korupcja ani polityczny nepotyzm ani nawet gigantyczna niegospodarność na szczytach władzy nie przeszkadzają im w każdym razie aż na tyle aby po siedmiu latach powiedzieć „non possumus”. Musi więc chodzić o coś innego, a Polacy uodpornili się na ofertę walki z partyjniactwem i korupcją dokładnie tak samo, jak czasem organizm chorego uodparnia się na bardzo dobre lekarstwa.

Choć przecież ludzie, wbrew pozorom, widzą – jeśli nie wszystkie – to pewnie większość tych afer. A mimo to koalicja wciąż wygrywa wybory. Media narracyjne na pewno odgrywają tu kluczową rolę, ale czy rola ta w dużej mierze nie polega tylko na rozgrzeszaniu społeczeństwa z tej optyki i tych postaw? Trudno bowiem uwierzyć żeby ktoś, kto ogląda jakiekolwiek wiadomości nie wiedział o bankructwach dziesiątków wykonawców przy budowach autostrad, groteskowym oczekiwaniu do północy czy katarski inwestor zapłaci za stocznie czy też nie (a tym samym czy dziesiątki tysięcy ludzi stracą pracę czy ją zachowają), o zagadkowej swobodzie przestępczej szefa Amber Gold i Olt Express, o pół miliardzie złotych straconych na negocjacjach cenowych z Gaz Promem, stu milionach umoczonych w aferze informatycznej , czy choćby nawet o tym że składy Pendolino, kupione za niemal 3 miliardy złotych zamiast jeździć i przynosić zysk, latami stoją na bocznicy. Niezależnie od narracji te informacje przecież do społeczeństwa dotarły. Ludzie naprawdę o tym wszystkim wiedzą – problem w tym że im to nie przeszkadza. Trudno się więc tym bardziej dziwić że nie oburza ich bałagan, a nawet trudne do wyjaśnienia cuda nad urnami wyborczymi. Skandal tych wyborów raczej nie stanie więc się kołem zamachowym zmian politycznych. Ta wrażliwość już nie istnieje.

PO to partia unijnego budżetu - trzeba się z tym po prostu pogodzić. Platforma i PSL wykorzystały propagandową szansę jaką dała im zbieżność przejęcia władzy z dostępem, dla Polski po raz pierwszy, do budżetu Unii i programami operacyjnymi które jak klucze otwierały kasetki z unijnymi miliardami. I to zarówno na poziomie państwa jak i marszałków województw. Poczucie sukcesu i rozwoju państwa pod rządami „sprawnych menedżerów” pogłębiło dodatkowo wejście do strefy Schengen, które z dnia na dzień otworzyło swobodny ruch graniczny z Zachodem. Obecnej władzy udało się także wymazać ze świadomości obywateli zarówno to kto te pieniądze wynegocjował i kto przygotowywał wszystkie programy operacyjne do ich wykorzystania czy kto przygotował i przeprowadził cały gigantyczny mechanizm wejścia Polski do strefy Schengen. Ba! - nawet przyznanie Polsce w kwietniu 2007 roku prawa do organizacji Euro2012 sprzedano Polakom jako dowód wielkiego zaufania jakim „wielka Europa” darzy ekipę Tuska. Tego nie da się już zmienić – obecna ekipa za unijne pieniądze po prostu kupiła sobie wizerunek bogatych fundatorów nowoczesnego państwa. I tak długo jak długo kasa będzie płynąć – tak długo jak długo będzie się nią wachlowało Polakom przed oczami – tak długo będą głosowali na obecną władzę. Dekoracje z banknotami euro na tle których w styczniu zeszłego roku fotografował się Donald Tusk prawdopodobnie zaskarbiły więcej wyborców niż wszystkie miesięcznice katastrofy smoleńskiej razem wzięte.

Choć poza tym, co można było za te pieniądze kupić, dokładnie cała reszta państwa po prostu leży – począwszy od służby zdrowia, przez zapaść systemu ubezpieczeń społecznych, gigantyczną gangrenę biurokratyzacji, brak efektywności systemu edukacji i spadek innowacyjności, po rozkład systemu wyborczego. Innymi słowy krach jest wszędzie tam gdzie sztuka rządzenia wymaga czegoś więcej niż tylko pośrednictwa i redystrybucji – tam gdzie rządzenie i administrowanie państwem wymaga kreatywności i kompetencji.

Mimo to dopóki unijna kasa będzie spływać i nie rozpocznie się etap spłaty długów, obecna koalicja będzie wygrywać wybory. To część spadku mentalnego po transformacji 1989 roku. Polaków kupuje się dziś dokładnie tak samo jak się kupuje głosy w wyborach. Czy to na poziomie ogólnopolskich kampanii propagandowych czy na poziomie budżetów obywatelskich w samorządach.

Opozycja została zepchnięta wyłącznie do roli kogoś kto próbuje się do tych pieniędzy dobrać i zająć miejsce za okienkiem kasowym. W dodatku polityka ostatnich siedmiu lat i konsekwentny projekt „dożynania watah” powoduje, że działacze partii koalicyjnych w regionach mogą sobie naprawdę wypisać o wiele bardziej atrakcyjne CV niż kandydaci, od niemal dekady wycinanej ze stanowisk, opozycji. I to również niestety rysuje kontrasty, które trudno jest przeskoczyć. Co więcej, wielu działaczy PO czy PSL-u po tych dwóch kadencjach nauczyli się działalności samorządowej. Kilka lat temu przejmowali, czy wręcz zawłaszczali państwo, nie mając żadnych kwalifikacji do zarządzania konkretną strukturą. Decydowała wyłącznie legitymacja polityczna. Popełniali błędy, marnotrawili pieniądze, rozkładali system na łopatki. Ale też na swoich błędach, kosztem państwa, się uczyli, i dziś jawią się jako doświadczeni specjaliści. Straconego czasu i pieniędzy nikt już Polakom nie zwróci, i trzeba się też pogodzić z tym, że nikt nie poniesie z tego tytułu żadnej odpowiedzialności. Ale przez niemal dekadę zbudowano jednocześnie pewną warstwę społeczną władzy, związaną z jedną ekipą polityczną. I właśnie te społeczno – towarzyskie, a często też finansowe, fortuny niezwykle trudno będzie teraz poddać demokratycznym mechanizmom weryfikacji.

Jakie więc miejsce w dzisiejszej Polsce – zarówno wielkomiejskiej jak i powiatowej - zajmuje opozycja? Czy pozostaje jej już tylko wyjść na ulicę czy nadal powinna budować potencjał jako polityczny establiszment państwa? Potencjał partii która ma coś do zaproponowania obywatelom to potencjał programowy, ideowy, społeczny – nawet jeśli nie jest pozbawiony emocji. Ale niestety tego potencjału władzy na ulicy nie da się zbudować. To dwa różne poziomy działania.

Ulice mają należeć do PiS-u – 10 kwietnia, 11 listopada czy 13 grudnia. Takie miejsce największej partii opozycyjnej dziś zaprojektowano i wygląda na to że PiS ten projekt przyjęło. Podobny mechanizm zaprojektowano też zresztą w funkcjonowaniu klasy średniej: zasady konkurencyjności i niewidzialnej – a dziś bardzo często też nieuczciwej i bezlitosnej – ręki rynku przeznaczono tylko dla prywatnych przedsiębiorców. Prawa rynku są tylko dla „ulicy” - ci, którzy zostają dopuszczeni do orbity władzy na publiczny garnuszek ani o coraz niższe realne rynkowe zarobki ani o wymogi konkurencyjności martwić się nie muszą.

W ten sposób po siedmiu latach rządów koalicji PO – PSL doszło do takiego rozłamu społecznego że Polaków różnią już wręcz paradygmaty i coraz trudniej wierzyć w jakikolwiek dialog. Zdefiniowanie przez Piotra Zarembę istoty przemysłu pogardy miało być otrzeźwieniem, rzuceniem światła na chorobę aby ułatwić terapię. Tymczasem okazało się, że ta pogarda wcale nie jest rzeczą wstydliwą. Wręcz przeciwnie – pogarda stała się tożsamością elektoratu obecnej władzy. Tak jak tożsamością stało się poczucie wyższości i odrzucenie dialogu. Ta pogarda powoduje też że stykamy się dziś w debacie publicznej z rozbrajającą wręcz hipokryzją i brakiem uczciwości w argumentacji. Jest też skutecznym usprawiedliwieniem dla tych którzy odwracają głowę udając że nie widzą zapaści państwa.

A niewątpliwie PiS na ulicznych pochodach czy prawicowi działacze wynoszeni przez policję z siedziby PKW to dla obecnej władzy bardzo wygodny przyczynek do budowy kontrastu ludzi ulicy i ludzi z kamienic. Mówiąc obrazowo – gdyby np. Grzegorz Braun nie istniał to prędzej czy później by go wymyślono. Idealny „rywal” - mówiący o żydowskim terrorze, witający się „szczęść Boże” po czym wylewający z siebie agresywne epitety a na końcu proponujący Polakom antidotum w postaci … ustanowienia królestwa. PiS nie może się dać zaprojektować według tych samych wzorów. A przede wszystkim nie powinien dać się zepchnąć na ulicę, gdzie łatwo kogoś ochlapać błotem z przejeżdżającego samochodu – wystarczy tylko wylać trochę wody.

Obraz opozycji jako ulicznego krzykacza może przełamać tylko nauka retoryki a nie emocje pochodów. To jest dziś zadanie liderów PiS-u. Nie tylko przekonać ale też nauczyć swoich wyborców przekonywać innych. Demonstrację pokażą albo nie pokażą, przemówienie z wiecu pokażą albo zmontują, ale w domach, ze znajomymi, w pracy rozmawiają wszyscy – niech potrafią argumentować.

Inaczej i gdzie indziej działa partia a inaczej i gdzie indziej działają barykady. PiS – czy to się komuś podoba, musi budować własny establiszment władzy. Musi budować potencjał intelektualny potrzebny do rządzenia i administrowania państwem. Jeśli ta oferta ma być poważna i wiarygodna to nie może wychodzić z poziomu ulicy.

Oczywiście opozycja może dziś zwierać szeregi aby po raz dziesiąt- któryś od nowa się policzyć. Od 10 kwietnia do 1 sierpnia; od 1 sierpnia do 17 września, od 17 września do 11 listopada i od 11 listopada do 13 grudnia.

Jeśli więc PiS jako partia wyjdzie na ulice to prawdopodobnie te ulice zdobędzie. Tylko że prawdopodobnie też już tam zostanie bo Polacy w kamienicach oczekują dziś od partii propozycji establiszmentu politycznego a nie zarządzania emocjami ulicy.

waw75
O mnie waw75

po prostu chcę rozumieć

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka