Niemożliwe? To przecież my, biedni prostaczkowie ze Wschodu, niedouczeni i głupkowaci powinniśmy słuchać z rozdziawioną gębą przedstawicieli narodu, który dał Europie tak wspaniałe wydarzenie jak Rewolucja Francuska. Narodu, gdzie ciągle ogromne wpływy w polityce, kulturze i nauce ma masoneria. Co prawda w XXI wieku, w epoce postmodernistycznej samo istnienie framasonów to już bynajmniej nie postęp i nowoczesność, tylko zacofanie i wstecznictwo. Ale nie czepiajmy się szczegółów.
Jak więc Polacy uczą Francuzów demokracji? Czy pamiętamy niedawne milionowe demonstracje w Paryżu w obronie rodziny i przeciw adopcji dzieci przez gejów? Setki tysięcy, miliony obywateli Republiki chciało zmiany decyzji rządzących socjalistów. I co? I nic. Hollande wypiął się na swoich obywateli i miał ich w „głębokim poważaniu”. Smaczku dodaje to, że kilkanaście lat wcześniej kiedy przepchnięto państwową rejestrację związków gejów oraz lesbijek i siły postępu na kolanach zaklinały się wówczas, że nigdy nie będzie nawet dyskusji na temat adopcji. I rzeczywiście dyskusji nie było. Hollande udawał, że demonstracji, jednych z największych w historii Francji, nie było. Nawet nie chciał się przysłuchać głosom części środowiska gejowskiego, które uczestniczyło w tych demonstracjach. Socjaliści w imię swoich dogmatów zlekceważyli tak jasno i mocno wyrażoną opinię dużej części swojego narodu. Typowy przykład antydemokratycznego dyktatu większości (a może mniejszości): wzięliśmy władzę i robimy co nam się rzewnie podoba. Oczywiście nasze, miejscowe siły postępu nie zauważyły wówczas tego autorytarnego sposobu postępowania francuskiej lewicy, której prezydent miał już wówczas fatalne wyniki popularności.
A w Polsce zaledwie kilka tysięcy Pań wyszło w czarnych koszulach i majtkach na ulice a rządząca partia, która miała druzgocące zwycięstwo w wyborach i ciągle wysokie poparcie w społeczeństwie, zrezygnowała z uchwalenia społecznego projektu ustawy popartego przez setki tysięcy obywateli. Dlaczego? Dlatego, że w imię szeroko rozumianej demokracji postanowiła uszanować głosy nielicznych i szukać kompromisu. A przecież można było wzorem francuskich lewaków wypiąć się na „Panie w czarnym”. Nie, dla nas demokracja to coś więcej niż czysta parlamentarna arytmetyka, to przede wszystkim poszukiwanie porozumienia i szacunek dla wszystkich obywateli. Francuzi uczcie się od nas! Ale czy naród, który tworzył zręby demokracji przy pomocy gilotyny może zrozumieć takie niuanse?