coryllus coryllus
7629
BLOG

Kto oszukał Grzegorza Brauna?

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 76

Przeczytałem wczoraj z rosnącym z sekundy na sekundę zdziwieniem tekst Wojciecha Sumlińskiego dotyczący jego przygód sądowych ze Zbigniewem Stonogą. Zaczyna Pan Wojciech od dalekich analogii literackich dotyczących Stonogi, a kończy oskarżeniu jakie Stonoga rzucił pod adresem Grzegorza Brauna. W środku zaś jest opis przygód Pana Wojciecha i innych tuzów prawicowego dziennikarstwa, z trzema informatorami, z których jeden był dyrektorem banku, drugi przedstawicielem Nokii na Polskę, a trzeci miał salon samochodowy w Siedlcach. W rzeczywistości oni byli kimś troszkę innym, podkreślam – troszkę, ale dla toku narracji nie ma to żadnego znaczenia. Ważne jest jedynie to co Wojciech Sumliński uważa za warsztat dziennikarski, a co zostało dokładnie opisane w tym tekście i związane jest z aktywnością wymienionych trzech panów. Oni się pojawili nagle – jak pisze Sumliński – i równie nagle zaczęli dostarczać do prawicowych redakcji dobre i ciężkie informacje. Dziennikarze zaś zaczęli je pracowicie weryfikować, bo na tym polega cała tak zwana sztuka w tym zawodzie. Wojciech Sumliński nie zdradził nam, jak rasowy zawodowiec, na czym ta weryfikacja miałaby polegać, ale sądzę, że na dzwonieniu do sekretariatu wystawionych przez wymienioną trójkę polityków i zadawaniu pytań. No może jeszcze na telefonach do zaprzyjaźnionych funkcjonariuszy, którzy nie mieli tak dobrych newsów jak tamci, ale też coś tam wiedzieli. Być może się mylę, bo kimże ja jestem, by porównywać się z Wojciechem Sumlińskim czy Witoldem Gadowskim i całą resztą. No, ale na zdrowy rozum, niby jak miało to wyglądać? Pan Wojciech nie zdradza nam czy informatorzy brali za swoje rewelacje jakieś pieniądze, ale domyślam się, że chyba nie, byli dość dobrze sytuowani. No i teraz kwestia taka: czy nie przyszło Wam Panowie do głowy, by zapytać ich o intencje? Tak z samego tylko przepełnionego serca pisaliście o tych przekrętach Kwaśniewskiego, po to, by obudzić się potem z ręką w nocniku i stwierdzić, że ci trzej królowie to ludzie Dukaczewskiego? To jest ważne pytanie, bo ono dotyczy funkcji tego zawodu. Z tego co pisze Sumliński wynika, że nie ma innej funkcji dziennikarstwa niż świadomy, bądź nie, udział w prowokacjach politycznych, a jeśli ktoś ma przed tym opory, może zająć się propagandą w jej najtańszej wersji. Tak jak czynią to od lat GP, Do rzeczy i W sieci. Jeśli ktoś ma jakieś większe ambicje to może się zająć tak zwaną popularyzacją jak Zychowicz czy profesor Nowak.

Nie chcę mi się wierzyć, że Sumliński i koledzy, którzy odstawiają tu przed nami ten cały cyrk zwany profesjonalnym dziennikarstwem nie domyślali się kim byli ich informatorzy. A jeśli się domyślali i nic z tym nie zrobili, to znaczy, że sprofilowani są mniej więcej tak jak świnka służąca do poszukiwania trufli. Taką świnkę trzyma się na sznurku za nogę, i spaceruje z nią po lesie, od czasu do czasu podsuwa się jej pod nos kawałek grzyba, żeby nie zapomniała po co tu przyszła. No i świnka już sama grzebie w ściółce w poszukiwaniu trufli. Kiedy je znajdzie, trzeba je wyciągnąć z pyska świnki i schować do koszyka. To jest bardzo proste. Jeśli ktoś postanowił wykoleić ważnego polityka lewicy, bo polityk ten w strefach niedostępnych wzrokowi śmiertelników i dziennikarzy, dopuszcza się jakichś grzechów, na przykład nie dzieli się pieniędzmi w przepisanych branżowo normach, albo zmienia sojusze bez porozumienia z kimkolwiek, to do takiej akcji przeznacza się dziennikarzy z opcji politykowi przeciwnej. Sumliński nazywa to w swoim tekście misterną grą, której ani on, ani jego koledzy nie zrozumieli. To nie jest żadna misterna gra, ale standard wypracowany dawno temu w moim ulubionym systemie politycznym, czyli w III republice. Dukaczewski stosował jego zubożoną wersję.

Na czym polega mechanizm pułapki w którą wpadają dziennikarze. Na tym, że to w ogóle nie jest pułapka, to jest misja. Oni w ten sposób rozumieją misję, jako prostą reakcję na prowokację. Inaczej być nie może, bo w zawód dziennikarza wpisane jest zainteresowanie realiami, czyli mówiąc brzydko kto i w jakiej tonacji pierdnął po kolacji z agentem. To jest błąd metodologiczny, a także przyczyna dla której ludzie przytomni z dziennikarstwa odchodzą. Jeśli człowiek zorientuje się, że jest absolutnie niesamodzielny, ma dwie drogi, albo wstąpić do służb, albo odejść. I tak zwykle te wybory wyglądają. Wróćmy na chwilę do tej metodologii. „Poważnym” dziennikarzom się zdaje, że analizując bieżączkę będą mogli odpowiedzieć na ważne pytania. To się nigdy nie zdarzy, albowiem bieżączka nie jest ciągiem zdarzeń przypadkowych tylko zaplanowanych. Żeby ją analizować i wyciągać z niej prawdę, trzeba mieć nie tylko informatorów, ale też władzę. Trzeba mieć za sobą aparat i media, oraz plan i misję polityczną, a tego polscy dziennikarze nie mają. Oni są jedynie trybikami w machinie i tak są zawsze traktowani. Ich sukcesy to w przeważającej ilości wynik kompromisów z tym, którzy za ruch w bieżączce odpowiadają.

Tak jak już wielokrotnie pisałem, nie wierzę by jakakolwiek demaskacja dotycząca spraw współczesnych przybliżyła nas do prawdy. Demaskacja spowoduje jedynie odsunięcie tych niepokojących i palących kwestii w niebyt. Nie tak dawno Sławomir Cenckiewicz zdemaskował długie ramię Moskwy. I co? Ile się o tym dyskutowało i jaki był tego efekt? Długie ramię Moskwy jest dziś w Syrii, a wszystko wskazuje na to, że zostanie niebawem poważnie skrócone. Już wszyscy wiemy w jak okropny sposób został zamordowany ksiądz Jerzy Popiełuszko i co? Może ktoś zebrał pieniądze na film o tych wypadkach? Może jakaś prawicowa gazeta? Nic nie słyszałem. Nie mogę więc poważnie traktować tego co pisze Wojciech Sumliński, bo wiem, że to jest taki sam element bieżączki, sformatowanej i zadekretowanej jak wszystko inne. Na tym tle newsy Witolda Gadowskiego z Bieszczad brzmią jak śpiew skowronka. Dziennikarstwo prawicowe ma dwie funkcje, jedną z nich jest przetwarzanie informacji dostarczanych przez prowokatorów, a potem popadanie w stupor ze zdziwienia, że znowu im się udało, a drugą narzekanie na reżimowe media. To drugie wiąże się z nieustającymi pretensjami do czytelników, że nie dość mocno wspierają tę prawicę, że trzeba bardziej, wtedy jeszcze więcej informacji przyniesionych przez prowokatorów zostanie przetworzonych i okaże się już naprawdę, naprawdę kim jest Aleksander Kwaśniewski i ile dni umierał ksiądz Jerzy. W tym czasie tak zwane media reżimowe będą spokojnie zagospodarowywać wszystkie stonowane emocje ludzi, od sympatii do psa począwszy, na grzesznym, ale pięknym uczuciu do młodej sąsiadki kończąc. Oczywiście będzie tam trochę skandali i obyczajowych prowokacji, ale wszystko naraz całkiem da się zaakceptować przez przeciętnego wyborcę. I taki to jest mniej więcej montaż.

Co w takim razie robić? Ujmując rzecz w dużym skrócie – wznieść sztandar. Takiej sztuki próbował dokonać Grzegorz Braun, ale okazało się, że nie zebrał wymaganej ilości podpisów. Grzegorz Braun chciał być chorążym, który wysoko ponosi sztandar i prowadzi ludzi, do tej pory skulonych w okopach wprost na pozycje wrogach, a wszyscy śpiewają pieśń „Z dawna Polski tyś królową”. W ostatnim jednak momencie okazało się, że ktoś napisał na sztandarze sprayem brzydkie słowo „dupa” i szarża się załamała. Tym kimś był Zbigniew Stonoga, albo ktoś, kto mocno misję Zbigniewa Stonogi popierał. Z wielkim zdziwieniem odnotowałem, że komitet wyborczy pana Stonogi został zarejestrowany, a komitet Grzegorza Brauna nie. Jak to jest możliwe spyta ktoś? Przecież Braun ma takie szlachetne przysłanie, a Stonoga to cham, prostak i siedział w więzieniu. Odpowiedzi na tę kwestię udzielą Wam zapewne z chęcią profesjonalni, prawicowi dziennikarze, ci sami, których Stonoga bezkarnie obraża i którzy straszą go w związku z tym sądem. Tak jak ostatnio Wojciech Sumliński. Straszenie Stonogi sądem ma tyle samo sensu co demaskacje Zychowicza, może być przez jakiś czas dźwignią sprzedażową książek, ale poza tym do niczego się nie nadaje. Stonoga się sądów nie boi, on jest wręcz z nimi zaprzyjaźniony i zbratany. Może niech Wojciech Sumliński po prostu przeprowadzi jakieś profesjonalne śledztwo w sprawie Stonogi i ujawni jego kontakty w służbach? To byłoby znakomite posunięcie przed wyborami i mogłoby utrącić całą tę partię skutecznie. Przecież i on i inni dziennikarze mają do cholery jakieś narzędzia, by taką demaskację przeprowadzić. To jest w końcu tylko Stonoga, a nie były prezydent Aleksander Kwaśniewski z żoną Jolantą.

Opowiem teraz anegdotę, która może być przyczynkiem do budowania nowej strategii politycznej. Mój kolega ma przyjaciół w pewnym indiańskim rezerwacie, w stanie Montana. Mieszkają tam dzicy różnych klas i kategorii, jedni kultywują tradycję, inni mają ją w nosie, jedni są uczciwi inni chadzają na włamy. Jak w życiu. Raz zdarzyła się taka historia, że grupa przyjaciół postanowiła zapolować na niedźwiedzia. Wymyślili, że zrobią to tak: Larry będzie się bez broni zbliżał do grizzly i drażnił go, a kiedy już podprowadzi bestię pod stanowiska strzeleckie, koledzy co go osłaniali wygarną z winchesterów i położą niedźwiedzia trupem. No i tak zrobili. Larry drażnił niedźwiedzia i drażnił, ale strzały nie padały, w końcu się zdenerwował i zaczął lecieć na tego miśka z nożem wrzeszcząc okropnie. Niedźwiedź nie wiedział co zrobić, bo pierwszy raz zobaczył taki występ, odwrócił się i zaczął zwiewać, a Larry dalej za nim. Podbiegł trochę, ale zawrócił, bo chciał się dowiedzieć dlaczego koledzy nie strzelali. Okazało się, że ich już nie ma na stanowiskach, że oni są już w domach, bo tak się przestraszyli zbliżającego się miśka, że nerwy im całkowicie puściły.

No więc mój postulat jest taki, by biec jak Larry do przodu, nawet jak tam stoi niedźwiedź. I nie oglądać się za siebie, bo nasi koledzy uciekają nawet przed stonogą, a gdzie tu gadać o miśkach. A jeśli nie uciekają to próbują się z nim porozumiewać. Bez prób wyjaśnienia kim on naprawdę jest. Żeby jeszcze przez chwilę pociągnąć wątek niedźwiedzia, zacytuję pewną frazę z Kiplinga, ktoś dawno, dawno temu, w czasach kiedy w salonie24 był duch i toczyły się tu prawdziwe, a nie sfingowane dyskusje umieścił na swoim blogu ten cytat. Brzmi on: On ciągle powtarza i ciągle powtarza, do zmierzchu gdy budzą się ćmy, nie podpisujcie pokoju z niedźwiedziem, mimo że chodzi jak my. Ze stonogą też nie podpisujcie. Nie warto.

Teraz konkluzja. Zbigniew Stonoga został w nowym rozdaniu politycznym wyznaczony na zastępcę Korwina. Ktoś przez chwilę myślał, że może Braun zostanie takim zastępcą, ale on zbyt poważnie traktował Matkę Bożą i to całe gadanie o Kościele. Stonoga jest bardziej elastyczny, dlatego właśnie to on zdał egzamin na Korwina nowych czasów.

 

To tyle. Tomek Bereźnicki leci dziś do Edynburga promować komiks o Maczku, weźmie ze sobą też nasze komiksy, tu macie szczegółowe informacje o całej imprezie.

 

http://www.edynburg.msz.gov.pl/pl/aktualnosci/historia_gen__stanislawa_maczka_oraz_1_dywizji_pancernej_w_komiksach_;jsessionid=24AF0EC08086648F00B71AD268E374B9.cmsap1p

 

Ja zaś tradycyjnie zapraszam na stronę coryllus.pl do sklepu FOTO MAG przy stacji metra Stokłosy i do księgarni Tarabuk przy Browarnej 6

Przypominam też o targach w Krakowie, które rozpoczynają się 22 października. 

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka