Jan Herman Jan Herman
795
BLOG

Gawęda ukraińska

Jan Herman Jan Herman Polityka Obserwuj notkę 2

 

Pojęcie „wolnego najmity” znamy od Marii Konopnickiej (która z egzaltacją opisuje niedolę) oraz od Andrzeja Waligórskiego (który ma zgoła odmienny stosunek do sprawy). Ale pojęcie to przynieśli do Europy Środkowej ludzie stepu, Tatarzy. Oznaczali takim mianem kogoś, kto nie cieszył się „swojszczyzną” (obywatelską przynależnością do hord) i buszował w poszukiwaniu szans przeżycia, w pojedynkę lub grupkami, niekiedy dając się wcielić do wyprawy zbrojnej. Kozak – tak brzmi to słowo w narzeczu stepowym. Oznacza niebyt uspołecznionego, zbuntowanego podskakiewicza, który porzucił wszelkie normy, standardy, ale przede wszystkim regulacje zacieśniające mu swobodny wybór i takież działanie.

Tatarzy nie mogli wiedzieć, że z czasem ich określenie na wolnego najmitę zostanie przyswojone przez żywioł słowiański. Zaczęli kresowi wieśniacy, który nie wytrzymywali ucisku pańszczyźnianego i zwiewali ukradkiem z włości szlacheckich, podejmując ryzyko życia w pustym stepie na północ od Krymu. Tam nie docierała „pańska” kontrola. Ochoczo z tego wyjścia korzystali również ludzie będący na bakier z prawem, poszukiwacze awanturniczej przygody, banici, a także „pionierzy” typu amerykańskiego, gotowi łupić każdego, kogo napotkają.

Tak całkiem pusty ten step nie był. W tę i wewtę przemierzali go Tatarzy (kozacy), szukający łupu, wałęsający się bez celu po stepie. Więc Słowianie, którzy stopniowo zagęszczali „ludność” stepu sami będąc pod kreską Losu, nauczyli się obcować z Tatarami ich sposobem: ty łupisz – i ja łupię. Ty mi stoisz na drodze ku osiedleniu – ja ci pokażę, na co mnie stać. Ty myślisz, że tu twoja dziedzina – ja ci pokażę, że ona jest akurat moja.

Ci, którzy dalej żyli pod jarzmem pańszczyźnianym – zwali początkowo kozaków „czerkiesami”, ale z czasem ta nazwa zanikła i słowo tatarskie ją wyparło.

Pominąwszy bujną historię kształtowania się garnizonowej społeczności kozackiej, zauważmy, że nie minęło stulecie, a ci, którzy zdołali przeżyć w stepie, rośli w siłę niczym „gangi osiedlowe” na blokowiskach. Najsłabsi odpadli, użyźniając pusty step, pozostali ukształtowali własną kulturę bycia, mało mającą wspólnego z zachowaniami salonowymi, ale też nacechowaną założeniem, że ten lepszy, kto szybciej dobędzie broni. Powstały grupy rzezimieszków, z których większość żyła w warunkach garnizonowych (tzw. kosz), ale też sezonowo (albo na potrzeby wypraw) dołączali do nich tacy, którzy sobie pourządzali chutory i czas dzielili między gospodarzenie oraz wojaczkę. Żywioł kozacki, rosnący w siłę, wypracowawszy już sobie wewnętrzne obyczaje i ryty, wyprawiał się poza stepy, na Tatarów, na Lachów, na Moskali, niekiedy nawet na Turków i na tereny na zachód od Morza Czarnego – i brali co się nawinęło, resztę niszczyli podpalając i zabijając na oślep.

Ostatecznie ukształtowała się kozaczyzna, znana nam w postaci legendy: wojowniczy, etnicznie wymieszany „para-naród”, słynący z kawalerskiego podejścia do życia, mający dużą siłę bojową, dzielący się na tych, którzy zawierali umowy garnizonowo-zaciężne (rejestrowi) i pozostałych. Ich wewnętrzna struktura oparta była na dwupoziomowym zarządzaniu: „czerń kozacka” do żywioł trudny do ogarnięcia, za to czerpiący bez opamiętania z wyobrażeń o wolności i samorządności, a starszyzna próbowała w tym wszystkim zaprowadzać legionowo-koszarowy ład. Nie zabrakło na tym etapie ludzi dobrze urodzonych, szlachciców, próbujących przewodzić kozaczyźnie: niektórym się udawało. A też w krajach najbardziej cierpiących od kozackiego łupiestwa (Rzeczpospolita Obojga Narodów, Moskwa, Chanat, Sułtanat) powstawały ekspedycje mające „rozwiązać kwestię kozacką”, przy czym Lachy i Moskale próbowali pacyfikować kozackie zapędy metodą „rejestru”, czyli żołdu w zamian za obietnicę samouspokojenia, co dawało efekty różne, choć rozmiary rejestru rosły lawinowo i obejmowały z czasem wiele tysięcy Kozaków.

Ten swoisty, pęczniejący przez wieki „ruch kozacki” owocował nie tylko powstaniami przeciw Moskalom i Lachom, ale też próbami konstytucji, z których największa to ta, którą Pyłyp Orłyk spisał dla mazepy, jednego z „ostatnich takich” hetmanów. W 1711 roku, w mołdawskiej (hospodarskiej) miejscowości Bendery, ogłoszono po łacinie i po rusku Pacta et Constitutiones legum libertatumqe Exercitus Zaporoviensis (Pakty i konstytucje praw i wolności wojska zaporoskiego), tzw. Konstytucja Benderska.

Ostatecznie Kozacy zostali ucywilizowani w ramach imperium rosyjskiego: tu traktowano ich równie instrumentalnie jak w Rzeczpospolitej, ale znano metody uchwycenia za gardło kozackiego bisurmaństwa i buty. Dziś Kozak – to właściwie członek społeczności osiadłej, wiejskiej, (u zarania obcowanie z kobietami było źle widziane, tym bardziej stałe związki z nimi) pielęgnujący „tradycję militarną”, pielęgnujący obyczaje i obrzędy „stepowe”, realizujący się w ceremoniale obejmującym charakterystyczną twórczość muzyczną, rzemieślniczą, plastyczną. Ale wcześniej – w imieniu cara – organizowali ekspedycje na Syberii i w innych regionach, pomnażając rosyjskie imperium.

Dziś kozaczyzna – to przede wszystkim para-etniczna kultura (Kozacy nie są jednorodni etnicznie), która wybrała prawosławie, całkowicie poddała się nowoczesnej państwowości, obecna przede wszystkim w Ukrainie i wokół dolnego Donu oraz na Kubaniu.

 

*             *             *

Duch kozaczyzny odrodził się na Ukrainie i zaniknął w jednej z największych manipulacji w historii regionu. Pomarańczowa rewolucja, a teraz Majdan „niebiańskiej sotni” pokazał dawnego ducha swobody, niezależności, buntu, krańcowej determinacji w swojej sprawie. Cały legalizm państwowy „cywilizujący” ustrój – nic nie znaczy, jeśli z osobą legalnie wybranego prezydenta wiązane są sprawy ciemne i niesprawiedliwe. Znów świat ucisku i wyzysku został przeciwstawiony szaremu Ludowi, przy niemałej ingerencji z zewnątrz (zaczęła Europa, wmieszała się Ameryka, swoje dołożyła Rosja). Odżyły wszystkie historyczne żale, dziś nie mające już żadnego znaczenia poza jątrzeniem. Nie wstaną z mogił ludzie pomordowani w karnych ekspedycjach, w rzeziach i pogromach. Na wrażych emocjach niczego się nie zbuduje.

Ostatecznie „starszyzna” ukształtowana przez ostatni Majdan zagarnęła władzę państwową, a teraz rozgrywa między sobą rozmaite państwowe rubieże, wpływy, instalacje i fundusze gospodarcze. Ugaduje się z globalnymi mocarzami. Odnajduje swoje miejsce w zgliszczach.

„Czerń”, zaangażowana w Majdan niczym kiedyś my w Solidarność – powoli pójdzie tym samym śladem: tak jak u nas Okrągły Stół podzielił nasze sposoby myślenia o Rzeczpospolitej – tak Ukraina zmierza najwyraźniej ku czemuś rozpostartemu między Konstytucją Orłyka i Okrągłym Stołem. To wszystko przed nami jeszcze, dlatego nietaktem jest na razie krytyka wyników wyborów z minionej niedzieli, które „wziął Majdan” tak jak Polskę po naszym „4-czerwca” wzięła Solidarność. Na razie szary lud ukraiński próbuje zrozumieć, czego dokonał na Majdanie i komu to służy.

Słychać komentarze (mam wciąż „na chodzie” telewizję ukraińską)  - że parlamentarny „rekiet” został zastąpiony przez ludzi ojczystego czynu. Pusty śmiech mnie ogarnia, bo widzę, jak z jednej strony powstaje – teraz już „redagowana” – legenda Majdanu, a z drugiej strony nic się nie zmienia w konstrukcji ustrojowej, opartej na atrapach demokratycznych i na przyzwoleniu by „władza” w sposób pozbawiony kontroli operowała zasobami narodowymi (funduszami) po swojej myśli (czytaj np. TUTAJ).

Polska została dość szybko rozpostarta między żywioł konserwatywno-patriotyczny i postępowo-liberalny (o postępie – TUTAJ). Próbuję odczytać, co stanie się linia podziału (a może demarkacyjną) na Ukrainie. W każdym razie medialny entuzjazm tutejszy dla wyników wyborów – trąci tym samym, co nasz rodzimy entuzjazm dla Transformacji.

 

Jan Herman
O mnie Jan Herman

...jaki jestem - nie powiem, ale poczytaj blog... Więcej o mnie znajdziesz w książce Wł. Pawluczuka "Judasz" (autor mnie nie zna, ale trafił w sedno). O czym jest ta książka? O zmaganiu się człowieka z własnym losem, wiecznością, z Panem Bogiem. O miłości, zdradzie, rozpaczy i ukojeniu. Saszka, prosty chłopak z białoruskiej wioski, po rewolucyjnej zawierusze, podczas której doświadczył wszystkiego, wraca w rodzinne strony i próbuje żyć tak jak inni. Ale kiedy spotyka samozwańczego proroka Ilię, staje się jego najwierniejszym uczniem i apostołem... Opowieść o ludzkich głodach - seksualnym i religijnym - o związkach erotyki i polityki, o tłumionej naszej prawdziwej naturze, o nieortodoksyjnej, gnostyckiej i prawosławnej religijności, tajemnicy i manipulacji wreszcie.................................................... UWAGA: ktokolwiek oczekuje, że będę pisał koniecznie o sprawach, które są "na tapecie" i konkurował na tym polu ze znawcami wszystkiego - ten zabłądził. Piszę bowiem dużo, ale o tym najczęściej, co pod skorupą się dzieje, a widać będzie za czas jakiś.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka