per per
889
BLOG

Tadeusz Pietrzykowski - Niepokonany.

per per Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 1

 

"Z każdym dniem ubywa tych, którzy przeżyli obozową gehennę. Nikt nie będzie w stanie powiedzieć pełnej prawdy o Oświęcimiu, kiedy odejdą jej ostatni świadkowie." (Tadeusz Pietrzykowski)

 
Bohater tej historii, Tadeusz Pietrzykowski, bronił słabych, dzielił się swoim chlebem z innymi. Był chyba jedynym więzniem Auschwitz, który pobił esesmana i uszło mu to "na sucho". Dla wielu jego sukcesy i siła woli były podporą podczas psychicznego załamania. Dzięki niemu gromadzący się co niedzielę na meczu Polacy mogli czuć radość i nadzieję, że "Jeszcze Polska nie zginęła".
 
Tadeusz Pietrzykowski (Teddy) przeszedł do historii jako bokser, który w obozie koncentracyjnym Auschwitz bił Niemców, jak chciał. Stoczył kilkadziesiąt pojedynków, wiele z nich wygrał przez nokaut. Nazywany był również "Białą Mgłą", posiadał bowiem niezwykłą umiejętność unikania ciosów. Podczas walk często powtarzał sobie słowa mistrza Feliksa Stamma: "Nie ma rzeczy niemożliwych, walcz do końca".
 
Były to głównie pojedynki rozgrywane na rozkaz esesmanów. Były więzień obozu, Tadeusz Sobolewski, tak opisuje jedną z walk, która "Teddy" stoczył z Walterem Dunningiem, przedwojennym zawodowym mistrzem wagi średniej w Niemczech. Dunning po przybyciu do obozu został kapo, wyżywał się na słabszych więzniach.


„Kiedy stałem wokół ringu bokserskiego pod obozową kuchnią i słyszałem okrzyki Polaków – więźniów zagrzewających „Teddego” do walki, zrozumiałem, że tu chodzi o coś więcej. Polak jest w ringu, Polak bije niemieckiego kryminalistę, który wczoraj jeszcze bił i mordował naszych kolegów. Ta atmosfera wokół ringu, ten klimat wśród wychudzonych i zabiedzonych polskich więźniów, to był bodziec dodający otuchy, że przecież jeszcze Polska nie zginęła”.
 
A tak opisuje tę walkę sam Pietrzykowski:

"Bolek Kupiec nie chciał mnie puścić, mówiąc, że Walter połamał już dwóm więźniom szczęki. Przy rogu kuchni obozowej więźniowie utworzyli czworobok, w środku którego znajdował się "ring", na którym walczono. W ringu stał Dünning z łapawicami na rękach. Był to blondyn doskonale zbudowany, o potężnej masie mięśni, malutkich oczach i porozbijanych łukach brwiowych. W tym czasie nie było jeszcze w obozie rękawic bokserskich, tylko łapawice. Takież mi podano, więc je założyłem. Wokół dosłyszałem ostrzeżenia, połączone z pukaniem się w głowę: ty, zabije cię, zje cię. Ale nie było czasu na myślenie. Towarzyszyła mi jedna natrętna myśl: za walkę dają chleb. Byłem głodny. (...) Dünning wyciągnął jedną rękę, a następnie przyjęliśmy postawę bokserską. Rozpoczęła się walka. Zanim to nastąpiło, w umyśle jak błyskawica przewinęła mi się moja uprzednia kariera bokserska: sylwetka trenera Stamma, pierwsza i ostatnia walka. Wiedziałem jedno - że muszę walkę wygrać. Nie wiem, kto z nas był lepszym bokserem. Są jednak takie chwile, gdy rzeczy niemożliwe stają się rzeczywistością. (...) Kiedy Walter poszedł na mnie z wpół opuszczonymi rękami, uderzyłem go lewym prostym. Zdublowałem cios jeszcze raz i jeszcze raz. Dünning oganiał się ode mnie jak od muchy. Później skontrowałem go prawą ręką na szczękę. Cios doszedł celu, aż Walterowi odskoczyła głowa (...) Tak minęła pierwsza runda (...). Odezwał się gong (uderzono w dzwon na placu apelowym). Walter znów poszedł do przodu, tym razem bardziej energicznie. Musiałem więc użyć wszystkich umiejętności technicznych, aby się nie nadziać na cios przeciwnika. (...) Uderzyłem jak zwykle kilka razy lewym prostym, potem poszedłem prawym prostym, następnie lewym sierpem. I o dziwo cios doszedł, Walter nie zdołał go uniknąć. Czy nos, czy warga została uszkodzona, w każdym razie pod nosem ukazała się krew nad górną wargą".

 
"Kiedy Walter podszedł na mnie z w pół opuszczonymi rękami, uderzyłem go lewym prostym. Zdublowałem cios jeszcze raz i jeszcze raz. Dunning oganiał się ode mnie jak od muchy. Pózniej skontrowałem go prawą ręką na szczękę. Cios doszedł celu aż Walterowi odskoczyła głowa, stanął, ja odskoczyłem. Walter znów ruszył do przodu, więc zrobiłem unik w lewo i przepuściłem go obok siebie - przyjmując pozycję obronną. Kiedy znów rzucił się do ataku wykonałem silny "prawy cep". Odchylając się do tyłu uniknąłem ciosu a ręka przeszłą koło głowy. Na drugi cios odpowiedziałem podobnym unikiem, trzeci prawy prosty zbiłem i zablokowałem. W każdym razie trafić się nie dałem. Tak minęła pierwsza runda. W czasie przerwy zauważyłem zdziwienie panujące wśród więzniów Niemców, którzy jakby "cieplej" zaczęli na mnie spoglądać. Natomiast koledzy Polacy zaczęli mnie zagrzewać do walki wołając "bij Niemca". Było to chyba największym idiotyzmem, bo przecież niektórzy Niemcy, którzy byli tam obecni, znali język polski i mogli zareagować brutalnie. Podniosłem więc rękę do góry i wezwałem kolegów do uciszenia się. To zostało dobrze przyjęte przez Niemców a różnie przez Polaków".
 

"Stanąłem zobaczywszy krew i nie uderzyłem. Walter spojrzał, stanął w postawie, lecz ja nie atakowałem czekając, co zrobi. W pewnym momencie gdy Polacy zaczęli krzyczeć "Bij go, bij Niemca", wówczas Walter, Brodniewicz i inni kapowie rzucili się w tłum robiąc użytek z pięści i nóg".

 

Po chwili Dunning podszedł do Tadeusza i uśmiechnął się. Powiedział, że wystarczy tej walki, że spotkał godnego przeciwnika i był pełen podziwu dla umiejętności swojego wychudzonego rywali. Zaprowadził go do bloku nr 24 i wręczył bochenek chleba.
 
Po tej walce przyszły następne, ośmielony swoimi sukcesami bokserskimi stawał się bezczelny wobec esesmanów, lecz uchodziło mu to bezkarnie. Myśleli, że jest jednym z nich, a nawet proponowali mu podpisanie "volkslisty". Propozycję Tadeusz odrzucił, tłumacząc, że nie jest godny takiego wyróżnienia.
 
Latem 1942 roku Teddy stoczył walkę z Niemcem znanym z okrucieństwa przejawianego wobec Polaków. Tak ją po latach relacjonował:

"Walczyłem nie z bokserem, ale z zabijaką, więzniem Niemcem, pełniącym służbę kapo. Nazwiska jego nie pamiętam lecz wiem, że przywieziono go z KL Sachsenhausen a w oświęcimskim obozie miał sławę Polakobójcy. Znał w każdym bądz razie któregoś lekarza SS, więc walkę oglądali też SS-mani lekarze z SS-Revieru. Mój przeciwnik był cięższy ode mnie około 10-15 kg, lecz pomimo tego doskonale sobie z nim radziłem. Wyznam szczerze, że po raz pierwszy i ostatni w życiu nokautowałem swojego przeciwnika z przyjemnością i w pełni świadomości".

Przyjazń z ojcem Kolbe:
 
Na szczególną uwagę zasługuje także fakt, iż będąc w obozie KL Auschwitz Tadeusz Pietrzykowski mógł osobiście poznać św. Maksymiliana Kolbe. Z ojcem Maksymilianem spotykał się, wraz z innymi więzniami, w alejce brzozowej. Kolbe pouczył Pietrzykowskiego, aby ten Bogu pozostawił wymierzanie sprawiedliwości, a także opowiadał wszystkim współwięzniom o swoich misjach w Japonii. Tadeusz pytał ojca Kolbe jak Japończycy wyobrażają sobie Matkę Bożą. Wspominał, że to właśnie szczególny kult Matki Bożej, której był hołdownikiem od dzieciństwa, zbliżył go jeszcze bardziej do księdza Kolbe, w którym poznał "jej bezgranicznego czciciela".
 
Pewnego dnia podarował ojcu Kolbe kawałek chleba. Na drugi dzień okazało się, że jeden z więzniów ukradł księdzu chleb. Wzburzony Teddy postanowił sam wymierzyć sprawiedliwość złodziejowi, ale i tym razem nie pozwolił uderzyć więznia, mówiąc, że widocznie jemu ten chleb był bardziej potrzebny i dlatego go ukradł. Ojciec Kolbe powiedział: "Jeśli chcesz przychodzić do mnie musisz opanować swój wybuchowy charakter". Ta interwencja znowu zaskoczyła Pietrzykowskiego,a ponieważ miał w kieszeni kawałek chleba, dał go księdzu, który na oczach wszystkich przełamał chleb i jedną połowę dał złodziejowi, mówiąc "on też jest głodny".
 
Następne spotkanie z księdzem również bardzo mocno nim wstrząsnęło. Miało to miejsce na pamiętnym apelu, na którym ksiądz Maksymilian dobrowolnie zgłosił się na zakładnika w zamian za jednego z tych, którzy już byli wybrani. Tadeusz nie mógł pogodzić się z myślą, że już nigdy go nie zobaczy. Dopiero wtedy zrozumiał, że dane mu było spotkać kogoś niezwykłego. W 1967 roku podczas spisywania relacji o ojcu Kolbe powiedział:
 
"Rady i wskazówki jakie wówczas otrzymałem od księdza Kolbego były dla mnie niespokojnego usposobienia skutecznym lekiem i są nim do dnia dzisiejszego"

 




Nikt tyle nie wie o obozowym życiu Pietrzykowskiego, co dr Adam Cyra, historyk, starszy kustosz oświęcimskiego muzeum. Teddy wielokrotnie spotykał się z pochodzącym z Krakowa naukowcem, opowiadał mu o swoich przeżyciach.

 "Marzeniem Teddy'ego było napisanie książki, w której chciał uwiecznić kilka bliskich sobie osób z okresu pobytu w Auschwitz. Na ścianie pokoju w bielskim domu miał wyryte numery sześciu więźniów, których podziwiał. Zapamiętałem trzy z tych osób. Pierwszy to rotmistrz Witold Pilecki (nr 4859), główny organizator konspiracji w obozie. Teddy nie mógł przeboleć, gdy Pilecki został aresztowany, a następnie stracony przez stalinowskie władze [Pietrzykowski osobiście, ale bezskutecznie interweniował w tej sprawie u premiera Józefa Cyrankiewicza - przyp. red.]. Dwa kolejne numery należały do braci Emila (377) i Stanisława (132) Barańskich, którzy razem z Pietrzykowskim przybyli do obozu pierwszy transportem. Obaj zginęli w 1945 roku w Zatoce Lubeckiej w zaplanowanej przez Niemców katastrofie" - powiedział dr Cyra.

Udało nam się ustalić trzy brakujące numery ludzi, których podziwiał Teddy. 558 - Władysław Rządkowski, podchorąży kawalerii, którego Pietrzykowski poznał podczas pracy w obozowej stajni. Podobno fantastycznie ujeżdżał konie, imponował nawet osławionemu komendantowi Hoessowi. 213 - Eugeniusz Niedojadło, młodziak jak Teddy z pierwszego transportu. Odzyskał wolność po desperackiej ucieczce z "marszu śmierci" w styczniu 1945. I wreszcie numer 792 - Bolesław Kupiec, rzeźbiarz z Poronina, wyrzeźbił słynną figurkę "Matki Bożej zza drutów", zakatowany przez Niemców w 1942 roku.

...........................................................................................................................................................................................................

Tutaj: katowice.gazeta.pl/katowice/51,126076,11019346.html możecie Państwo zobaczyć zdjęcia z archiwum rodzinnego Tadeusza Pietrzykowskiego.

Był także utalentowanym rysownikiem, oto jeden z rysunków:

katowice.gazeta.pl/katowice/51,35055,4994841.html

Opracowane na podstawie książki "Bokser z Auschwitz"  Marty Bogackiej oraz www.forum.bokser.org/thread-1083.html
 

per
O mnie per

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura