Gdy w centrum Warszawy w budynku zarządzanym przez ojca żydowskiej rodziny Radosława Sikorskiego płoną pamiątki po ofiarach zamachu smoleńskiego, gdy giną ludzie, którzy poinformowali bliskich Tomasza Merty o niszczeniu jego prywatnych rzeczy nie dziwi mnie to ani trochę.
Jednocześnie neostalinowska gazieta publikuje informacje o rzekomym znalezieniu listy białoruskiej i rażąco zaniżonej liczbie ofiar wiadomo, że to urbanowo – michnikowy kit. Podobny policzek do tych związanych ze „złotem katyńskim”, kupczeniem medalami zamordowanych a wcześniej jeszcze w PRL do wywożenia zrabowanych w czasie wojny obrazów odkupionych od paserów przez zapobiegliwych „emigrantów 1968 roku” w czasie, kiedy rządzili Polską do 1956 roku.
Od początków PRL mówiono, że to nie Rosjanie i ich gorliwi, żydowscy pomocnicy są winni zbrodni "stalinowskich" tylko Beria, później Stalin. A przecież wystarczy popatrzeć na mapę, aby dostrzec Kaliningrad - miasto nazwane przez Rosjan na cześć mordercy naszych przodków z Katynia. Nazwisko Kalinin znajduje się na podpisanym wyroku. Stalina już dawno nie ma: a Kalingrad stoi jak stał. Do dzisiaj ROSJA nie przekazała Polsce wszystkich dokumentów katyńskich. Czyżby dlatego, że zabronił im Stalin?
Stalina i Bieruta już nie ma, ale to ich dzieci rządzą Polską i Rosją. Dlatego gigantyczne pieniądze publiczne przeznaczone są na upamiętnienie obcych tradycji przy zupełnym pominięciu Katynia.