Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
2398
BLOG

Czy leci z nami pilot?

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa Polityka Obserwuj notkę 63

         Od dłuższego czasu, konkretnie zaś od ponad trzech lat, przylgnął do mnie taki z pozoru masochistyczny nawyk polegający na porannym czytaniu i oglądaniu serwisu informacyjnego TVN24. Masochistyczny zaś dlatego, że irytuje mnie tam niemal wszystko, a z pozoru - bo nie o zadawanie sobie bólu chodzi, ale o tę porcję nerwów, jaka intensyfikuje pracę mojego mocno skołatanego życiem mózgu. Bo to jest tak, że niektórzy ładowali sobie akumulatory w trakcie audiencji u papieża, a ja w tym samym celu wpadam gościnnie na stronę internetową telewizji dezinformacyjnej. W sumie na jedno wychodzi, choć w pierwszym przypadku rzecz dotyczy ducha i budzonych przez niego emocji, a w drugim obrażanej inteligencji i też emocji, tylko że nieco innnych, a już na pewno inaczej wyrażanych. I nieważne czy lepiej lub gorzej. Nie, po prostu dosadniej i głośniej.

         Hm, no tak, ale po co mi to potrzebne, ktoś zapyta, wskazując wiele przykładów przeczących tezie jakoby myślenie popłacało, mając tym samym jakąkolwiek przyszłość. I co mu odpowiem? No co, skoro na przykład taki mąż swojej żony, notabene mającej w sobie znacznie więcej tego czegoś, co jest w Polsce mocno podejrzane, a co również posiadła po ojcu małżonka jego głównego konkurenta - przy czym zastrzegamn, że pozory mylą i nie chodzi o kilogramy wagi - no więc co odpowiem, skoro taki intelektualnie wymizerowany ktoś sprawuje najwyższy urząd w państwie? Właśnie, sprawuje urząd, choć powinien być tam woźnym. Ale z drugiej strony, jeżeli to zauważam, znaczy wciąż myślę, i to głównie dzięki nerwowemu pobudzeniu irytacją spowodowaną  postawą bronkolubego motłochu i bronkopromującej telewizji.

         Dobrze, to poskładajmy teraz wszystko cuzamen do kupy i wyjdzie nam, że jeśli nawet sondażowo myślenie jest niepopularne, to jednak nadal nobilituje, choć na smutno, bo skłania do pesymistycznych refleksji.

         A co mnie w tefauenie irytuje? No więc przede wszystkim niskich lotów propaganda. I nie dlatego, że narażony jestem na czytanie lub wysłuchiwanie jej, tylko że drażni i smuci tym, co uświadamia. Bo uświadamia mi niemiłą prawdę, jaką jest poziom odbiorców, czyli większości Polaków, do których trafia fastrygowany z pogardą dla Faktów informacyjny przekaz, skłaniający do podejmowania pewnych decyzji, w tym wyborczych, co gorsza - praktycznie dla głosujących szkodliwych. I może jeszcze nie teraz, zaraz, ale już w niedalekiej przyszłości. A ponieważ ten typ propagandy okazał się niezwykle skuteczny, następstwem owego faktu stała się przewidywalność polskiej sceny politycznej, która nie poddaje się jakimkolwiek próbom dokonania w niej choćby najmniejszych zmian. Cytując klasyka retoryki, ,,oczywistą oczywistością” stał się fakt jej skamienienia i hermetyzacji w formach ustalonych w roku 2007, a nastepnie 2010. Natomiast największą tragedią opisywanego zjawiska wcale nie jest to, że tak się dzieje, tylko to, dlaczego tak się dzieje. Mówiąc zaś wprost, rzecz w tym, iż gwarantem wspomnianej nienaruszalności politycznych układów stał się z jednej strony naród w jego zdegenerowanej moralnie i intelektualnie odmianie, działający wbrew swoim żywotnym, grupowym interesom, z drugiej zaś obce służby stojące na straży bepieczeństwa niepolskich interesów. Dlatego faszerowanie się wyborczymi sensacyjkami typu: kto komu w co i za ile wyborczych punktów, a także robienie sobie nadziei wyhamowaniem Platformy w kolejnym wyścigu po władzę, przypomina próbę zatrzymania wzrokiem lecącego kamienia, który wbrew swojemu przekonaniu wcale nie leci z własnej woli.

         Zresztą uprasza się o myślenie i odpowiedź na proste pytanie: czy jeśli sfałszowano poprzednie wybory, i to przy kompletnym wyciszeniu tej afery w kraju oraz całkowitym braku zainteresowania nią ze strony światowych mediów i nadzorujących głosowanie organizacji, to czy oznacza to, że rząd otrzymał carte blanche na powtórzenie tego niecnego, ale bezbolesnego dla elit władzy zabiegu? I czy gdyby miała je tym razem zawieść przewidywana głupota polskiego wyborcy, skorzysta wtedy ponownie z tej możliwości? Cóż, uznajmy te pytania za retoryczne, no i nie spodziewajmy się, że zadadzą je nam ludzie z  tefauenu. Ba, że w ogóle ich samych dręczą podobne wątpliwości.        

         Jednak nie tylko styl uprawianej przez stację propagandy może irytować, ale i poziom komentarzy, w tym w sprawach politycznie obojętnych. Oto przykład pierwszy z brzegu, jakim jest uczestnictwo w medialnym, posuniętym do znudzenia oklepywaniu katastrofy Airbusa A320, należącego do niemieckiej linii Germanwings. Oczywiśćie tak już się utarło w przypadku katastrof, że wina nigdy nie leży po stronie linii lotniczej, a już na pewno nie po stronie producenta samolotu, co w przypadku Airbusów jest regułą. Pozostaje zatem człowiek, znaczy pilot, przy czym statystykę psują niekiedy starającym się lotnikom dzihadyści, którzy z tylko sobie wiadomych powodów starają się podłożyć na pokład bombę. Tu warto jeszcze przypomnieć, że bywają i katastrofy, w których pomija się rolę odpalonego materiału wybuchowego, całą winą obarczając pilota, ale do tego trzeba mieć charakter polskich prokuratorów wojskowych i wspierajacych ich moralnie prezenterów TVN24.

         Dobrze, wróćmy jednak do wypadku Airbusa. Oczywiście i tam zawinił człowiek. W ogóle po porcji wszystkich sensacyjnych informacji jestem zdziwiony, że zdecydowano się na wersję, według której w kokpicie byli jacyś piloci. Gdyby starano się przeforsować fakt medialny, zgodnie z którym w ogóle by ich nie było, sprawa wyglądałaby na cholernie prostą – zawinił komputer pokładowy, który nakazał start maszyny, a później, gdy złamało go i poszedł za potrzebą, stracił na moment kontrolę nad sterami i BUCH - stało się. Natomiast wersja z pilotem jest już nieco bardziej skomplikowana. Nakazuje bowiem konieczność stworzenia pewnej fabuły, według której tylko jedna osoba, znaczy Andreas Lubitz przejmuje władzę nad samolotem. Do tego musi mieć problemy. Jakie? Oczywiście nie ma szans na kłótnie z Błasikiem czy opieranie się naciskom prezydenta, życzącego sobie lądować na stoku alpejskiej góry. Nie, ta ściema nie wchodzi w grę, zatem pozostają kłopoty z głową. I tu, jak na zawołanie, pojawia się nieznana przedtem linii lotniczej Germenwings informacja:

          ,,Wypalenie, zaburzenia lękowe i psychosomatyczne, ciężka depresja - to tylko niektóre schorzenia, na jakie miał leczyć się Andreas Lubitz, drugi pilot airbusa Germanwings odpowiedzialny za jego katastrofę.

       Czytając to przeżywamy szok, jak ktoś taki mógł mieć nie tylko licencję pilota, ale nawet zwykłe prawo jazdy. A jakby tego było mało, dowiadujemy się dalej, że Lubitz miewał ataki agresji i do tego cierpiał na poważne problemy ze wzrokiem.

         Przekazujący dalej bez cienia komentarza te sensacyjne wiadomości TVN chyba nawet nie dostrzega, że tragedia powoli zamienia się w farsę znaną z filmu ,,Czy leci z nami pilot?” Do pełni wkroczenia w nastrój absurdalnej komedii brak tylko fotki, na której Lubitz zakneblowany kagańcem Hannibala Lectera i zaopatrzony w ciemne okulary wkracza na pokład Airbusa, podpierając się białą laską. Przy czym mam jakieś dziwne  przeczucie, że im więcej zarzutów padna po stronie drugiego pilota, tym od pewnego momentu katastrofa przestaje być problemem człowieka, stając się totalną  klęską zatrudniającego go przewoźnika. I dobrze, jeśli nawet dziełem przypadku tak właśnie będzie..        

         Pozostaje tylko zastanowić się, co w lawinie wiadomości dotyczących tej sprawy było tą prawdziwą informacją, mającą posmak rzeczywistej sensacji i co powinno skłonić nas, pasażerów, do niewesołych przemyśleń, o czym zapomniał uczulić nas TVN.

         Otóż gdy mały Andreas miał cztery latka, czyli niemal wciąż na chleb mówił beb, a na gówno papu, firma Airbus wyprodukowała egzamplarz A320, za sterami którego dwadzieścia cztery lata poźniej zasiadł w pełni już dorosły Lubitz. Proszę sobie wyobrazić – maszyna mająca już ćwierć wieku wciąż jest ekspoatowana w służbie linii jednego z najbogatszych państw świata. To na czym lata się w tych biedniejszych? Ach no tak, tylko że piloci tamtych przewoźników być może nie cierpią na głębokie depresje i nie poruszają się o białej lasce. To tłumaczyłoby, dlaczego w większości wypadków udaje im się wystartować i wylądować. Nawet na drzwiach stodoły, byle nowych.

         I jeszcze drobiazg. Serwis informacyjny TVN, podobnie zresztą jak inne światowe media, zszokował do łez czułą na los dziecka gawiedź informacją o śmierci szesnastu niemieckich licealistów powracających z Hiszpanii, z miedzyszkolnej wymiany. Smutne? Smutne. Sęk tylko w tym, że mediom nie zależy jakoś na częstym przypominaniu innej informacji, zaczerpniętej ze stron UNICEF. A rzecz w tym, że każdego dnia w wyniku ubóstwa umiera na świecie dwdzieścia dwa tysiące dzieci. Nie szesnaścioro, co tak wzruszyło niektórych widzów, ale tysiąc trzysta siedemdziesiąt pięć razy więcej. No tak, tylko że w myśl stalinowskich standardów jedno jest tragedią, a drugie jedynie statystyką, choć stacja szczycąca się tym, że przekazuje całą prawdę całą dobę, nie powinna o pewnych sprawach zapominać, i napędzając emocje, inne wydarzenia widzieć porównawczo w ich  kontekście.

         Tak sobie o tym wszystkim myślałem, dopóki nie zobaczyłem na ekranie dwóch zaproszonych do studia etatowych lotniczych ekspertów – Hypkiego i Laska. I nie wiem dlaczego, ale od tamtego momentu przestałem wierzyć w cokolwiek, co mówiono w TVN o katastrofie Airbusa, łącznie z tym, że w ogóle miała miejsce.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka