Jan Herman Jan Herman
789
BLOG

Jak uwierzyć, że się jest wyznawcą

Jan Herman Jan Herman Kultura Obserwuj notkę 46


 

Moja robocza, powtarzana od lat definicja WIARY jest taka: otóż wiara jest to osobiste przyjęcie za pewnik tego, co niepojęte i niesprawdzalne, dodatkowo deleguje się co najmniej część swojego osobistego losu do dyspozycji tak rozumianej Opatrzności.

Na mocy tej definicji do wiernych zaliczam:

1.      Osoby oddające cześć Bogu (Bogom), o którego istnieniu i rozmaitych mocach sądzą z przesłanek, których nie da się zobiektywizować (udowodnić): prorocy, którzy mają bezpośredni kontakt z Bogiem, nie są wiernymi, tylko świadkami, bowiem mają osobiste świadectwo istnienia Boga, nieznane przeciętnym wiernym;

2.      Osoby ubóstwiające żyjących ludzi, którym przypisują atrybuty boskie, np. dokonywanie dzieł sprzecznych z prawami Natury i z doświadczeniem naukowym, a także wyposażenie w nadzwyczajne-nadludzkie cechy-właściwości (faraon, Budda, niektórzy cesarze rzymscy, cesarz Japonii, Jezus);

3.      Osoby przypisujące zjawiskom i obiektom oraz żywiołom cechy boskie, choć ich działanie jest możliwe do wyjaśnienia naukowego (nie zawsze w czasach współczesnych wyznawcom): chodzi o ogień, zorzę, piorun, słońce, zeza, chorobę psychiczną, zaćmienie słońca, itd., itp.;

4.      Osoby, które dla spraw doczesnych doszukują się odpowiedników transcendentalnych, np. Duch Lasu, Genius, Junona, doszukują się też mistyczno-magicznych okoliczności w sprawach dziejących się „samotrzeć” (skrzaty, dżiny);

5.      Osoby stosujące specjalne, namaszczone i uduchowione obrzędy, niekiedy gusła lub egzorcyzmy (lub cedujące to na „specjalistów”), np. w celu wywołania „na skróty” jakiegoś efektu: zwycięstwo w boju, chorobę wroga, deszcz, przybycie ducha przodków, itd., itp.;

6.      Osoby, które dla celów naukowych przyjmują założenia badawcze dotyczące „istoty”, których potem nie usuwają (tego wymaga sztuka naukowa), bo owe założenia stają się „samowyjaśnialne”;

7.      Osoby przyjmujące duchowe, światopoglądowe, filozoficzne, moralne przewodnictwo doczesnych autorytetów, w najgłębszym przekonaniu, że rozumieją one „istotę” i bezinteresownie poprowadzą maluczkich w dobrą stronę, ku dobremu;

Słowo „religia” jest mylące, to już prędzej użyłbym słowa „religijność”: wiara jest bowiem stanem psycho-mentalnym, a nie ruchem czy „sposobem”. Osoby religijne mają skłonność do modlitw, czyli do osobistych rozmów (w ogóle wiara to sprawa osobista) z Opatrznością, przy czym nie mówię o manifestacyjnych zachowaniach publicznych, ale o rzeczywistych, nasączonych wiarą rozmowach intymnych.

Ludzie podobnie wierzący grupują się w kościoły (rzesze wyznawców), choć nie zawsze, a w ramach kościołów – w parafie (zgromadzenia stowarzyszone lokalnie), najczęściej afiliowane przy konkretnym domu modlitewnym. Nazwy parafii są rozmaite, stanowią one odpowiednik „podstawowej komórki organizacyjnej” kościołów.

Istnienie kościołów stawia wyznawców-wiernych przed najważniejszą z prób życiowych. Aby to ująć właściwie, dokonam pewnej manipulacji i zauważę, że dowolna religia to trzy aspekty: Wiara, Wspólnota i Organizacja.

Wiara – jako się już rzekło – to sprawa osobista. To my, we własnym sercu, duszy, sumieniu i umyśle (tak, tak, umyśle!) rozstrzygamy, co dzień od nowa, czy wierzymy i co do tobołka z naszą wiarą wkładamy.

Wspólnota – to ludzie, którzy są gotowi dla współwyznawców bezinteresownie się poświęcać, gotowi są usuwać w cień to co indywidualne, aby to co wspólne znalazło właściwsze naświetlenie i stało się przewodnie, naczelne.

Organizacja – to wszystkie elementy porządkujące, takie jak powołania kapłańskie, ceremoniał spotkań sakramentalnych i innych, nauczanie z ksiąg uznanych za święte, przykazania, opłaty, procedury dotyczące np. wtajemniczeń.

Otóż najczęściej jest tak, że to co ma miejsce w przypadku wspólnoty i organizacji – stanie – prędzej czy później – w poprzek wiary. Bo to co doczesne jest zwyczajnie niedoskonałe, jak wszelkie sprawy ludzkie.

Mamy zatem jakże często do czynienia z „wiarą letnią”, kiedy to z jakichś powodów deklarujemy przynależność do konkretnego kościoła, a jednocześnie słabo uczestniczymy w jego reżimie organizacyjnym. Katolicyzm od islamu różnią się tu jakościowo: Watykan przymruża oko na to, że katolicy „nie praktykują” nawet 10 przykazań i – poprzez instytucję spowiedzi –wybacza wiele. Islam natomiast bardzo pilnuje organizacyjnej strony religijności (np. modły co kilka godzin, wstrzemięźliwość wobec alkoholu i wieprzowiny, i choć „letniość” wiary i tutaj bywa częsta – jest ona starannie skrywana, co najwyżej w swoistej „konspiracji” podczas wojaży zagranicznych muzułmanin „pozwala sobie używać” wieczorami, w domowych warunkach.

Największą niedoskonałością religijną jest brak wyrozumiałości w stosunku do innych wyznań. Wiele do zaobserwowania jest tu przede wszystkim w przypadku islamu, katolicyzmu i tzw. nauki podszytej ideologią. W tych trzech wyznaniach (w innych występuje to słabiej) światopogląd „własny” i wspólnotowość „własną” na tyle przedkłada się ponad inne, że zdarza się tam samowolne tworzenie w praw wrogich, napastliwych, opresyjnych wobec „obcych”. A jeśli wda się w to jeszcze polityka, czyli realizacja interesów doczesnych – to wiara przestaje w ogóle „przeszkadzać” wyznawcom w religijnych wojnach i potyczkach. Nie mówię o fundamentalizmie, tylko o tym, jak trudno jest wyznawcom „swojej” religii zaakceptować, przyjąć do wiadomości, uznać za oczywiste, że ktoś ma „swoją” wiarę inną od naszej „swojej”.

Szczytem „letniości” wiary jest jawne sprzeniewierzanie się jej przez przywódców, duchownych, kapłanów, uczonych. Lekarze nadużywają używek, kapłani lekceważą celibat, duchowni kradną i poniżają innych, przywódcy krzywdzą podwładnych.

A wystarczy zauważyć, że jeśli ktoś poszukuje Prawdy, Dobra, Piękna, Sprawiedliwości – to nawet jeśli to czyni inaczej niż ja, w innej wspólnocie, pod innymi rygorami organizacyjnymi – prędzej czy później okażemy się wszyscy braćmi i siostrami wobec jednego i tego samego Boga, Ducha, Uniwersum, Opatrzności, Projektu, Teorii.

Ogrom nieludzkich bezeceństw, jakie się dokonały w imię Religii, Boga, Ducha, Uniwersum, Opatrzności, Projektu, Teorii, Rasy – każe zastanowić się nad tym najważniejszym z wyzwań, rozpostartym na filarach: Wiara-Organizacja-Wspólnota.

W którymś z państw arabskich sam fakt wiary innej niż islam jest karany śmiercią, nie mówiąc już o porzuceniu islamu czy współżyciu małżeńskim z „giaurem”. Watykan od stuleci nie może rozstrzygnąć, czy „saraceni” i „innowiercy” oraz „poganie” to pełnoprawni ludzie (zdarza się „nawracanie” na katolicyzm znanych ateistów na łożu śmierci, nieprzytomnych, poza ich świadomą wolą). Niektóre „szkoły” naukowe nie mogą wybaczyć ludziom pobożnym ich pobożności, choć każda z nauk, nawet technicznych, opiera się na dogmatycznych założeniach natury światopoglądowej. Posuwają się ci „uczeni” do tego, że odmawiają wiernym rozmaitych wyznań pełni obywatelstwa, bo każdy pobożny w ich oczach do człek co najmniej ograniczony. Zresztą, pobożni mają często to samo.

Osobiście jestem np. „edukacyjnie” zaangażowany w spór między zwolennikami Ewolucji a zwolennikami Stworzenia. Zaangażowany jestem w ten sposób, że głoszę brak sprzeczności między jednym a drugim, tak jak nie było sprzeczności między ptolemeuszowym a kopernikańskim konceptem Kosmosu: wystarczyło „wbić szpilkę” w inny punkt nieba, a wszystko się zaczęło kręcić logicznie. W sprawie ewolucji podpowiem: jeśli ze schematów myślowych wyrzucić zupełnie doczesne pojęcia Czasu i Przestrzeni – to nagle Ewolucja staje się Stworzeniem. Chętnym mogę to tłumaczyć na zapisach różnych świętych ksiąg religijnych. I tylko nieucy kościelni oraz „dawkinsy” antyreligijne widzą tu sprzeczność w rodzaju albo-albo.

Europa, której fundamentem jest między innymi poszanowanie dla rozmaitych racji i ich nosicieli, która skutecznie poradziła sobie na przykład z traumą inkwizycji, faszyzmu, komunizmu w wydaniu stalinowskim, nagle dostała amoku na punkcie islamu. Takiego samego, jak niegdyś Ameryka na punkcie komunizmu. Tam komunista, a tu muzułmanin – to niemal pewne zagrożenie dla wszystkiego co wartościowe, i co nasze. Szaleństwo!

Stawiamy się jakoby w roli dobrych, łatwowiernych Indian (w obu Amerykach), którzy z różnych powodów okazywali przybyszom z Europy nadgościnność, co skończyło się dla gospodarzy fatalnie. Gotowi jesteśmy uczestniczyć – albo przymknąć oko – w zbrodniach, okrucieństwach, linczach, przynajmniej opresjach skierowanych przeciw wyznawcom islamu – dla ochrony europejskości. W Polsce akurat mści się brak właściwego nauczania na zajęciach dotyczących religii: są one w rzeczywistości spotkaniami religijnymi jednego wyznania, w dodatku stygmatyzującymi nie-katolików. Jak po takiej „edukacji” rozumieć wyznawców innych religii (od biedy rozumiemy bezbożników), zwłaszcza nazywanych „sektami”? Jak ustrzec się przed „zwrotną” nieżyczliwą reakcją „tych innych”?

Udostępniłem wczoraj na Salonie24, chętnie, na prośbę przyjaciela, opowieść człowieka szykanowanego za to, że sprzeciwia się islamizacji Europy. Uznałem to za swój obowiązek, zwłaszcza kiedy uważam, że opowiadający swoją historię człowiek nie ma racji głosząc istnienie islamskiego czarnego luda, tak jak ma rację szydząc i skarżąc się na polskie organy ścigania, które jego pasję społeczną traktują jak przestępstwo-in-spe. Jestem ostatni, który uwierzy, że ów narrator jest prześladowany przez Państwo zainteresowane islamizacją Europy, raczej przychylam się do poglądu, że to Państwo jest durne i nie pojmuje własnego prawa, a nawet skłonny jestem do poglądu o jakiejś personalnej wojence z religią w tle zaledwie.

Sądzę jednak, że muzułmanie przybywają do Europy nie z misją islamizacji, tylko po prostu, pragnąc poprawić swój osobisty los. Tak jak „mojżeszowi” napływali kiedyś do Polski nie dla misji „zażydzania”, tylko szukając w naszych stronach większej dla siebie tolerancji niż w Europie. Gdziekolwiek się pojawia człowiek poza swoją ojczyzną – to potencjalnie niesie z sobą swoją religijność, niekoniecznie tożsamą z pobożnością (mowa o wspomnianej „letniości”), choć bywa, że wiara wspomaga człowieka wobec prześladowań narodowych czy wobec wyzysku gospodarczego albo wobec napaści wojennej.

Profesor Chazan – dobry i ceniony jako medyk – sprawy swojego sumienia (w konsekwencji: wyznania) ewidentnie uczynił urzędowymi sprawami szpitala, którym kierował, a że do takiej misji nie miał prawa, to go dyskwalifikuje jako lekarza. Jak on to godzi z profesurą w medycynie – jego sprawa. Oby już więcej nie zmuszał nikogo, by reagowali jak jego współwyznawcy, bo to – powtórzę – jest sprawa osobista.

Sami jednak powinniśmy zauważyć, jak łatwo jest naruszyć delikatną granicę cudzej prywatności, sferę cudzego ducha i sumienia oraz wiary. Żądamy od islamistów, by w Europie zachowywali się jak „świeccy”, choć na tym polu mamy wielowiekowe kiepskie doświadczenie z innymi wyznawcami. Tak się nie da. Źle podchodzimy do tematu. Wymagajmy bezwzględnie nie tego, by ktoś się wpasował w nasze, oswojone przez nas ramy reżimowe – tylko tego, co się w polityce nazywa cohabitacją i oznacza wzajemne poszanowanie „pod jednym dachem” przedstawicieli różnych porządków ideowych. Tu: światopoglądowych.

Walcząc z błądzącymi islamistami, którzy sami lub pod czyimś wpływem odczytują Koran jako ideową podbudowę Dżihādu (pojęcie pierwotnie oznaczające dokładanie starań i podejmowanie trudów w celu wzmocnienia wiary i islamu), ale pojmowanego jako Qitāl (arab. qitāl, dosł. walka zbrojna) – stygmatyzujemy „zwykłych” muzułmanów, którzy pośród żywiołu europejskiego często stają się „letni” w swojej wierze. Wszak Qitāl jako aspekt Dżihādu nie jest skierowany przeciwko żydom i chrześcijanom. "Zwalczajcie na ścieżce Boga tych, którzy was zwalczają, ale nie przekraczajcie granic, bo Bóg nie lubi tych, którzy przekraczają granice" cytuje profesor arabista (Janusz Danecki, Podstawowe wiadomości o islamie. Tom I, Wydawnictwo Akademickie DIALOG, Warszawa 1998).

Sami tego nie szanując – a przede wszystkim nie znając – stawiamy się w położeniu tych, których chcemy „nastawiać”: to my okazujemy się apodyktyczni, agresywni, nieprzyjaźni, fundamentalistyczni.

 

 

Jan Herman
O mnie Jan Herman

...jaki jestem - nie powiem, ale poczytaj blog... Więcej o mnie znajdziesz w książce Wł. Pawluczuka "Judasz" (autor mnie nie zna, ale trafił w sedno). O czym jest ta książka? O zmaganiu się człowieka z własnym losem, wiecznością, z Panem Bogiem. O miłości, zdradzie, rozpaczy i ukojeniu. Saszka, prosty chłopak z białoruskiej wioski, po rewolucyjnej zawierusze, podczas której doświadczył wszystkiego, wraca w rodzinne strony i próbuje żyć tak jak inni. Ale kiedy spotyka samozwańczego proroka Ilię, staje się jego najwierniejszym uczniem i apostołem... Opowieść o ludzkich głodach - seksualnym i religijnym - o związkach erotyki i polityki, o tłumionej naszej prawdziwej naturze, o nieortodoksyjnej, gnostyckiej i prawosławnej religijności, tajemnicy i manipulacji wreszcie.................................................... UWAGA: ktokolwiek oczekuje, że będę pisał koniecznie o sprawach, które są "na tapecie" i konkurował na tym polu ze znawcami wszystkiego - ten zabłądził. Piszę bowiem dużo, ale o tym najczęściej, co pod skorupą się dzieje, a widać będzie za czas jakiś.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura