seaman seaman
3191
BLOG

Dlaczego władza boi się zajrzeć do książeczki wyborczej?

seaman seaman Polityka Obserwuj notkę 37

Czcigodni prezesi nie posiadali się z oburzenia. Za przykładem prezydenta Komorowskiego, który uznał kwestionowanie rzetelności wyborów za „odmęty szaleństwa”,  szefowie SN, NSA i TK nie żałowali sobie i nie przebierali w słowach. „Bezprzykładny atak na władzę sądowniczą”, „pełen pogardy atak na każdego z tysięcy sędziów” - w ten sposób odniesiono się do zarzutu Jarosława Kaczyńskiego, że prezesi najwyższych władz sądowniczych wraz z prezydentem usiłują wpływać na sądy, uznając w publicznym wystąpieniu wybory za rzetelne, jeszcze na długo przed zakończeniem procesu wyborczego.

Generalne przesłanie prezydenta Bronisława Komorowskiego  i prezesów najwyższych trybunałów było takie, iż zarzut sfałszowania wyborów godzi boleśnie w podstawy demokratycznego państwa prawa, siejąc zgorszenie wśród ludu wyborczego. Szkody w świadomości  obywatelskiej mogą być niepowetowane.  Zaufanie do fundamentów demokracji  zostało poważnie nadszarpnięte  – ubolewali zbulwersowani prezesi.  Wydawać by się więc mogło, że przeciwko takiej perspektywie uzasadnione jest stanowcze przeciwdziałanie, wszak demokrację należy ratować, nie bacząc na koszty, za wszelką cenę.

Najprostszą metodą jest oczywiście analiza owych głosów nieważnych. Taka analiza pozwoli łaby władzy zadać kłam wrażemu Kaczyńskiemu, raz na zawsze zamknąć  gęby niedowiarkom, przeciąć jak nożem spekulacje o nikczemnym fałszerstwie wyborczym. Nic bowiem nie stoi na przeszkodzie – karty wyborcze leżą ślicznie poukładane w paczki w urzędach gmin w całym kraju – do analizy jest dwa i pół miliona głosów nieważnych w samych tylko wynikach do sejmików wojewódzkich.  Ale dla dużego państwa w Europie taka analiza to bagatela.  Czyż nie po to ustawa nakazuje zachowanie tych kart, żeby w chwili próby stanowiły dowód fałszerstwa lub przeciwnie - zaświadczyły o rzetelności wyborów? Czy to nie jest oczywiste? 

Tym bardziej, że poszczególne sądy rozpatrujące protesty wyborcze  – jakby idąc  za myślą przewodnią swoich najwyższych prezesów i prezydenta -  odrzucają protesty odnoszące się do podejrzanej ilości głosów nieważnych.  Bardzo znamienna praktyka, bo to znakomicie wzmacnia hipotezę o fałszerstwie. Postulat do sądów o przeliczanie i analizę głosów nieważnych wystosowali nie tylko opozycyjni politycy, mnóstwo osób i instytucji o to apelowało. Także – uwaga! – Gazeta Wyborcza, także Klub Jagielloński z Krakowa. Fundacja Batorego podejmuje się zbadać te głosy. Można mieć różne zastrzeżenia wobec tych instytucji, ale trudno, wręcz niemożliwe jest  uznać je za pisowskie, nieprawdaż? No, owszem, Stefan Niesiołowski może  uznać GW za pisowską jaczejkę, ale on  stanowi  przypadek całkowicie odrębny.

Stworzono więc zespół naukowców, wśród nich  socjologów i politologów, który mógłby przygotować raport z nalizy tych głosów.  Wszystkie okoliczności sprzyjają zatem, żeby jednak przeliczyć i przeanalizować  książeczki wyborcze, które  wywindowały  chłopów z ulicy Wiejskiej  tak wysoko, że nawet w afrykańskich republikach bananowych pytają, kto to jest ten Piechociński. Zdawać się może, że robota ruszy z kopyta, bo wszyscy zainteresowani są zainteresowani, żeby ruszyła.

I co w tym momencie Państwowa Komisja Wyborcza pokazuje  wszystkim zainteresowanym? Otóż ona pokazuje im takiego wała! Tak, tak, nowa komisja, pozbawiona tych złogów leśnych ze starej komisji, mówi, że nie może wydać kart wyborczych do analizy. Taka niespodzianka.  I proszę zauważyć – tutaj się powtórzę  - PKW znowu  jakby idzie za myślą przewodnią swoich prezesów i prezydenta. Taki zbieg okoliczności.

Okazuje się bowiem, że zajrzeć do tych przesławnych książeczek wyborczych mogą tylko funkcjonariusze  wymiaru sprawiedliwości. Ustawa, która poleca karty wyborcze zachować, żeby w razie czego rozwiać obawy obywateli  o rzetelność wyborów, jednocześnie nie pozwala obywatelom do nich zajrzeć. Owszem, zajrzeć mogą sędziowie, prokuratorzy i policjanci, ale ci akurat nie chcą do nich zaglądać. Co za pech!

Ale to wszystko mało, bo szefowa Krajowego Biura Wyborczego uważa, że weryfikacja tych głosów będzie niemożliwa do wykonania, gdyż prawo nie może działać wstecz. Tu już wkraczamy w obszar groteskowo-surrealistycznej interpretacji ustawy, zważywszy, iż rzetelność wyborów z samej natury rzeczy można badać wyłącznie po wyborach. Mamy więc prawo, które rzekomo gwarantuje nam kontrolę rzetelności wyborów, a jednocześnie zabrania tej kontroli, gdyż nie może działać wstecz.  Bardziej oryginalny w interpretacji mógłby być tylko Mark Twain albo zgoła Salvadore Dali.

Zatem Państwowa Komisja Wyborcza odmawia udostępnienia kart wyborczych i dzieje się to przy milczącej aprobacie czcigodnego prezydenta Komorowskiego oraz równie czcigodnych prezesów  trybunałów – tych samych prominentów władzy, którzy publicznie biadali, że kwestionowanie rzetelności wyborów psuje demokrację.  Teraz zaś, gdy mają okazję naprawić nadszarpnięty prestiż władzy (a także własny, bo to w końcu mianowani przez nich sędziowie siedzą w PKW), to milczą znacząco.

Pomijając  wszelkie inne korzyści, nikt mi nie wmówi, że ta władza nie chce tuż przed wyborami zgrillować opozycji na czarny węgiel, udowadniając, że  jej zarzuty są kłamliwe. Dlatego  milczenie prezydenta i prezesów  jest paradoksalnie bardzo wymowne. Nie mamy bezpośrednich dowodów na sfałszowanie wyborów ani na ich rzetelność, gdyż władza nie zgadza się na kontrolę kart wyborczych. Jednak  niezgoda władzy na kontrolę zawsze będzie pośrednim dowodem, że podejrzenia wobec władzy są uzasadnione. Zwłaszcza, gdy w grę wchodzi fałszerstwo wyborcze.

seaman
O mnie seaman

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka