Marcin Kacprzak Marcin Kacprzak
8540
BLOG

Amok

Marcin Kacprzak Marcin Kacprzak Polityka Obserwuj notkę 228

Byłem niedawno na pewnym całkiem sympatycznym wydarzeniu towarzyskim. Nie chce mi się opowiadać tutaj, co gdzie, jak i z kim, bo tak naprawdę nie ma to większego znaczenia dla tego tekstu. Ważne w jego kontekście jest tylko i wyłącznie to, że w pewnej chwili, podczas tej w sumie świetnej zabawy wśród dużej ilości osób mi znanych, często dawno nie widzianych, oraz wśród jeszcze większej ilości osób mi nie znanych, ale równie sympatycznych i równie tak jak ja podchmielonych, że tak to ujmę, da wyczuć się pewnego rodzaju napięcie. Napięcie to miało jak najbardziej podtekst polityczny, choć zapewne tylko pozornie. Otóż bardzo duża część z tych naprawdę miłych i dowcipnych ludzi, jak zdołałem się zorientować, ma kłopot z aktualną władzą, ale są to kłopoty, których struktura jest bardzo, ale to bardzo ciekawa i zarazem niejednoznaczna. Ujawniała się ona bowiem w postaci bardzo charakterystycznych żartów, można by je otagować z łatwością hasłami: „Jarek”, „miesięcznica”, „wstyd”. Raz za razem, tu i tam, pomiędzy naprawdę śmiesznymi sytuacyjnymi rozmowami, ktoś umieszczał ten tag, a chwilę potem ściany odbijały echo rechotu, ale takiego jakby, nie wiem jak dokładnie to ująć, histerycznego. Tak się jakoś działo, że choćby się gadało z kimś o nowej pralce, trudnym zagadnieniu zawodowym, jakichś tam perypetiach osobistych, czy w końcu o czymś już całkowicie banalnym, to i tak, wcześniej raczej niż później, pojawiały się przywołane już tutaj tagi.

I naprawdę, to było wyjątkowo ciekawe, nawet przez sekundę nie poczułem się tym ani zażenowany, a już tym bardziej zdenerwowany. Nawet wówczas, gdy po raz osiemnasty albo dwudziesty, hen za plecami, dała się słyszeć czyjaś uwaga, że temu komuś, cokolwiek by mówić, jest po prostu teraz „wstyd”. Ktoś inny poprawił jeszcze tym „Jarkiem” i ta „miesięcznicą”, i znów nastąpiło rozładowanie za pomocą śmiechu. Ja, nic. Kamień.

Za chwilę usłyszę tutaj, że trzeba było zabrać się za polemiki i dać jakieś, najnędzniejsze nawet, świadectwo, a nie siedzieć tak nad tym kuflem i tylko od czasu do czasu, gdy już nie dało się tego „Jarka” i „miesięcznicy” zbyć milczeniem, albo też obrócić w inny rodzaj dowcipu, czy wygasić emocji rozmówcy zmienieniem tematu, robić smętnej miny, która tylko dlatego stawała się ostatecznie niezauważona, ponieważ, jak to na miłym wydarzeniu towarzyskim, grała muzyka i wszyscy dużo się śmiali. Nie mam zapędów don kichotowskich, proszę wybaczyć. Próbować wchodzić w polemiki, kiedy jest już tak wesoło i brzęczą szkła, zwłaszcza tam, gdzie panowało to charakterystyczne napięcie, to tak jakby kazać zapalić wszystkie światła, wyłączyć muzykę i poprosić wszystkich żeby poszli do domów. Po prostu byłoby to w tych okolicznościach czyste „fopa”. Przecież nikogo bym do niczego nie przekonał, a tylko popsułbym ten miły jakże wieczór.

Poza wszystkim już, dosyć szybko uznałem, że przecież nikt tam nie zamierza wchodzić w jakiekolwiek niuanse i żadnych polemik się tam nie potrzebuje. Nie zliczę tego, ile razy wcześniej w swoim życiu próbowałem sprowadzać dyskusję na poziom choćby podstawowy z kimś kto zaczynał od „Jarka”, „miesięcznicy” i „wstydu”, i ile razy okazywało się to czystą stratą czasu. I to pomimo tego, że przecież bardzo chętnie dałbym się namówić na krytyczną rozprawę nad działaniami Prawa i Sprawiedliwości, akurat służę tu szerokim wachlarzem argumentów, którymi te „ktosie” mogłyby się posługiwać w swoim dalszym życiu, jeśli kiedyś zachciałoby się „ktosiom” postrzelać do kaczystów już nie z „Jarka” czy „wstydu”, ale z czegoś nieco bardziej finezyjnego. No nie, i tym razem nie wyczułem tam absolutnie chęci na coś więcej, a przecież ja też nie jestem żaden ideał, bo przyszedłem tam napić się piwa i popróżniaczyć, a nie bawić się w mądralę.

Ponieważ, jak mówię, bawiłem się tam naprawdę dobrze i też przecież nie wszyscy tam posługiwali się tym „Jarkiem” i „miesięcznicą”, nic mi się nie stało. Zdałem tylko sobie być może sprawę w sposób wyjątkowo praktyczny z kosztów społecznych, jakie my, jako górnolotnie rzecz ujmując, społeczeństwo musimy ponosić wobec funkcjonowania w naszym życiu publicznym „tych” polityków i „tych” mediów. Bo przecież mili i naprawdę, piszę to bez śladu ironii, wartościowi ludzie, o których tu się rozpisuję, sami sobie tego „Jarka” i tego „Antka” nie wymyślili, ktoś im te tagi podsunął. Uprzednio sprawiając, żeby poza ten rewir się nie wychylali. I za to należy winić właśnie „tych”, a nie „ich” ofiary.

Wiem przecież, że nie unikniemy tego, by ktoś nie wstał teraz i nie powiedział: a co, wśród kaczystów to się nie żartuje z Donka, Bronka, Bula, czy Bufetowej? To ciebie, Kacprzak, nie żenuje? Żenuje mnie jak cholera, ale też przecież mnie tutaj nie chodzi o udowodnienie komuś, że pomiędzy żartem z czyjegoś imienia, a żartem, bądź co bądź, niezależnie od intencji,z czyjejś śmierci istnieje jednak pewna drobna różnica. Ja się tak naprawdę bardziej zatroskałem nie tym „Jarkiem” i nie tą „miesięcznicą”, nie mam dwanaście lat, ale tym, że po tamtej stronie nie ma już chyba żadnych oczekiwań wobec polityki. Bo co mi po stwierdzeniu, które też kilka razy słyszałem, że najlepiej byłoby zlikwidować politykę i byłby święty spokój? Tego typu opinie idą dosłownie trzy kroki za „Jarkiem” i „miesięcznicą”. Nie przebiegają mi ciarki po plecach z tego powodu, że tam uważa się, że dobrze też mogło by się stać, gdyby nie było PiS-u i Jarosława Kaczyńskiego, że wtedy to przynajmniej połowa problemów zniknęłaby jak na pstryknięcie palców. Ciarki pojawiają się wtedy, gdy uświadamiam sobie, że na tym koniec. Że tam o niczym więcej nie da się mówić, bo i o czym? Zniknął by przecież „Jarek” a wraz z „Jarkiem” zniknąłby i „wstyd”. Czyli byłoby już co najmniej nieźle, a perspektywy stałyby się same w sobie tak szerokie, że hej. I niech mi nikt nie mówi, że tam chodzi o cokolwiek więcej. Też potrafię być uparty.

Już gdy stamtąd wracałem to pomyślałem też sobie, czy gdyby, przypuszczając, rząd PiS-u funkcjonowałby przez osiem lat i zostawiłby po sobie podobne żniwo co ten poprzedni, nie tylko w sensie ekonomicznym, ale i mentalnym, to ja też dałbym sobie wmówić, że wszystko było w porządku, i tylko czyjś ośli upór i czyjeś draństwo sprawiły, że to się skończyło, a potem oddałbym się opowiadaniom o „Donku” i „Bufetowej”? Cholera wie. Przecież wszystko się może zdarzyć, zwłaszcza ze zwykłym człowiekiem. Jedyne co mogę obiecać, to to, że będę się starał, żeby tak się ze mną nie porobiło.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka