Actonik Actonik
951
BLOG

Gimnazjum to pomysł genialny

Actonik Actonik Polityka Obserwuj notkę 1

Gimnazjum to pomysł genialny w swej prostocie. Cóż, skoro zupełnie zrujnowany, zawalony, skompromitowany i ośmieszony. Dlaczego? Ponieważ oczywiste (tak, to dobre słowo) spostrzeżenie i odważny wniosek przerobiono w biurokratycznego potworka. A naprawdę może być sensownie.

 

Dobra, na początku przyznaję, że kompletnie nie wiem, jakie myśli kłębiły się w głowach reformatorów od edukacji, kiedy wprowadzali podział na szkołu podstawowe, gimnazja i licea. Obecnie nie ma to najmniejszego znaczenia, również z tego powodu, że nie zamierzam nikogo bronić, ani usprawiedliwiać.

Twierdzę mimo to - podobnie, jak przed trzynastu laty - iż gimnazjum jako poziom szkolnictwa jest ideą po prostu najlepszą.

Idea gimnazjum wychodzi przecież od prostego spostrzeżenia: dzieci rozwijają się dynamicznie. Od pewnego momentu (psychologia rozwojowa wskazuje, że wypada on mniej więcej około 12 roku życia) zmiany mają charakter wręcz skokowy. Dzieci wchodzą w okres pokwitania, pojawiają się umiejętności wilopoziomowej analizy logicznej, towarzyszą temu zmiany fizyczne i osobowościowe. Bywa, że dorastający młody człowiek przechodzi okres gwałtowny, określany czasem burzy i naporu, ekslozji hormonów, itd. itd.

Zatem pierwszy wielki plus dla tych, którzy ZAUWAŻYLI!

Wcześniejsza ośmiolatka kazała na jednym cześto korytarzy pomieścić się siedmiolatkowi z piętnastoletnim wyrostkiem. Kto pamięta, ten potwierdzi - koszmar!

Gimnazjum - teoretycznie - rozdziela dzieci od podrostków. To tak proste, że zwyczajnie genialne.

A odwaga polega na tym, że nie przeniesiono tych młodych ludzi mechanicznie do poziomu "szlkła średnia", lecz stworzono im etap pośredni. Co prawda, to prawda - nie trzeba było geniusza, bo to pomysł znany ludzkości od dawien dawna. Niemniej jednak - drugi plus.

Niestety. Dalej okazało się, że specjaliści od edukacji wkroczyli na intelektualną pustynię Synaj, po której - jak się zdaje - zamierzają błądzić ze czterdzieści lat. Zrobiono z reformą edukacji mniej więcej to samo, co z pierwotną kocepcją reformy administracyjnej (przypomnijmy, zamiast sześciu dużych regionów, zafundowano nam szesnaście dzziwacznych województw)

Gimnazjum, jako trzy lata  umożliwiające przejście najtrudniejszego okresu w życiu w sposób DEDYKOWANY,  mogłby być (i zachodzę w głowę, dlaczego nie jest!)  największym sukcesem społecznym po 1989 roku.

Pewnie znawcy, bywalcy, praktycy, teoretycy i inni specjaliści potrafiliby wyliczyć tuzin od ręki, a kopę po namyśle powodów i przyczyn porażki gimnazjalnej. Trzeba je poznać. Może zdołamy wskazać niektóre wspólnie - jeżeli ktoś znajdzie ochotę.

Mnie interesuje CO MOŻNA ZROBIĆ Z GIMNAZJUM!

A można zrobić wiele, bardzo wiele.

Po kolei...

1. MŁODZIEŻ, czyli "materiał" wyjściowy.

To klucz do zrozumienia, o co chodzi. Młodzi ludzie wchodzą w życie. Doświadczają go intensywnie. Buzujące hormony sprawiają zaś, że nie radzą sobie najlepiej z tym, czego doświadczają. Nieustanne wahadło. Fascynacje i zwątpienie. Już chcę być dorosły, ale wciąż jestem taki dziecinny.

Tyle samo szans, co obaw i rozterek.

A co na to dorośli?

2. GIMNAZJUM, czyli szkoła na odwrót

Zgodnie z regułami tradycyjnego mędrkowania, sięgnijmy do źrodeł. Gimnazjon, to przecież nic innego, jak boiska, sale gimnastyczne, siłownie, a dodajmy - baseny, bieżnie itd. Dokładnie! Gimnazjum, to nie czas na wysublimowane dociekania intelektualne (choć jak wiemy, warto w tym okresie mocno inwestować w mózg, lecz o tym za chwilę). To najlepszy okres na integralne, czyli uwzględniające potrzeby młodego organizmu, wychowanie dorastających młodych osób.

Gimnazjum jak żadne inne miejsce - znowu oczywistość  - powinno być okresem stymulowania rozwoju z zasadniczym punktem odniesienia do cielesności, fizyczności, fizjologii.

Nie rozumiem, dlaczego najcięższe zarzuty stawia się młodzieży gimnazjalnej, dlatego, że jest rozbrykana i niedojrzała. A jaka ma być? Ona dokładnie taka jest!

Problem w tym, że obecnie gimnazjum, program szkolny na tym etapie, a zwłaszcza ministerstwo (hehe!) a czasem także nauczyciele, kompletnie lekceważą tę pospolitą prawdę.

Gimnazjum nie może być kontynuacją podstawówki. Nie może być też "mniejszym liceum". A tak wyglądają ustalenia obecne i obowiązujące programy. O co się spierają lewicowi i prawicowi edukatorzy? O liczbę godzin historii starożytnej i współczesnej, albo o inne "obywatelskie" powinności uczniów. To okres specjalny (najwyższej troski) w życiu każdego młodzieńca i każdej dziewczyny. Zasługuje, by tak go potraktować.

3. NOWY CZŁOWIEK, czyli zero zdziwień

Gimnazjum - w nowym, choć baaardzo starym sensie - powinno być niezapomnianą przygodą. Dzieci bardzo starannie wybierają gimnazjum. Nawet kiedy są niejako skazane na to, lub inne - liczą na zmianę środowiska, znajomych, na świeży powiew, wspięcie się na wyższy poziom samorozwoju. Ile razy słyszałem obawy, czy kiedykolwiek uda się poznać ludzi podzielających moje zainteresowania, słuchających podobnej muzyki, o zbliżonym guście... Tak, gimnazjum to przede wszystkim wydarzenie towarzyskie. Tu młodzi kształtują się nawzajem z nie mniejszą intensywnością (choć bardzo prawdopodobne, że ze znacznie większą), niż są kształtowani przez nauczycieli. No i wypada pamiętać, że akurat ten okres pozostawia najtrwalszy ślad...

Mamy więc paradoks - eksplodujące ciało i nabierający mocy mózg. A do tego ten niespokojny duch...

Pamiętacie, kiedy uczyliście się najwięcej, najłatwiej, najchętniej? A pamiętacie wycieczki, wspólne wypady, mniej lub bardziej tajne imprezy? Jak sądzicie, dlaczego taki "Sposób na Alcybiadesa" cieszył się zasłużoną opinią księgi pokazującej, jak rozsadzić skostniały system edukacji? Wiem, wiem - to już anachronizm. Chodzi mi o ideę: nie trzeba udawać kogoś, kim się nie jest (czyli dziecinnieć), aby dopasować metodę do potrzeb uczniów.

Bardzo to nieortodoksyjne zapewne, ale gimnazjum wcale nie musi edukować. Jeżeli zrezygnujemy z tego naiwnego celu, stawiając na wychowanie integralne (zaraz powiem, o co chodzi), mamy szansę odwrócić trend. Gimnazjaliści stają się przecież na naszych oczach, czy tego chcemy czy nie, nowymi ludźmi. Dosłownie i w przenośni. Mądrość starszych polega na tym, by wyciągnąć sensowne wnioski z własnych doświadzceń pomóc młodszym.

Jakoś nie wydaje mi się, byśmy - jako te starsze pokolenia - potrafili choć przez chwilę się nad tym głębiej zastanowić.

4. ZGŁUPIEĆ, czyli po co to komu

Obecny trend, że tak powiem "intelektualny" jest - co obserwujemy na uczelniach wyższych - szokująco negatywny. Młodzi ludzie, choć często rzutcy, ambitni (oj, nader ambitni), inteligentni, są w zdumiewającej większości kompletnie nieobyci, aroganccy w swej niewiedzy, a wręcz głupocie. Mają czas, by z tego wyjść. Na szczęście. Jako studenci jednak dopiero tutaj odnajdują czas na "poużywanie życia". Trwonią go więc, bezsensownie marnują zdolności, albo "zdobywają dyplom" okraszony odpowiednimi wpisami do CV.

Znowu uproszczę. Uważam to za odwleczony w czasie efekt odrzucenia. Przecież okres wzrastającej samoświadomości (także społecznej) młodych ludzi to nieustanne doświadczanie, że ich prawdziwe problemy, ich prawdziwe potrzeby są przez dorosłych i świat wokól kompletnie lekceważone. Ten świat wcale się nimi nie interesuje. Chce ich wykorzystać, albo uformować wedle założeń zgodnych z koniunkturą na rynkach, bądź dominującą ideologią. Kiedy tylko zdołają się odkuć - pokazują na co ich stać. Niestety, ze szkodą dla wszystkich.

Wychowanie integralne nie jest kolejną teoryjką. To raczej efekt zdumienia, że nie stosuje się rozwiązań prostych. Zapytajcie nauczycieli czy lubią siedzieć w klasie i mordować się z bandą dzikusów. A tak to wygląda w szarej polskiej codzienności.

Jeżeli szkoła w Polsce traktowana jest jako zło konieczne (bo nie da się inaczej, z czegoś żyć trzeba i nie robi się tego dla przyjemności), to mamy potem to, co mamy - stada bezrobotnych magistrów, niezadowolonych pracowdawców, niedouczonych specjalistów (sędziów, prokuratorów, lekarzy, nauczycieli, ekonomistów, itd, itd.). Przecież o tych, którym zależy, to mówi się... w każdym razie nieładnie się o nich mówi.

5. W RUCH, czyli nie siedzieć

Marzą mi się studenci, którzy rozumieją, co do nich mówię. Na ogół spotykam ciekawych, ale zdumionych, bądź zaskoczonych, że coś takiego jest na świecie. Lub takich, którzy nie dziwią się niczemu, bo wcale ich to nie obchodzi. Jednym i drugim tłumaczę, o co chodzi. Tylko, że czas na takie odkrycia był... w gimnazjum. Co się z nimi działo wtedy? Gdzie byli, z kim rozmawiali, o czym, co widzieli, co przeżyli? Nie mam pojęcia.

Trzy lata spędzone w gimnazjalnych ławkach są dziwnym okresem powtarzania dzieciństwa (program podstawówki) oraz wgryzania się w nowe dyscypliny (zwłaszcza z zakresu nauk przyrodniczych). Pięknie i przerażająco. Nie spotkałem dotąd studenta, licealisty, ani gimnazjalisty (jeżeli jest taki, to chętnie poznam), który byłby w stanie wyjaśnić mi społeczne konsekwencje rozwoju chrześcijaństwa, albo znaczenie prawa rzymskiego dla cywizacji zachodniej, albo sensu demokracji, że nie wspomnę podstaw logiki formalnej czy teorii zbiorów (matematyka), znaczenia systematyki biologicznej, praktycznych konsekwencji pędu, zasad budowania fontanny, łuku architektonicznego czy powodu ostrożnego stosowania octu podczas sprzątania łazienki. Ta wiedza - choć przecież bardzo przydatna - dla przeciętnego polskiego absolwenta gimnazjum nie istnieje. A praktyczną wiedzę o korzystaniu z wiatru, oszczędzaniu energii, wyszukiwaniu informacji, naprawie skutera, czy rowera, zorganizowaniu biwaku, zamówieniu biletu, gotowaniu, praniu, przelewach, kartach kredytowych zdobywa się (bądź nie) w zupełnym oderwaniu od szkoły.

Dlatego od gimnazjum (bo w podstawówce jeszcze czegoś konkretnego, czyli przydatnego od razu dzieci się uczą) szkoła kojarzy się z miejscem oderwanym od prawdziwego życia, z wiedzą nieprzydatną na codzień, z umiejętnościami niepełnymi, które wymagają doskonalenia na korepetycjach, lub w inny sposób. Szkoła to miejsce, gdzie się marnuje czas i udowadnia, że potrafi więcej, niż szkoła jest w stanie dać (podczas egzaminu).

Jedynym ratunkiem jest wywrócenie gimnazjów do góry nogami. Wygnanie nauczycieli z kanciap, zakaz wstępu do klas i całkowita rewolucja programowa w ministerstwie.

Oczywiście nie przedstawię teraz szczegółowego programu nauczania dla trzech klas gimnazjalnych. Raz, ze nie roję sobie, iżby ktokolwiek myślący miał przeczytać te moje wypociny i coś zmienić. Dwa, że nie mam gotowych recept, a zaledwie nadwyraz silną intuicję. i to szalenie ogólnikową. Opartą na przekonaniu, że oto jestem świadkiem, jak krystalicznie czyste źródło wykorzystywane jest do mycia nóg.

Temat ten można przyporządkować do dowolnej kategorii: od wychowania, bądź filozofii, aż po bieżączkę polityczną. Daję kategorię polityka, bo Jarosław Kaczyński raczył w imieniu PiS domagać się zlikwidowania gimnazjów i zastąpienia ich znaną z PRL ośmiolatką. Napawa mnie to wstrętem nie z powodu Prezesa, czy też awersji do aberracji uszczęśliwiaczy bratnich narodów demokracji ludowej. Sądzę, że wyżej dałem do zrozumienia, o co mi chodzi.

W ujęciu klasycznym hołduję arystotelesowskiej wizji człowieka, jako nierozdzielnej jedności ciala i ducha. Obecnie - zarówno w realizowanej od 1999 roku, jak i postulowanej przez PiS koncepcji szkoły - mamy do czynienia z konglomeratem idei platońskich, marksistowskich, kartezjańskich (człowiek jako maszyna), a wręcz i z redukowaniem edukacji i wychowania do formatowania człowieka wedle oczekiwań politycznych. Uważam te tendecje za szkodliwe, bo bije z nich głupia pycha. Uważam ponadto problem za szalenie ważny i chciałbym, aby zajmowali się nim nie tylko akademicy, których w Polsce i tak mało kto pyta o zdanie, a już zupełnie nikt nie słucha. [Swoją drogą, po co państwo polskie "utrzymuje" uczelnie wyższe, skoro ma w takiej pogardzie wiedzę? Niechże nauka i edukacja będę po prostu prywatne, skoro i tak są prywatnym zmartwieniem nielicznych, którym zależy...]

Actonik
O mnie Actonik

"Granice mojego języka są granicami mojego świata". Ludwik Wittgenstein "Traktat logiczno-filozoficzny"

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka