Napięcie nieco zelżało, jest zatem chwila na didaskalia. Porównując styl i klasę samej agresji trzeba powiedzieć, że do inwazji na Irak i jej perfekcyjnej medialnej oprawy Putinowi jeszcze daleko, ale robi postępy i całkiem, całkiem to swoje gówno zapakował i sprzedał.
Rzecz filmowana była dobrze, komunikaty wyważone, przekaz spójny, żadnych medialnych dysonansów .
Chłopcy dobrze ubrani, w mundurach od Prady, żadni tam pijani kałmucy w waciakach i walonkach, a sprzęt do zabijania odmalowany i umyty. Nawet się przez moment zastanawiałem, czy nie zmobilizowali absolwentów jakiejś ichnej filmówki, bo znajoma z którą temat omawiałem, twierdziła, że materiał męski w przekazie pierwszych dni, był niczego sobie.
Za scenariusz i budowanie napięcia Putin ma u mnie, jak narazie mocną czwórkę. Pięknie się zabezpieczył poparciem parlamentu przed ciosem w plecy gdyby coś poszło nie tak. Wszak decyzję podjął nie on despotyczny Imperator, a demokratycznie wybrana Rada Najwyższa. Co prawda szans na odmowę poparcia wniosku Rada nie miała, bo w razie odmowy każdy by się spowiadał indywidualnie, ale odpowiedzialność gdyby co,spada właśnie na nią i batiuszka jest kryty. Brak dystynkcji i oznaczeń przynależności sołdatów, też dobry. Ewentualna wygrana ich, przegrana nie wiadomo czyja.
Strategię części militarnej też oceniam wysoko. Najpierw podniesienie gotowości bojowej bez paniki na tak dużym obszarze, że planistom z Pentagonu opadły szczęki i nie bardzo wiedzieli który kierunek natarcia Wołodia wybierze i w jaki punkt planować te swoje chirurgiczne uderzenia, potem dołożył im jeszcze do pieca Kaliningradem.
Nerwów mieli zatem w pierwszej odsłonie wszyscy sporo i gdyby nie pełne portki, może bym nawet uchylił kapelusza.
Czekamy zatem na akt drugi zastanawiając się czy konytnuacja będzie w stylu Bruce Lee, czyli walki, bez walki. Czy też w stylu Alfreda Hitchcock'a, gdzie w pierwszym akcie było trzęsienie ziemi, a potem napięcie miało rosnąć...