Jacek Kobus Jacek Kobus
981
BLOG

Z pamiętnika bimbrownika, cz. 13 - wino z kwiatów czarnego bzu,

Jacek Kobus Jacek Kobus Rozmaitości Obserwuj notkę 0

Mamy dziś pierwszy słoneczny poranek od bardzo dawna. Oczywiście nie mogłem się powstrzymać, żeby nie pobiec z aparatem i nie popstrykać (bez sensu, jak zaraz powie Lepsza Połowa).

 
 
Wschód słońca nad Boską Wolą. Właśnie nastała moja ulubiona w tym przedmiocie pora roku: nasza dzienna gwiazda zapala te kolorowe fajerwerki i pokazuje się na horyzoncie dopiero PO TYM, jak wydam koniowatym śniadanie. Jest więc szansa na zaspokojenie obsesji...
 
Rozlaliśmy wczoraj drugi z dwóch nastawionych w tym samym czasie baniaczków z winem z kwiatów czarnego bzu. Dodatkowe trzy tygodnie dobrze mu, w porównaniu do brata - bliźniaka zrobiły (link):
 
 
 
Jak widać - zyskało na przejrzystości, kolor jest bardzo ładny. Zapach, podobnie jak w poprzednim przypadku - intensywnie kwiatowy. Smaku, prawdę powiedziawszy, za dobrze nie spróbowałem, bo rozlało się równo na 6 butelek i może pół łyczka zostało na dnie baniaka (a wiadomo, że na dnie - najgorsze).
 
W każdym razie, nie jest już AŻ TAK słodkie, jak poprzednia wersja, nabrało trochę szlachetności. Ale to w dalszym ciągu wino deserowe - więc dla gości. Cóż: zapraszamy..!
 
Rozlaliśmy je głównie dlatego, że potrzebny jest nam baniak. Lepsza Połowa dochodzi do siebie po starciu z chińską armaturą łazienkową (Bruce Lee karate mistrz!) i już parę dni temu, mimo częściowo tylko sprawnej prawej ręki (jak się ma rozerwany biceps, to doprawdy trudno cokolwiek sensownego zrobić...), przerobiła na sok pół wiadra owoców czeremchy, które zebrałem.
 
Niestety: tamto podejście do nastawienia wina czeremchowego (naszego klasyku przecież!) spełzo na niczym za sprawą jednego z koćkodanów (podejrzany jest byt czarno - biały, bo mu łapy drożdżami jechały - ale jak to było, tego nikt nie widział...). Otóż - kupione na targu w Warce drożdże typu "Burgund" nastawiliśmy już w poprzednią sobotę. We wtorek ładnie się spieniły - ale to było dzień po przegranym przez Lepszą Połowę pojedynku karate i mowy nie było o żadnych czynnościach kuchennych (jak zapewne Państwo pamiętacie - skończyło się to boleśnie, za sprawą kebaba z baraniny...).
 
Odstawiliśmy zatem butelkę po piwie z pracującą już "matką" drożdżową na zewnątrz chatki, żeby miały chłodniej. Tak to specjalnie ustawiłem, aby w pobliżu nie było żadnych przedmiotów, których ruch mógłby spowodować przypadkowe przewrócenie butelki. Cóż - kiedy jak raz w czasie, gdy Lepsza Połowa, zebrawszy wszystkie siły i cały hart ducha, gotowała ten sok, w piątek - ktoś wziął i flaszeczkę najwyraźniej celowo wylał... I któż to mógł być, taki, hę..?
 
"Burgund" u pani na targu w Warce, gdzie zawsze zaopatrujemy się w drożdże (ma większą rotację towaru niż w sklepach, więc jej drożdże są świeższe, szybciej i pewniej pracują!) jak raz się skończył. W tej chwili zaczęły nam pracować nastawione w sobotę "Uniwersalne". Dlatego (oraz przez wzgląd na stan bicepsa Lepsza Połowy...) ograniczyliśmy na razie ambicje i robimy tylko jeden baniaczek wina czeremchowego - odkładając na razie, kto wie czy nie ostatecznie w tym roku, dorobienie drugiego baniaczka wina z owoców czarnego bzu (na którym bardziej mi zależało, bo zeszłoroczne, choć zrazu niepozorne, okazało się po przezimowaniu - najlepszym winem, jakie nam kiedykolwiek zrobić się udało, godnym wręcz pałacowego stołu: do tego jednak, wolałbym użyć "Burgunda", niczego w sprawdzonym i wypróbowanym przepisie nie zmieniając..!). Co będzie wymagało od Lepszej Połowy przerobienia na sok także drugiej połowy wiadra owoców czeremchy...
 
Jakoś w tym roku wszystkie nasze nastawy strasznie długo bąbelkują. Nie wiem? Chłodniej jest niż w zeszłym..? Wino z żyta, eksperymentalne, "chodzi" chyba od końca kwietnia (a przecież był miesiąc bardzo gorącej aury!). Podobnie wino z jarzębiny z dodatkiem jabłek, do którego już powoli tracę cierpliwość - bo ile można czekać..? Z typowo letnich nastawów, mamy w tej chwili "w ruchu" jeden baniaczek 5-litrowy wina z owoców czarnego bzu oraz jeden taki sam wina z aronii i duży baniak wina jeżynowego - ale te dwa ostatnie będą raczej słodkie, więc znowu - dla gości, a nie dla nas. Poza czarnym bzem - wszystko to pracuje już dużo dłużej niż standardowe 6 tygodni.
 
Nastawiłem też wino z mirabelek w plastikowym kanistrze - Bóg jeden raczy wiedzieć, co z tego będzie, nigdy wcześniej takiej metody jeszcze nie próbowaliśmy.
 
Tymczasem wciąż mamy mnóstwo niewykorzystanych owoców: gruszki - ulęgałki (wspominałem domowej roboty gruszkówkę..? Wspominałem! Wino bym z tego zrobił zwłaszcza, że ubiegłoroczne wcale nie było złe - tylko w co..?), jeżyny (wciąż! A teraz są najlepsze na wino...), pora też zbierać tarninę i różę. Przy okazji grzybobrania, odkryliśmy też drugi krzak aronii - na naszym Dzikim Zachodzie. Jarzębinę zamrozi się i użyje, gdy coś się zwolni - ale pojemność zamrażarki nie jest nieograniczona...
 
A propos grzybobrania. Aktualny komunikat grzybowy brzmi: coś tam jest...
 
 
ale cudów nie ma. Wczoraj, w czasie deszczu, nazbieraliśmy dwie łubianki. Pełne. Kań ani maślaków nie tykając. W niedzielę, żona M., co prawda całego Wielkiego Padoku nie obchodząc - jedną łubiankę.
 
Stan gotowości bojowej określiłbym na "Defcom - 2". Co oznacza, że tak naprawdę jest więcej grzybiarzy niż grzybów (grzybiarzami rzeczywiście obrodziło - i bardzo bywają oryginalni! Jak ten, co tuż koło nas skroił, sprawdzając czy nie robaczywe, całą stertę... muchomorów! Albo egzemplarz z koszykiem w jednej i... atlasem grzybów w drugiej ręce...). I bardziej trzeba pilnować ogrodzeń, które nam ta szarańcza miastowa niszczy (średnio co dwa - trzy dni znajduję połamane słupki, brakujące izolatorki, które ktoś ukradł, itp.), tudzież bielizny suszącej się na sznurze - niż grzybów.
 
Wczoraj, że było zbyt mokro, aby cokolwiek innego zrobić, wypieliłem ostatni nie zajęty przez dynie fragment ogródka. Dynie bodaj trzeba by już powoli zbierać - ale się do tego nie palimy. Raz, że i tak nie mamy tego gdzie składować - a że NIE WIERZĘ w możliwość ich spieniężenia, to wciąż mam nadzieję, że większość (przynajmniej - wagowo..!) uda się po prostu rozdać odwiedzającym nas gościom:
 
 
 
A dwa - że one wciąż kwitną:
 
 
I wciąż rosną nowe rekordzistki:
 
 
I weź coś takim zrób..? Nawet przymrozek z 8 września - zahamował ich wzrost tylko na kilka dni!
 
Co do koniowatych, to mają się bardzo dobrze, dziękować, dziękować. Dziś rano już drugi raz powtórzyła się sytuacja, że całe stado ledwo mnie widząc samo przymaszerowało do bramy Wielkiego Padoku - a jedna tylko Melesugun, szefowa stada, uparcie pasła się hen na horyzoncie.
 
 
Ona tak robi, gdyż:
a) jest z lekka autystyczna i po prostu nie zauważa, że wszyscy już sobie poszli,
b) chce mi pokazać, kto tu rządzi,
c) z obu powyższych powodów naraz.
 
Ale dzisiaj trafiła kosa na kamień! Mijanek, o którym już dawno pisałem, że bystry z niego cwaniak:
 
 
zorientowawszy się, że ojciec, ciotki i rodzeństwo już sobie poszły pod wiatę, a tylko mama się ociąga - podgalopował do niej, głośno nawołując - po czym zawrócił w moją stronę, nie pozostawiając matce wyboru: musiała potruchtać za nim...
 
Więcej zdjęć stada pewnie wrzucę popołudniu na angielskiego bloga. Być może - uda mi się jakieś lepsze zrobić, jeśli pogoda się utrzyma..? Wszystkie nasze źrebięta w tej chwili zmieniają futro i wyglądają bardzo mechato, a poza tym - i tak nie udało mi się żadnego w ładnej pozie ująć (takie tam, anegdotyczne zdjęcia - jak Ostowar drapie sobie o gałąź brzozy kłąb czy zad - nic specjalnego, poza tym wszyscy albo spali, w nieładnych pozach, jak to mi zawsze Lepsza Połowy wypomina "skracając kłodę" - albo skubali trawę i w dupach mieli moje próby skłonienia ich do podniesienia łbów...). Ale może, jeśli Lepsza Połowa nie będzie zbyt zmęczona obsługą sokownika - da się namówić, by pokazała, jak cała trójka grzecznie stoi na uwiązach podczas czyszczenia futra i kopyt..?
 
Na razie zaś kończę. Laptop zaczyna już buczeć, a mnie, skoro pogoda dopisuje - czeka rżnięcie młodych sosenek i brzózek. Zostało mi, optymistycznie licząc, jakieś cztery do sześciu dni roboczych do końca tej kampanii drzewnej...
Jacek Kobus
O mnie Jacek Kobus

bloguję od 2009 roku, piszę od 1990 - i ciągle nie brak mi nowych pomysłów...

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości