Marcin Kacprzak Marcin Kacprzak
2976
BLOG

Uszy szeroko zatkane

Marcin Kacprzak Marcin Kacprzak Polityka Obserwuj notkę 25

Dawno temu opatrzyłem swój blog zasłyszaną gdzieś zupełnym przypadkiem sentencją: „Nie ma tak wielkiej straty, by nie przyniosła choć niewielkiego zysku”. Choć bardzo nie lubię wszelkiego rodzaju pretensjonalności i staram się jej unikać jak tylko się da, to akurat powyższe zdanie, choć oklepane i pewnie wpisane na niejeden nastoletni blogasek, do dziś zaskakuje mnie swoją celnością. W przypadku katastrofy smoleńskiej również.

Ktoś może powiedzieć: co to za debil, że szuka pozytywów w tak ogromnej tragedii. A jednak nie umiem, zwłaszcza dziś, nie podjąć się tego trudnego zadania. Co więc dał nam Smoleńsk, co moglibyśmy zapisać po stronie „+”? Wbrew pozorom jest tego całkiem sporo.

Od razu zaznaczę, że będę pisał o odczuciach absolutnie subiektywnych, nie mam zamiaru stawiać tu jakichś silących się na wiekopomność sądów. Bo dla mnie samego to co stało się 10/04/10 stało się nieoczekiwanie czymś na kształt katalalizatora, skanera i wzmacniacza jednocześnie. Już tłumaczę o co mi chodzi.

Po 10 kwietnia pewne sprawy stały się bardzo proste. Katastrofa smoleńska wyjątkowo łatwo obnaża przed moimi oczami to co dotąd choć niby łaziło w biały dzień po ulicach to stało się jakby niedostrzegalne. Dam tu pewien przykład. Oglądałem w ubiegłą niedzielę program pt. „Kawa na ławę”. A tam, wybaczcie moje zdziwienie i szok, ale ostatnio prawie w ogóle nie oglądam telewizji, widzę wypowiadającego się nt. Smoleńska nikogo innego jak samego imć Roberta Kwiatkowskiego. Kwiatkowski wcale nie czuje, że w jakiejkolwiek kwestii nie powinien otwierać jadaczki, tylko śmiało plecie coś o tym, że Macierewicz to szkodnik, że wsio już wyjaśnione, etc. Przed 10/04/11 pewnie wcale by mnie widok Kwiatkowskiego, a tym bardziej treść tego co mówi nie wzruszył. Ot, wszystko to już mi się gdzieś ulepiło w głowie w jeden kułak. A dziś w takiej sytuacji czuję się jakby mi ktoś podczepił akumulator pod … nie powiem gdzie. Pamiętacie taki stary film, który krążył w latach 80-tych na VHS, pt. „Oni żyją?”. Był tam gość, co to miał takie specjalne okulary, po założeniu których można było zobaczyć „obcych”. Tak ja teraz czuję się jakby mi ktoś od czterech lat takie okulary zamontował na stałe. Widzę Kwiatkowskiego, Grasia, czy tam innego Palikota i widzę nie wtopionych w rzeczywistość III Rp post-PRL-owskich misiaków, a po prostu gęby gangsterów.

Działa to również w „realu”. Rozmawiam z kimś, temat schodzi na Smoleńsk, słyszę znów o tym, że „wszystko jasne”, i o „wariacie Macierewiczu”, i już wiem wszystko. Nie ma jednak wcale tak łatwo. Znam kilka osób co to im ręka nie zadrży przy głosowaniu na PO, które to osoby podchodzą do sprawy Smoleńska poważnie, a nawet znam kilku z nich, którzy z pewnością większą niż sam Macierewicz twierdzą, że „ruskie strąciły samolot”. Smoleńsk to dla mnie swoisty azymut osobowościowy. Dzięki niemu w łatwy i szybki sposób wiem z kim mam do czynienia. Bez względu na to na kogo dana osoba głosuje, ani czy w niedzielę chodzi do kościoła, czy raczej do „Złotych Tarasów”.

Ważniejsze jest to, że dzięki Smoleńskowi z wyjątkowo mocą wyświetlił mi się do bólu biało-czarny obraz naszego państwa. Państwa i społeczeństwa, które z dziecinną łatwością przechodzi już do porządku dziennego nie tylko w kwestii zawalonych psimi kupami trawników, ale też afer i aferek, rosnących podatków, bezwładu administracji, a w końcu śmierci Prezydenta i dziesiątek ważnych dla kraju osób. Dzięki temu co zdarzyło się w Smoleńsku dowiedziałem, się, że problem jaki mamy jako naród nie jest problemem dającym się sprowadzić do prostego podziału polityczno-partyjnego. Ten problem jest głębszy, tkwi w naszym krwioobiegu, w naszej popsutej mentalności, i ów problem najpewniej sprawi nam jeszcze wiele kłopotów w przyszłości.

Dzięki Smoleńskowi moje rozterki wyborczo-polityczne zredukowały się do minimum. Czy mogę bowiem myśleć choćby o głosowaniu na partię, która Smoleńsk dzień po dniu wdeptuje w glebę? Może mi się nie podobać twarz Hofmana, albo może mnie tradycyjnie irytować swoim wazeliniarstwem Błaszczak, ale teraz nie ma to już znaczenia. Ba, ja się zgadzam z Warzechą, że działania zespołu Macierewicza nie podążają równolegle do naukowej logiki, czasami wręcz stoją z nią w drastycznej sprzeczności. Ale pytam się: dlaczego jedna partia może nieudolnie robić praktycznie wszystko, a ta druga partia ma być za, owszem, nieudolne momentami zajmowanie się sprawą tak samo (a może bardziej?) ważną jak autostrady czy służba zdrowia brutalnie brana na buty przez różnorakich mądrali? Wygląda na to, że nawet patent na nieudolność jest już przez kogoś (zgadnijcie przez kogo) wykupiony na wyłączność.

Kończąc już powoli: Smoleńsk sprawił, że wybudziłem się z czegoś w rodzaju letargu. Widok biało-czerwonej flagi, dźwięk hymnu, czy też obrazki budynku Pałacu Prezydenckiego nabrały dla mnie nowego znaczenia. Biel i czerwień flagi są dziś prawdziwą bielą i prawdziwą czerwienią. Samo słowo Polska wyrwało się z rutynowych działań mózgu. Po 10/04/2010 mają te wszystkie rzeczy inny smak, być może ostry i palący, ale jednak znów żywy i nie dający się wyrazić blogowym tekstem. Patos? Być może. Bo i patos po 10/04/2011 nabrał nowego wymiaru. Tak jak wszystko inne.

Czy może cokolwiek sprawić, że szeroko zatkane uszy Polaków znów się odetkają i znów nauczymy się słuchać tego co do nas dolatuje stąd czy stamtąd?

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka