Ja rozumiem, że dzień bez Polańskiego czy afery hazardowej to dzień stracony. W zaparte jednak nie zamierzam o tym pisać, bo, trawestując cytat z "Siewcy Wiatru" (M.L.Kossakowskiej, mogę z czystym sercem polecić) - taplanie się w szambie rzadko jest przyjemne.
Korzystając z tego, że pierwsze tygodnie października to okres, w którym kończy się rekrutacja na studia, a zaczynają przygotowania do następnej, sprawdziłam sobie liczące mi się przedmioty na wymarzone kierunki. I tak:
Wrocław. Na stosunki międzynarodowe, filologię angielską i francuską, liczy mi się angielski rozszerzony PISEMNY, polski rozszerzony PISEMNY i historia. O trzech egzaminach ustnych, jakie muszę zdać, nic. Ani tym bardziej o obowiązkowej matematyce.
Kraków. Na europeistykę, filologię angielską i stosunki międzynarodowe liczy mi się polski rozszerzony PISEMNY, angielski rozszerzony PISEMNY i historia. O ustnych i matematyce nadal nic.
Szczecin. Na filologię angielską, psychologię i stosunki międzynarodowe liczy mi się polski rozszerzony PISEMNY, angielski rozszerzony PISEMNY i historia. Po cholerę zdaję trzy egzaminy ustne (w tym roku poza obowiązkowym polskim są dwa egzaminy z angielskiego, jeśli chce się zdawać rozszerzenie) i matematykę? Nie starczą mi dwa egzaminy z polskiego, dwa z angielskiego i jeden z historii?
Następny bezsens radosny. Poszła maturzystka do księgarni po zbiory arkuszy egzaminacyjnych do historii i co? Okazuje się, że tych na rok 2010 jeszcze nie ma...
Grand Prix trwa. O'Sullivan wygrał mecz z Burnettem, Williams zmiażdżył Binghama, zaś wszystkie moje nadzieje na zaskoczenie w dalszych fazach, czyli Greene, Selt i Wenbo, przegrały kolejno z Robertsonem, Hendry'm i Ebdonem (przy czym ten ostatni chyba znowu wraca do sił). Cholera, szkoda tylko, że pary turniejowe są losowane, a nie idą zgodnie z tabelką, bo miałabym ten upragniony mecz Junhui'a z O'Sullivanem...
