Tupolew Tu-154M nō.102 (porównaj wielkość samolotu i człowieka stojącego pod skrzydłem)
Tupolew Tu-154M nō.102 (porównaj wielkość samolotu i człowieka stojącego pod skrzydłem)
A-Tem A-Tem
8523
BLOG

Szklana pogoda

A-Tem A-Tem Polityka Obserwuj notkę 112

   Zaproponowałem władzom Warszawy wstawienie ocalałego tupolewa nō.102, który już nie lata, i latać nie będzie, do ogrodu położonego od strony Wisły, należącego do Pałacu Namiestnikowskiego, jako memento mori: pamiętajcie o 10 kwietnia 2010. Otrzymałem bardzo dziwną odpowiedź, którą streszczę w trzech słowach: "jeszcze nie teraz". Tani i prosty pomnik, szybki w ustawieniu (jeden dzień wystarczy), widoczny z daleka z drugiego praskiego brzegu, a i z lewego orograficznie brzegu Wisły widoczny, atrakcyjny, łatwy w utrzymaniu, rozpalający wyobraźnię... nie powstanie. JESZCZE NIE TERAZ. Trzeba poczekać, sygnalizują czynniki. Nie mówiąc tego wprost, ale taki jest tenor odpowiedzi. Skąd to przestrzeganie przed widocznym w mieście pomnikiem, spróbujmy się zastanowić wspólnie. Dlaczego widać 102-kę w telewizorze, a nie w Warszawie, prominentnie ustawioną. Skąd bierze się wrażenie, że panuje w Polsce szklana pogoda: nierealna, narracyjna, skonstruowana sztucznie, odgrywana przez aktorów, ustawiana, udawana pseudorzeczywistość, nadawana z paraliżująco mrugającego pudełka — z telewizora.

 
   Pomóc może w tym zgłoszenie, które ostanio przekazał Prokuratorowi Generalnemu RP pan inż. Cierpisz. Dostępne ono jest na stronie internetowej, 
tu:
http://zamach.eu/130213/Untitled_1.html
 
   Podstawowa myśl zgłoszenia to podejrzenie popełnienia przestępstwa porwania polskich pielgrzymów pokoju, podróżujących do Katynia z delegacją Rządu RP, przy jednoczesnym upozorowaniu katastrofy lotniczej na rzekomym lotnisku docelowym o nazwie Smoleńsk-Północne. Odsyłam do ilustracji zawartych w oryginale zgłoszenia w sprawie szczegółów. Wyłowię tylko jedną sprawę: czasu, potrzebnego na uprowadzenie. Cierpisz tłumaczy cierpliwie, już na początku zgłoszenia, że chronologia wydarzeń ma znaczenie. Chronologia, oraz wywołane u telewidzów wrażenie oglądania na ekranie filmu z "katastrofy samolotu". Cierpisz mówi, że żadnej katastrofy lotniczej na lotnisku Północne nie było, a my nie wiemy, co naprawdę stało się z osobami, jakie znalazły się na długiej, wielokrotnie zmienianej, i osobliwie uaktualnianej aż do wieczora 10 - 4 - 2010, liście poległych. Należy więc szukać ludzi; zainteresować się ich losami. Cierpisz nalega, aby nie zatrzymywać się na teatralnej inscenizacji urządzonej tanim kosztem na płycie lotniska Smoleńsk-Siewiernyj (Lotnisko Północne), bo skupienie uwagi tam jest pożądanym wynikiem manipulacji medialnej. Policja i prokuratura nie powinny oddawać się manipulacjom, tylko szukać zaginionych ludzi. Wprawdzie lokalne zgłoszenia o zaginięciu nie trafiają do Prokuratury Generalnej, ale gdy chodzi o zginięcie lub zaginięcie choć jednej osoby, która miała dotrzeć na Okęcie dziesiątego kwietnia to jest to katastrofa, która podlega procedowaniu przez PG. To nie samolot - zwykły środek transportu - lecz ludzie są najważniejsi. Temu prostemu stwierdzeniu nawet przeciwnicy Cierpisza zaprzeczyć nie potrafią.
 
   Wszystko inne (strachy, zamachy, opary mgielne, fruwające w nich samoloty, ich rzekome trajektorie) to jest food for thinking, czyli wrzutka odwracająca uwagę, nadawana dla naiwnych, mająca zająć ich myśli, i wyprzeć stamtąd krytyczne pytania. Bardzo wielu Polaków pozwoliło sobie naiwnie wdrukować w umysł intensywnie podawany obraz katastrofy samolotu. Pozwolili zasugerować sobie, że sterta złomu stanowiąca dramatyczny sztafaż w smutnym pejzażu rosyjskiego, zamkniętego dla ruchu lotniska, jest czymś realnym, że była ona przed chwilą jeszcze tupolewem w którym leciała delegacja, "naszym samolotem". Tymczasem tam nie spadł polski tupolew, a profesjonalnie wysypany na polankę lotniskową złom pochodzi w rzeczywistości skądinąd; a do tego został tam w części lub w całości wysypany przed 10-4-10, twierdzi Cierpisz. Czy między podrzuconym złomem znalazły się szczątki polskiego tupolewa będzie można zbadać wtedy, gdy wszystkie szczątki wrócą do Polski, i zostaną kryminalistycznie przebadane. Nie można wykluczyć że jakaś część 101-ki się w ten sposób "odnajdzie", niespodzianki niewykluczone, np. odnalezienie części ze 102-ki, lub części nieznanego tupolewa.
 
Urządzający opisany sztafaż — liczą na to, że nikt nie będzie się chciał przyznać (nawet przed sobą samym) że dał się jak dzieciak wpuścić w rozpatrywanie lotniska Siewiernyj jako miejsca katastrofy prezydenckiego samolotu — są więc inscenizatorzy pewni tego, że wydobycie się na powierznię realnego świata z dziury, w jaką telewidz wierzący w sugestywne obrazki serwowane mu przez TV sam się zagrzebał, będzie związane z koszmarem: bijące serce, wary, drżączka, rozstrój żołądka, oblewanie się potem, nerwowy chichot, wzruszanie ramionami, nerwowe ticki, etc. Widziałem ludzi przekonanych o własnej nieomylności, którym życie pokazało, jak niewiele to ich przekonanie jest warte: wymagali potem długiego leczenia, bo doznali rozstroju. Sprawa nagłego przeorientowania obrazu świata, czy przeorientowania własnego miejsca w świecie, jest więc poważna.
 
   Zauważam, że piszę zbyt długie zdania. To może krócej: wyjście z oszustwa jest możliwe tylko indywidualnie. Wejście było kolektywne, łatwe. Wygodne. Wskoczyć w narrację rządową można było w dobranym towarzystwie. Mimochodem. Bez wydatku energii. Starczyło popatrzeć w ekran TV. 
 
   Wyjście z bagna medialnego? — To jest związane z trzema postulatami. Trzeba najpierw je spełnić. Indywidualnie. Na własne życzenie. Bez kołczingu. Samemu.
 
Każdy musi przejść tę drogę sam:
— przyznać się (powiedzmy, że chodzi o rachunek sumienia) że uwierzył w to, co nadaje aparat TV;
— zastanowić się, co jest tego powodem, że uwiódł nas obrazek (powiedzmy, że chodzi o żal za grzechy); 
— zabezpieczyć się przed powtórką, np. wyrzucając rzeczony aparat za okno, podarowując go sąsiadowi, itp.
 
   Nie będzie takich wielu. Aby wyzwolić się z zaczadzenia (nazywam to wyjściem z dziury, wypłynięciem na powierzchnię z szamba medialnego) trzeba wydatkować energię, i to poważną energię; tutaj samo wzruszenie ramionami nie wystarczy. Widzieliśmy żałobne pochody. Współprzeżywaliśmy smutek po stracie bliskich. Jak więc teraz możemy łatwo i swobodnie przyznać, że być może widzieliśmy jakąś wirtualną, telewizyjną rzeczywistość, ruchomy fakt prasowy Geremka? Czy mieści się to w głowie że mogło być inaczej, niż tak, jak to sami przeżyliśmy? Kpina czy chichot "ale się dałem" nie załatwia sprawy. Wydostanie się z wrażenia, jakie sami w swoim wnętrzu wywołaliśmy, jest trudną sprawą. Opisałem je powyżej w terminach chrześcijańskich, bo te są znane, i jak sądzę powszechnie zrozumiałe. Nie o opisywanie jednak chodzi, ale o rozbieżność między wirtualem nadawanym przez telewizję, a realem, rzeczywistym światem. W tym rzeczywistym świecie doszło do wydarzeń, które mają znamiona zamachu. Spróbujmy uściślić to.
 
   Zamach zorganizowali ci, którzy mieli wystarczające środki. Na przykład ci, którzy chcieli utemperować Stany Zjednoczone A.P. bez wypowiadania USA otwartej wojny. Być może są tacy, którzy chcieli wywołać w USA strach władz przed odkryciem niejasnej historii amerykańskiego jedenastego września 2001-9-11, kiedy to żaden samolot nie był "w użyciu" a jednak telewizory nadawały dramatycznie wyglądające, fałszywe filmiki. Uderzająco podobnie mogło być z fałszerstwem smoleńskim: dramatyczny film nadawano stamtąd, gdzie żadnego samolotu, ani też żadnego wraku samolotu, nie było. Sterty złomu, pozorującej wypadek lotniczy, nie będziemy nazywać wrakiem. Mamy więc nie lokalny konflikt polsko-rosyjski, lecz znacznie bardziej złożoną sytuację. Zamach na pielgrzymów przeprowadzono wcześniej, a więc w Polsce; jednak Polacy odgrywali w nim raczej pomocniczą rolę, bo niezbyt świadomie brali udział. To widać w każdym działaniu reprezentantów władz polskich — ich niezborność, widoczne braki w dowodzeniu i raportowaniu. Widać je jak na dłoni; wielokrotnie je opisywano. Dalej, wiemy że sfingowano na pustym rosyjskim wojskowym lotnisku, rosyjskimi rękami, tak zwaną katastrofę, a w rzeczywistości małą scenę z rekwizytami ("u nas ljudiej mnogo, samoljotow toże mnogo, nu dawaj, postroim butaforju"). Tę sztuczną katastrofę pokazano w TV, jakby była autentyczna. Prawdziwych wydarzeń nie znamy; wiadomo tylko tyle, że to nie Rosjanie mordowali, lecz prawdopodobnie była zaangażowana w to, aby zaginęli lub zginęli pielgrzymi udający się z delegacją rządową do Katynia, trzecia siła, pozostająca dotąd w cieniu. Co stało się potem?
 
   Przywódca PiS milczał. Przywódca PO milczał. Przywódca państwa Komorowski mantrował "państwo zdało egzamin" — podczas gdy, w rzeczywistości, państwo polskie oblało ten egzamin sromotnie. Dominowała narracja rosyjska propagowana przez Rosjan Nadwiślańskich — tak zdaje się ich nazwał Rymkiewicz. Wewnętrzni Moskale nadawali na wszystkich kanałach. Żadnego odporu im nie dawano. Żadnej komisji sejmowej nie powołano. Żadnego działania dyplomatycznego nie podjęto. Bezruch, bezwład, atrofia, wrzeszczące obłędnie media, w nieskończoność powtarzające charakterystyczne słowa "Smoleńsk" i "smoleński". Głosy pomyleńców przyrównujące inscenizację do realnego ludobójstwa w Katyniu; te słychać odtąd stale, aż do dziś, choć obydwie tragedie są całkowicie różne. Na tę ostanią sprawę zwracam szczególnie uwagę, bo prosta analiza okoliczności prowadzi do wniosku, że obydwie tragedie były z gruntu różne. Łączenie ich oznacza że mamy do czynienia z człowiekiem bezmyślnym lub z perfidnym oszustem, gdy bezmyślność nie wchodzi w grę.
 
   Polacy przykrywali gorliwie autentyczne wydarzenia, podtrzymując pokazywaną w telewizorze pseudokatastrofę, zainscenizowaną zresztą niezbyt starannie. Inscenizacja na Północnym jest tak zgrubnie dokonana, że gdy wejdziemy w szczegóły, to zobaczymy, że stanowi ona ordynarną kpinę z rozumu. A jednak robiący głupie miny funkcjonariusze w wyprasowanych mundurach — lub garniturach — udawali, że "badają ją". Robili to rozmyślnie powoli, czekając, aby pomogli im zrobić następny krok w śledztwie ich nowi przyjaciele, czyli — pozornie bałaganiarsko pracujący, a rzeczywistości realizujący plan, słuchający rozkazów — Rosjanie. Konsekwentne organizowanie coraz to nowych pięter fikcji przez Rosjan może nasunąć podejrzenie, że Anodina i jej MAK celowo informowali patrzących uważnie, że ich działanie to pokaz, że wykonują rozkaz nie przykrycia, lecz zamierzonego odkrycia inscenizacji. Wróćmy jednak do Polski i do pracy jej władz, jej organów. Otóż podejrzeniom o matactwo popełniane przez rząd polski zapobiegano, powołując ministerialną komisję Millera. Podejrzeniom o matactwo w opozycji PiS zapobiegano, kooptując do ZPAM — Zespołu Parlamentarnego — dziwnych panów pseudoekspertów przywożonych w teczce z USA. Kojarzymy "przywożenie w teczce" jako praktykę znaną z PRL. Teraz zastosowała tę socjalistyczną taktykę rządzenia opozycja. Kto wybrał Kuśnierza, Badena, Biniendę, Nowaczyka, Szuladzińskiego — ciocia USia, no jasne — a jeśli tak, to która z jej agend kierowała za każdym razem, przy tych wyborach, prezesem PiS, Kaczyńskim? — Tego nie wiemy.
 
   Dalej, aby czasem nie wyszło na zewnątrz, że ośrodki opozycyjny i rządowy, pisowski i peowski, współpracują ze sobą za kulisami, urządzano teatralne pokazy niechęci między niezorientowanymi pracownikami niższego szczebla tych partii, administracji państwowej, organizowano nagonki na niektórych sędziów i posłów na Sejm, wypuszczano Niesiołowskiego na Stankiewicz i oburzano się, jak to on ją śmiał potraktować. Tymczasem po cichu awansowano kolejnych posłusznych urzędników i funkcjonariuszy zaangażowanych w przykrywanie nieistniejącego wypadku smoleńskiego. Mowa tu o awansach dla urzędników i z opozycji, i z rządu. Obydwie te grupy wysoko awansowały przykrywających zamach. Na to pieniądze znajdowały się natychmiast, na cokolwiek były potrzebne. Wypłacono swoich. Tymczasem kto by szczerze, społecznie, honorowo organizował OBYWATELSKIE INICJATYWY ten przegrywał — SPOŁECZNE INICJATYWY ODRZUCANO od pierwszego dnia. Od deklaracji gotowości do wyjazdu bydgoskich anatomopatologów. Ich inicjatywa została utrącona. Tak też zresztą dzieje się do dziś z każdą autentyczną — niesterowaną przez rząd RP ani jego agendy — społeczną inicjatywą. Zignorować, wyszydzić, zlikwidować, zohydzić, rozproszyć, zniechęcić. Tę politykę demontażu społeczeństwa realizuje rząd i główne media korzystające z rządowych pieniędzy: ogłoszeń, zleceń na ankietowanie, prenumeraty urzędowej. Niszczą samoorganizowanie się społeczeństwa; dezintegrują społeczeństwo, dzielą Polaków na "my" i "oni", na lepszych i gorszych.
 
   Ponieważ to odpychanie społeczeństwa od uczestniczącego udziału w śledztwie związanym ze zniknięciem ważnych osób z przestrzeni publicznej zaczęło być widoczne, agentura urządziła kilka ścieków mających kanalizować nastroje chętnych do pomocy, ofiarnych Rodaków. Solidarni2010, Namiot na Krakowskim, Zespół Parlamentarny... bezczelność przykrywających nieistniejącą "katastrofę" nie zna granic. Każdy sposób był dla nich dobry, aby tylko usadzić Polaków. Dać im zajęcie. Dać im o czym myśleć i mówić. Niech wyczerpują się w stworzonych dla nich przedsięwzięciach, wymyślonych w biurze wyznaczonej do sterowania daną inicjatywą rządowej agendy bezpieczeństwa. Takie planowane oszukiwanie nazywało się kiedyś — w zbiorczej formie — "galopem ułanów z Rakowieckiej" bo nikt nie galopuje na koniu z lancą tak gracko, jak poinstruowany przez oficera prowadzącego esbek, podszywający się pod huzarza, czy szlachcica z szablą w dłoni i strzelbą w kulbace. Gdzie dzisiaj rezyduje ABW tego nie wiem; proszę wstawić odpowiednią ulicę na miejsce przeterminowanej historycznie Rakowieckiej. Metodyka oszukiwania symbolami narodowymi jest w obu przypadkach — tym wskazanym wyżej, już historycznym i tym drugim, jak najbardziej dzisiejszym — ta sama. Ułani z Rakowieckiej nie przewidzieli jednak Cierpisza. W ogóle nie przewidzieli istnienia internetu. Wszystko było policzone jakimś starym programem. Zapewne opartym na algorytmie społecznym, który zakładał, że społeczeństwo informuje się o świecie z telewizora. Tak dziś już nie jest, i to był ich błąd, jak się okazało.
 
   Rozmawiamy dzisiaj ze sobą już wprost, bez pośredników, bez tłamszących dialog redakcji, bez telefonu i związanej z nim centrali rejestrującej połączenia. Nastąpiła samoorganizacja dialogu i porozumienia. Jeszcze nie tworzymy władz ani partii politycznych, ale już rozmawiamy ze sobą bez przeszkód, wprost. Cierpisz pisze na własnej stronie internetowej; a jego pismo do prokuratury jest wtórne wobec szybkich rozmów przez internet, zawierających więcej informacji, niż ich — przesłana prokuraturze — kwintesencja. Porucznik pilot Wosztyl opowiada prokuratorom swobodnie o wymiarach polanki, a ja biorę jego zeznania, prosto od niego, piszę na ich podstawie, dodając parę zrozumiałych wzorów matematycznych, notkę pokazującą, iż wierząc Wosztylowi, oraz satelitarnym zdjęciom terenu wokołolotniskowego (sprawdziłem bowiem zeznania Wosztyla, porównałem je z fotogrametrią, jeszcze zanim opublikowałem obliczenia) my tutaj zgromadzeni, świadomi informacji przekazanych prokuraturze przez pilota Wosztyla, musimy WPROST I JEDNOZNACZNIE przyznać, że na tej polance nigdy nie wydarzył się żaden autentyczny (fizykalny) wypadek lotniczy, bo na tak małej polance nie mógł się był wydarzyć. Kliknij!
tu:
http://atemcom.blogspot.com/2012/08/o-oszustach.html
 
Facit:
 
   Możemy się wydostać z bagna medialnych oszustw pod warunkiem, że wydatkujemy energię. To indywidualna decyzja, za którą każdy jest odpowiedzialny sam przed sobą. Podobnie jak przy rachowaniu się z własnym brudnym sumieniem; trudność w zauważeniu inscenizacji na Siewiernym nie jest ani większa, ani mniejsza, niż przyznanie się do ulegania grzechom, zwłaszcza niemedialnym, wstydliwym. Przyznać się do ulegania oszustom każdy musi sam. Końmi takiego kandydata do przyznania się zaciągnąć nie da się, ani go na siłę uszczęśliwić opowiadaniem "słuchajcie mnie, a opowiem wam, jak to nas wszystkich oszukano". Wyłącznie ci wierzący głęboko w Boga mają ciut większą szansę poradzenia sobie z własnym wstydem, bo jak sądzę kiedyś już ćwiczyli, ów trudny rachunek własnego sumienia, i stąd wiedzą dobrze, co to jest "mocne postanowienie poprawy".
 
   A potem następny krok: usunięcie wpływu zaczadzającego ich umysł telewizora na stałe z własnego życia. Wyzwolenie się od tego, co szarpie nerwy normalnego człowieka dzień i noc, zamieniając go w roztrzęsione, pożałowania godne zombie. Zapewnić sobie spokój w domu, porozmawiać z sąsiadami, zobaczyć co urodziło się komu w rodzinie, zastanowić się "a dlaczego u mnie nie". Dlaczego nie mam rodziny pełnej i szczęśliwej, tylko jej marny substytut: mrugającego w kącie płaszczaka, wyziębiającego mieszkanie. Tytułowa szklana pogoda oznacza substytut świata realnego. Wróćmy jednak do zgłoszenia.
 
Cierpisz sformułował JEDYNY MOŻLIWY wniosek.
 
   Co więcej, uzasadnił go dobrze. Prokuratura ma teraz zadanie do wykonania: analizę krok po kroku rzeczowych argumentów Cierpisza. Jest on fachowcem, specjalistą konstruktorem, a argumenty są przekonsultowane z innymi fachowcami. Próba dezawuacji Cierpisza nie powiedzie się. Na to jest on zbyt dobrze przygotowany przez uczelnię, i przez praktykę zawodową w lotnictwie, oraz poza nim. Pozostaje starannie zbadać zasadność jego argumentów.
 
Kto powziął podejrzenie o zaginięciu osób, należących do delegacji rządowej 10 kwietnia 2010, ten jest zobowiązany zgłosić wniosek o zaginięciu do Prokuratora Generalnego. Przypominam, że nie ma ani jednego obrazu, ani dźwięku który by wskazywał na dotarcie o zdrowiu i życiu na Okęcie rankiem dziesiątego kwietnia osób, należących do delegacji rządu RP na uroczystą mszę w Katyniu. Ślady pozostawione przez Delegatów kończą się przed Lotniskiem Wojskowym Okęcie, nieraz już w przeddzień nie ma śladu życia po niektórych Delegatach.
A-Tem
O mnie A-Tem

Polecane blogi: ATEM  —  notatki

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka