Przywódcy Ukrainy byli bardzo pewni siebie wysyłając wojsko przeciwko protestującym mieszkańcom wschodnich regionów. Buńczucznie zapowiadali na fejsbuku rychłe rozprawienie się z "terrorystami" i stawiali im różne ultimata.
Tymczasem okazało się, że wysłani przez nich żołnierze 25Brygady Powietrzno-Desantowej nie zamierzają ginąć ani zabijać za niepodległą Ukrainę. Oddali swój sprzęt protestującym i wrócili do domu. Jeśli takie jest morale jednostek, których lojalności rząd z Kijowa był pewien, to strach pomyśleć, co dzieje się w tych oddziałach, w których służą w większości Rosjanie i rosyjskojęzyczni Ukraińcy.
Wydaje mi się, że żołnierze dobrze zapamiętali sobie, co stało się z milicjantami z Berkutu, którzy wykonywali rozkazy legalnego prezydenta Ukrainy (jakim był wtedy Janukowycz). Natomiast teraz nie można być pewnym, czy obecne władze są legalne - trudno więc dziwić się żołnierzom, którzy wolą zdezerterować niż wziąć udział w tej szemranej imprezie.
Od upadku Janukowycza Rosja przystąpiła do testowania Ukrainy. Sprawdza jej wytrzymałość. Już wydarzenia na Krymie pokazały, że niewiele jest warta jej armia - teraz tylko się to potwierdziło. Struktury państwowe rozpadają się też niemal bez żadnego oporu. W miastach wschodniej Ukrainy przejmowanie władzy "separatystom" idzie jak po maśle.
Federalizacja staje się faktem dokonanym. I o to Putinowi chodzi. Oczywiście, gdyby coś poszło nie tak, to na granicy czeka armia czerwona, gotowa udzielić Rosjanom z Donbasu braterskiej pomocy - ale może okazać się to niepotrzebne - turyści w mundurach z komisu załatwią sprawę bez niepotrzebnych komplikacji.
I ostatnia kwestia - jak taką próbę na zginanie przetrwałaby III Rzeczpospolita? Czy nasze wojsko okazałoby się skuteczniejsze niż ukraińskie? Myślę, że mogłoby być jeszcze gorzej niż u naszych wschdnich sąsiadów.