Johnny Pollack Johnny Pollack
332
BLOG

Produkcja wódki i reforma Kościoła

Johnny Pollack Johnny Pollack Polityka Obserwuj notkę 0

 

   4 maja 1535 r. Jan Houghton, przeor zakonu Kartuzów w Londynie, zaprowadzony został do Tyburn, zwanego też Tyburn Tree. Tam został powieszony. Ale wisiał tylko chwilkę, gdyż szybko odcięto sznur. Lecz nie uczyniono tego, aby uratować skazańca. Nikt nie przybył nagle na miejsce egzekucji, wykrzykując, że przynosi królewski akt łaski dla zbrodniarza. Przeciwnie, odcięcie mnisiego sznura rozpoczęło dopiero coś, co można śmiało nazwać rytuałem. Opisy tego zdarzenia nie wspominają czy uczestnicząc w nim ktoś śpiewał, ktoś inny pląsał w rytm bębna, przygrywał na flecie lub okadzał widzów kadzidłem, wykonując przy tym jakieś tajemne znaki. Żadna orgia seksualna też raczej po tym wszystkim nie nastąpiła. A jednak egzekucja ta nosi wszelkie znamiona rytuału, jakimi karmieni jesteśmy czasem w filmach klasy B lub opowieściach o tajnych związkach, aspirujących do rządzenia światem. Ten rytuał, całkowicie jawny i opisywany bez cenzury przez archeologów pamięci tez miał coś wspólnego z chęcią panowania, czy też raczej z żądzą. Ustaleniem hierarchii, wobec której ludzie tacy jak mnich Jan Houghton, mieli być bezsilni, do której odmówiono im prawa wstępu. Hierarchii, która miała unieważnić i zmieść z powierzchni ziemi inną hierarchię, której londyński przeor Kartuzów był istotną częścią. Rzuceniem rękawicy tym, którzy sprzeciwiali się temu, co do dziś nazywa się postępem, a jest po prostu zwykłym rabunkiem.

    Co stało się z zakonnikiem, gdy już po odcięciu sznura upadł na ziemię jeszcze żywy? Zerwano z niego zakonne szaty, rozpruto, wydarto serce i inne wnętrzności, a następnie wrzucono je w ogień. Potem obcięto mu głowę, ciało poćwiartowano, część z tych kawałków wrzucono do kotła, aby je ugotować, a część została porozwieszana w różnych częściach Londynu. Ramię udręczonego Kartuza, przybito nad bramą klasztoru, którym za życia zarządzał. Jan Houghton był pierwszym „zbrodniarzem stanu” straconym za odmowę uznania Henryka VIII najwyższym zwierzchnikiem Kościoła w Anglii. Tak rodziło się Imperium…

    W 1824 r. ogłoszone zostało w Wielkiej Brytanii pismo królewskie skierowane do biskupów, wzywające ich do zbierania składek na rzecz dzieła określonego mianem „religijnego wychowania ludu”. Taka ówczesna wielka orkiestra religijnej pomocy. Inicjatywa ta miała też swojego bohatera, koordynatora w zarządzaniu zebranymi funduszami, stojącego na straży ich właściwego spożytkowania. Był nim niejaki Jozue Watson, mieszkaniec Londynu, prezes stowarzyszenia noszącego nazwę: „Towarzystwo rozszerzania nauki chrześcijańskiej”. Stowarzyszenie to cieszyło się dobrą opinią wśród anglikańskiego duchowieństwa, jeden z biskupów stwierdzał, że jest ono: „prawdziwym tłumaczem prawd ewangelicznych i silną podporą Kościoła Anglikańskiego”. Zalecano zatem, aby książki i broszury wydawane przez owo stowarzyszenie, które powstaną m. in. dzięki ogłoszonej zbiórce pieniężnej, rozdawać wśród uczniów, co wspomoże proces religijnego wychowania młodzieży. Ale nie tylko o religijne wychowanie młodzieży chodziło w tej inicjatywie. „Towarzystwo rozszerzania nauki chrześcijańskiej” zajmowało się także, a może przede wszystkim wydawaniem książek i broszur głoszących Urbi et Orbi, że religia katolicka jest godnym potępienia bałwochwalstwem, siedliskiem ciemnoty i zabobonu itd. itp. W związku z tym faktem członkowie stowarzyszenia, na czele z panem Watsonem, głosili, przy aprobacie anglikańskich biskupów, że katolicy angielscy, jako bałwochwalcy, będący w istocie poganami, nie tylko skazują się, co oczywiste, na wieczne potępienie, ale co równie ważne, a może nawet najważniejsze – nie powinni mieć tych samych praw politycznych, które przysługują prawdziwym wyznawcom Boga. Dodajmy jeszcze jedną ciekawą rzecz. Oto Jozue Watson, koordynator „świątecznej” zbiórki zajmował się tym zbożnym celem niejako po godzinach, w ramach hobby. Jego głównym zajęciem był bowiem handel winem i wódką przy Mincing Lane i Fenchurch Street w Londyńskim City…

    No dobrze, zapyta ktoś, ale czemu tak skaczę po epokach, co ma wspólnego opis krwawej kaźni londyńskiego zakonnika z XVI wieku z XIX wiecznym kupcem wódczanym i akcją zbierania składek na rzecz anglikańskiej propagandy? Zamiast udzielić prostej odpowiedzi, sam postawię pytanie. Czy ten Jozue Watson nikogo nam nie przypomina? Pewnego producenta wódki z Biłgoraja, który kiedyś zajmował się także, w ramach hobby, działalnością wydawniczą, wydając zapomniany już dzisiaj tygodnik „OZON”, a obecnie szefuje wesołej trzódce, przodującej w wysuwaniu haseł „postępu” i „modernizacji”. Wbrew pozorom podobieństwo jest uderzające! Trzódka owego „przedsiębiorcy”, a dawniej wydawcy katolickiego pisma, także zajmuje się obecnie „wychowaniem ludu” i w ramach owego wychowywania, prowadzi propagandę antykatolicką. Oto niedawno profesor Jan Hartman, wyrażając opinię o Kościele Katolickim jako zbiorowisku pedofilów, stwierdził, że nadszedł już czas do nowej reformacji. Użył swobodnie i bez skrępowania tego właśnie słowa, bowiem nie ma ono w powszechnym odczuciu złych konotacji. Nie kojarzy się masowemu konsumentowi współczesnej kultury (czy raczej antykultury) z niczym strasznym, np. z brutalnym mordem sądowym dokonanym na owym londyńskim przeorze Kartuzów czy rabunkiem ziemi zabieranej temu i innym zakonom, w ramach walki „z ciemnotą i zabobonem”. A także wieloma jeszcze innymi, okrutnymi zbrodniami jakich doświadczyli stawiający opór postępowi. Może zatem używać bezkarnie tego słowa, wiedząc, że nikt nie zarzuci mu nawoływania do zbrodni. A do tego właśnie zachęca swych słuchaczy i czytelników profesor Hartman, filozof i etyk z Krakowa, bliski współpracownik producenta wódek…

 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka