Jan Herman Jan Herman
481
BLOG

Parafianie żydami transformacji?

Jan Herman Jan Herman Polityka Obserwuj notkę 6


Janina Jankowska zwróciła moją uwagę na tygodnik, który – jako początkujący wykształciuch – przez lata kupowałem dla Toeplitza, Kałużyńskiego, Urbana, Grońskiego, Passenta. I nie zamierzam się z tego tłumaczyć: Rakowski, człowiek z głową jak trzeba, ale z inteligenckim mięczactwem w charakterze, stworzył pismo uchodzące za najbardziej otwarte w PRL, konkurujące z Tygodnikiem Powszechnym, a nawet z miesięcznikami, kwartalnikami, półrocznikami. Dziś konkuruje z opiniotwórczym dziennikiem.

Notkę poprowadzę od refleksji krytycznej ku rozwiązaniom konstruktywnym. Bo czas taki mamy, że samym ględzeniem barszczu nie ukrasisz.

Pani Janinie chodzi o okładkę, na której dostrzegła kwitnąco soczystego „Europejczyka” obok szelmowskiego pokurcza parafialnego – i oburza ją, że tak właśnie zestawiono dwa najmocniejsze, konkurujące ze sobą polskie wyznania ideologiczne. Przewrotność z jadem we krwi – zdaje się mówić Pani Redaktor.

Ja zaś zwróciłem uwagę na okładkowe tytuły, które mają potencjalnego nabywcę-czytelnika poprowadzić do wnętrza tygodnika. Wymienię je, żeby „mój” Czytelnik naocznie doświadczył tego samego – mam nadzieję – wrażenia: Inwazja kabaretów, Od kiedy zaczyna się starość, Życie bez telewizora, Ścięcie krzyża w Cudkowie, Do czego służą hymny, Niemoralne zarobki piłkarzy, Marihuana po amerykańsku, O czym są polskie piosenki, Turystyka wojenna, Cała prawda o porwanych przez UFO, no, i naczelna „Sprawdź sobie światopogląd” (test redakcyjny). Doprawdy, tygodnik o marce takiej jak niegdyś mógłby sobie odpuścić brukowe zajawki.

Ale po co? Lepiej przecież jest wejść do wirtualnego, medialnego pomieszczenia, gdzie głosuje się czarno-białymi kulkami albo poprzez zajęcie miejsca po tej czy innej stronie widowni. Bo łatwiej, nie trzeba wpatrywać się w szarości, można uprawiać publicystykę czerni i bieli.

 

*            *            *

Wiem co robię, kiedy tytułuję notkę, używając słów „parafianin” i „żyd”, które są określeniami dwuznacznymi, często używanymi jako epitety, ale równie często definiującymi pozytywnie społeczną tożsamość. Oba określenia są zarazem nosicielami piętna-stygmatu siermiężności postaw, jak też etosu rzeczywistej, nieprzekłamanej wspólnotowości. Trzeba naprawdę wsłuchiwać się uważnie w przekaz człowieka, który używa tych słów.

Wg wielu słowników języka polskiego słowo parafianin oznacza „prostaka, człowieka o przestarzałych poglądach i obyczajach”, takiejż postawie społecznej, posturze oraz estetyce. Epitet przypisywany jest ludziom o niepostępowej (cokolwiek to oznacza) wyobraźni i myśleniu, zacofanym, bez ogłady, ograniczonym, bez wykształcenia, prowincjuszom, zaściankowym, o ograniczonych horyzontach i ambicjach. „Parafiański” – to człowiek ciemny, zacofany, ograniczony, prowincjonalny. „Parafiańszczyzna” – to ogół cech przypisywanych ludziom o niepostępowych poglądach, kojarzy się z siermiężnością w myśleniu i wyglądzie oraz z prostactwem w zajęciach codziennych.

Do zbioru synonimów słowa „żyd” należą: centuś, chciwiec, chciwy, chomik, chytrus, chytrusek, ciułacz, dusigrosz, egoista, eksterminacja, groszorób, gudłaj, harpagon, Hebrajczyk, Izraelita, judaista, kutwa, liczygrosz, liczykrupa, łapczywiec, materialista, mosiek, Palestyńczyk, pejs, pies ogrodnika, semita, sęp, skąpiec, skąpigrosz, skąpiradło, skąpy, sknera, starozakonny, wyznania mojżeszowego, wyznawca judaizmu, żarłok, żyła. No, raczej nieprzychylne, raczej pogardliwe.

 

*            *            *

Przesłanie przedwyborcze (już się, niestety, zaczęły harce), obecne meandrami również w najnowszym expozesie premierowym (wciąż aktualna moja notka sprzed czterech lat, „Puder zamiast treści”) jest takie, się domyślam: wsiowy głupek (osiedlowy, małomiasteczkowy – właściwe podkreślić), działając wyłącznie z inspiracji proboszcza lub świeckiego czarnosecińca, nie rozróżnia krzyżyka wyborczego od krzyża jezusowego i głosuje pod sztancę, wedle instrukcji podanej na mszy.

Nie zamierzam z tym dyskutować, nawet jeśli to prawda, jednak pytam: „cóżeś uczynił, szyderco, prześmiewco, by było inaczej”? Czy na pewno boje o tęczowe badziewie z Placu Zbawiciela, pozarządowe podskakiwanie w rytm konkursów o dotacje unijne, zdobywanie za kasę dyplomów w uczelniach nie sięgających do pępka rzeczywistym wyższym szkołom, czytanie brukowców takich jak Polityka, innowacje na miarę miękkości papieru wiadomego – to jest dobra alternatywa? Pytam o to jako ktoś, kto znów został zatrudniony w charakterze „koordynatora projektów unijnych” i para się w tej branży lat ponad dwadzieścia, z różnych pozycji: eksperta, doradcy, beneficjenta, komercyjnego autora wniosków dotacyjnych, społecznika-lobbysty. Doceniam „bezinteresowną pomoc” Europejczyków dla mojego kraju.

 

*            *            *

Tranformacja, zwana ustrojową, oparta przede wszystkim na rozwiązaniach gospodarczych, dla jakiejś nieokiełznanej pasji rujnujących do imentu wszystko co „byłe” – pod wieloma względami przypomina Kristallnacht (Reichskristallnacht, Reichspogromnacht), Farhud (arab. الفرهود), akcje Judenschlägerów w Alzacji, tak zwane Dni Petlury. Znaczy: wytrzebiono poza nawias masę ludzi zdefiniowanych jako „sieroty po PRL”, wychowanków minionego ustroju, oprawcy obłowili się chwilowo, a teraz sami są poddawani eksperymentom, które „czynem” usankcjonowali. Jedni to pojęli i leczą zgagę, inni nie pojęli i mają pretensje do tych, co przeżyli pogrom (tu: do wykluczonych, którzy są bezradni i bez pomysłu na swój los), a najcwańsi występują dziś jako uzurpatorzy, jako rzecznicy pokrzywdzonych. Żydzi mają tę właściwość narodowo-wyznaniową, a ofiary transformacji tę właściwość psycho-mentalną, że wiele środowisk upatruje w nich źródło wszelkiego zła, praprzyczynę rozmaitych swoich boleści życiowych, gospodarczych czy politycznych. Są wygodnym odgromnikiem dla ludzkich frustracji (łysi glanują bezdomnych, medycy „ustawiają” pacjentów, prawnicy dręczą uczestników postępowań, kontrolerzy pokazują inwigilowanym „kto tu rządzi”, itd., itp.). A im bardziej ofiary przypominają nam nasze na nich poczynione okrucieństwa, tym bardziej ich nie znosimy. To jest zresztą odrębny temat.

W Polsce za żydów robią parafianie. Ludzie niezbyt zainteresowani wielką polityką, szukający dla niej wytłumaczenia u lokalnych „rzeczoznawców”, gdy ona puka do drzwi, nie wiadomo skąd pojawiwszy się w parafii. Oczywiście, tak jak „poprawność polityczna” zabrania wyrażania się o żydach – tak też żaden polityk nie powie o wyborcy, że jest parafianinem (chyba że jest to J. Kurski, głoszący o wszelkiej ściemie, że „ciemny naród to kupi”), dlatego – niejako w zastępstwie – palcem wskazywany jest „czarny lud” o nazwisku Kaczyński (ten zresztą z wdziękiem się o to prosi), ostatnio zaś Korwin-Mikke (to też jest temat do odrębnej rozprawki).

Mam taką opinię: terroryzm, jeśli komuś rzeczywiście uwiera, zwalcza się nie ogniem i mieczem, tylko odstąpiwszy od grabieży, poniżania i podobnych eksterminacji, które są „przemysłem wytwarzania terroryzmu”. I tę opinie przenoszę na stosunki ideo-polityczne w Polsce: jeśli sądzisz, „Europejczyku”, że durni, śmierdzący gumnem parafianie są zagrożeniem dla demokracji, zwłaszcza jeśli  występują pod wspólnym nazwiskiem Jarosława – to zrób, by oni nie mieli powodu szemrać przeciwko władzy.

 

*            *            *

Pierwsze źródła polskie poświadczające stałe osadnictwo żydowskie (cytuję STĄD) pochodzą z XII w. ze Śląska. W dokumencie dotyczącym uposażenia klasztoru kanoników regularnych we Wrocławiu jest mowa o wsi Tyniec, kupionej w 1153 od Żydów i ofiarowanej klasztorowi. W 2. poł. XII w. do Żydów należała również wieś służebna Sokolniki (Wielkopolska). W innym dokumencie, spisanym w imieniu Henryka Brodatego w 1226, znalazła się wzmianka o Żydach zamieszkałych w kasztelanii bytomskiej na Śląsku. Prawdopodobnie zajmowali się oni uprawą ziemi. O większej grupie Żydów mieszkającej we Wrocławiu świadczy pochodzący z 1203 nagrobek kantora Dawida ben Szalom, którego ojciec, senior kahalny lub kantor, przybył tu zapewne z okolic Moguncji lub Wormacji. Pod koniec XII i na pocz. XIII w. różnej liczebności grupy wyznawców judaizmu mieszkały nie tylko na Śląsku, ale również w Małopolsce (co potwierdza Kronika polska Wincentego zw. Kadłubkiem), w Wielkopolsce (liczne informacje dotyczą zwłaszcza Żydów kaliskich) i na Mazowszu (dokument lokacyjny Płocka z 1237 wspomina o “studni żydowskiej”). Obecność kupców żydowskich (w tym również kobiet) poświadczają taryfy celne z komór w Oleśnie i Siewierzu. W XII i XIII w. mincerzów żydowskich zatrudniano w mennicach polskich (brakteaty).

Od połowy XIV w. do końca XV w. trwał okres szybkiego rozwoju osadnictwa żydowskiego na ziemiach polskich. Krwawe wystąpienia przeciwko wyznawcom judaizmu, oskarżanym o wywołanie epidemii “czarnej śmierci” (dżumy), dziesiątkującej ludność niemal całej Europy w 1348–50, spowodowały ich masowy napływ, głównie z miast niemieckich, na ziemie polskie. Przyczyną nasilenia się migracji na wschód w XV w. były prześladowania o podłożu ekonomicznym. W XIV w. Żydzi mieszkali na terenie całego państwa polskiego. Królowie polscy popierali osadnictwo na terenach słabo rozwiniętych gospodarczo, do jakich należała Ruś Czerwona, a Żydzi ze względu na swoje umiejętności techniczne, handlowe i rzemieślnicze byli tam chętnie przyjmowani. Największe skupisko wyznawców judaizmu na tych ziemiach powstało we Lwowie. Na wschodnich kresach państwa polsko-litewskiego. Żydzi zamieszkiwali w małych grupach również wsie, gdzie dzierżawili młyny, karczmy, a nawet dobra ziemskie. Typ kultury i struktura zawodowa sprzyjały jednak powstawaniu ich skupisk w miastach. Tworzyli odrębne enklawy (ulice żydowskie), podporządkowane własnemu samorządowi. Uzyskiwali osobne przywileje, wyłączające ich spod sądownictwa miejskiego. Dzięki temu ukształtowane w XIV–XVII w. w Polsce formy osadnictwa żydowskiego różniły się od istniejących w Europie Zachodniej i krajach śródziemnomorskich, gdzie przeważały getta. Do końca XVI w. na obszarze całej Rzeczypospolitej istniało ok. 200 gmin.

 

*            *            *

Umiem sobie wyobrazić „wewnętrzne osadnictwo” wykluczonych, które powinno zastąpić „przerabianie” ich na parafian. Osadnictwo „na prawie swojszczyźnianym”.

Obserwuję, jak sprawnie system-ustrój rzuca kłody na drodze spółdzielniom socjalnym. Idea stworzona – myślą i czynem dużej grupy moich znajomych – dla ratowania tych, którzy mają dobre predyspozycje społeczne i zawodowe, ale z jakichś powodów Polska ich nie chce. U podstaw tego konceptu leży pomysł, że człowiek pozbawiony pracy próchnieje, rdzewieje, śniedzieje, pleśnieje, lepiej jest zatem poświęcić trochę środków publicznych na to, by mu stworzyć „środowisko przyjazne”, w którym odnajdzie drogę do własnych, autorskich nowych rozdań, nowych ról dla siebie.

Ale dziś, aby otrzymać wsparcie dla spółdzielni socjalnych, trzeba przedstawić wiarygodną „intencję” od podmiotu, który wyrazi zainteresowanie pracami takiej spółdzielni. To jest zaklęty krąg: kto da „paragwarancję” zatrudnienia „nierobom i pechowcom, może nawet patologiom”, zwłaszcza kiedy jeszcze się nie zarejestrowali?

Podobnie dzieje się w kwestii mieszkaniowej: tworzy się dla bezdomnych slumsopodobne enklawy z dala od „normalnych” osiedli, które szybko przeistaczają się w siedliska wszelkiej zarazy.

A dlaczego by nie pomyśleć o tym, by gmina, albo wprost urząd pracy, wsparłszy założenie spółdzielni, przydzielił jej wolny grunt (albo pustostan, itp.) i dał szansę, w postaci zlecenia, by sami sobie urządzili gniazdo? Plac zabaw, mikro-przedszkole, ogród parkowy i ogród warzywno-owocowy, i w ogóle, wiele „normialiów”?

Rozwijam tę myśl od czasu, kiedy w towarzystwie OTIG „Promotor” kierowałem Agencją do Spraw Rozwoju (równolegle M. Wilczek uruchamiał czysto komercyjnego TWIG-a). Dziś ona dojrzała nie tylko we mnie, ale też jest nadzwyczaj potrzebna wobec polskich doświadczeń z ludźmi trwale pozbawionymi domu i zatrudnienia.

No, nie jest przecież wariantem pozostawianie tego wszystkiego „koncesjonowanym” organizacjom, w których – o zgrozo – już ma miejsce swoista „fala”: nowo przybywający wykluczeni są poddawani przez „starych” ćwiczeniom z posłuszeństwa i pokory. Do tego typowe „niedociągnięcia” charakterystyczne dla skoszarowanych ośrodków „konsumpcji zbiorowej”. Wiem, dlatego nie wymieniam nazw powszechnie znanych.

 

*            *            *

Może nie tylko ten temat, ale takie sprawy powinny zajmować debatujących podczas kampanii samorządowych. W Grodzisku Mazowieckim jest około 1700 bezrobotnych (dla których nie ma „normalnych” miejsc pracy) i około 2000 bezdomnych (nie mylić z menelami), którzy przytulają się „gdzie bądź”, byle mieć namiastkę udomowienia. Te grupy częściowo się pokrywają.

Ktokolwiek chce być w tych okolicach radnym czy burmistrzem albo starostą – niech pojmie, że to nie są liczby „nie do przejścia”: patrz TUTAJ (prawie gotowy program wyborczy), albo TUTAJ (rola lenistwa w umałpieniu człowieka), TUTAJ (praca a zatrudnienie), TUTAJ (samorealizacja), TUTAJ (co powinien czynić Urząd Pracy), TUTAJ (z czego składa się obywatel), TUTAJ (podręczny zestaw poglądów). Mało? To szukajcie.  

 

 

Jan Herman
O mnie Jan Herman

...jaki jestem - nie powiem, ale poczytaj blog... Więcej o mnie znajdziesz w książce Wł. Pawluczuka "Judasz" (autor mnie nie zna, ale trafił w sedno). O czym jest ta książka? O zmaganiu się człowieka z własnym losem, wiecznością, z Panem Bogiem. O miłości, zdradzie, rozpaczy i ukojeniu. Saszka, prosty chłopak z białoruskiej wioski, po rewolucyjnej zawierusze, podczas której doświadczył wszystkiego, wraca w rodzinne strony i próbuje żyć tak jak inni. Ale kiedy spotyka samozwańczego proroka Ilię, staje się jego najwierniejszym uczniem i apostołem... Opowieść o ludzkich głodach - seksualnym i religijnym - o związkach erotyki i polityki, o tłumionej naszej prawdziwej naturze, o nieortodoksyjnej, gnostyckiej i prawosławnej religijności, tajemnicy i manipulacji wreszcie.................................................... UWAGA: ktokolwiek oczekuje, że będę pisał koniecznie o sprawach, które są "na tapecie" i konkurował na tym polu ze znawcami wszystkiego - ten zabłądził. Piszę bowiem dużo, ale o tym najczęściej, co pod skorupą się dzieje, a widać będzie za czas jakiś.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka