Bracia z Burkina Faso, czekający u nas w domu na pociąg do Krakowa. https://www.facebook.com/photo.php?fbid=119708223701
Bracia z Burkina Faso, czekający u nas w domu na pociąg do Krakowa. https://www.facebook.com/photo.php?fbid=119708223701
Mida Mida
895
BLOG

Podróżnych w dom przyjąć. O radości dawania – refleksje po ŚDM

Mida Mida Religia Obserwuj temat Obserwuj notkę 12

 

Sama nie wiem, od czego zacząć. Pielgrzymka na Światowe Dni Młodzieży to jest zawsze ogromne wydarzenie. Byłam w moim życiu już na dwóch takich (w 2005 roku w Kolonii i w 2011 roku w Madrycie). Tegoroczne ŚDM były trzecimi, w których brałam udział, ale prócz tego byłam na kilku „mniejszych” pielgrzymkach: na przykład na Dniach Młodzieży w 2007 w Loreto, czy w Krakowie w 2006, kiedy do Polski przyjechał Benedykt XVI. Prócz tego raz mi się zdarzyło pójść pieszo do Częstochowy (przed maturą). Ale to mi nie przypadło do gustu. Tak czy siak, przeżyłam sporo pielgrzymek. Z każdej wracałam z mnóstwem przeżyć i refleksji. Ukształtowały mnie pod wieloma względami. Chociaż najważniejszym wyjazdem były dla mnie ŚDM w Madrycie, po których napisałam świadectwo, można je przeczytać tutaj.

 

Światowe Dni Młodzieży oficjalnie skończyły się w niedzielę, 31. lipca, kiedy Franciszek odprawił uroczystą Mszę Świętą. Duża część młodych należąca do Neokatechumenatu przybyła na Campus Misericordiae jeszcze następnego dnia, na spotkanie z inicjatorem Drogi, Kiko Argüello. Byłam tam i ja. A jednak to nie w poniedziałek skończyły się dla mnie Światowe Dni Młodzieży, tylko cały tydzień później, w poprzednią niedzielę.

 

Te ŚDM były inne. Szykowałam się nie tylko, aby wziąć w nich udział, ale starałam się też pomóc w ich organizowaniu. Moja rola okazała się w końcu niewielka. Jestem za mało pomysłowa i przebojowa, żeby być pożytecznym wolontariuszem. Ale z powodu znajomości języków obcych pomagałam w Biurze Tłumaczeń. A także wraz z rodziną zgłosiłam się do przyjmowania pielgrzymów. Już od dawna wiemy, że jest to wspaniała przygoda i niesamowite doświadczenie, gościć u siebie ludzi z innych krajów, otwartych i przyjaznych, wierzących tak jak my (a nawet jeśli trochę inaczej, to nie jest to wcale przeszkodą w dogadaniu się), radosnych i wdzięcznych. Długie nocne rozmowy w łamanym języku angielskim, ze wstawkami z wszelkich innych języków, śpiewy przy gitarze, wspólna modlitwa, to wszystko jest bardzo mocnym przeżyciem. Już wydawało się, że pielgrzymów przyjechało mniej niż było to zapowiadane i dlatego nie mamy kogo gościć, gdy w ostatniej chwili zgłosili się bracia z Burkina Faso. Grupa miała liczyć 31 osób, wśród nich był jeden ksiądz misjonarz, Hiszpan. Przypadli nam w udziale. Z ich przyjazdem było mnóstwo zamieszania i kłopotów – najpierw przyjechali tylko dwaj bracia, ponieważ pozostali nie dostali obiecanych wiz (wcale nie do Polski, bo z tymi nie było problemu, tylko do strefy Schengen, które wydawał francuski konsul, wyraźnie pogardzający tymi wspaniałymi ludźmi). Po wielu staraniach, codziennych wyprawach do ambasady, w ostatniej chwili wydano pielgrzymom 17 wiz, ale na pokładzie samolotu zmieściło się tylko 13 osób. Ci właśnie bracia byli przydzieleni naszej parafii, u nas mieli punkt zbiórki i byli goszczeni przez nasze wspólnoty. Bardziej szczegółowo opisał to mój brat tutaj, tutaj i jeszcze dalej jeszcze trochę dodał. Gospodarzy przyjmujących ich w Krakowie sytuacja pielgrzymów też nieco zaskoczyła, o czym tutaj.

 

Ja i moja rodzina braci z Burkina Faso od razu polubiliśmy. Ich entuzjazm, szczera radość z przyjazdu były zaraźliwe, ich uśmiechnięte twarze od razu budziły radość w naszych sercach. Usłużyć takim ludziom dachem nad głową, łóżkiem, łazienką i czymś do jedzenia to było wprost za mało...

 

W tym samym czasie kiedy grupa z Afryki przybyła do nas, żeby czekać na pociąg do Krakowa, ja z mamą, siostrą i jej chłopakiem, siostrą stryjeczną i przyjaciółką pakowałyśmy się i ruszałyśmy z naszą grupą na pielgrzymkę do Krakowa. Zamieszania było mnóstwo, długo by o tym opowiadać. Udało się jednak sytuację ogarnąć i wyruszyć.

 

Tym razem nie chcę opisywać szczegółów mojego pielgrzymowania. Dni spędzone w autokarze w drodze do Krakowa, kilometry, które weszły w nogi, spalona słońcem skóra w najmniej spodziewanych miejscach (policzki i łydki. Przecież ja nigdy nie opalam nóg!), hektolitry wypitej wody, dziesiątki zaśpiewanych i zagranych pieśni, bóle mięśni, o których nie miało się pojęcia, że się je ma... Tak można by to pokrótce streścić. Ale koniecznie powinnam dodać tu zatopienie w Bożym Słowie i Jego dobroci. Zupełnie niespodziewane prezenty bez powodu, takie jak ten, że nocleg mieliśmy w małym hotelu u stóp ruin średniowiecznego zamku i jednego wieczora znalazłam w sobie dość sił, żeby je dość starannie obejść i podziwiać. Cóż to był za wspaniały spacer, cóż za radosne przeżycie. Albo to, że zmęczenie i ból mnie nie osłabiały. Pierwszy raz w życiu doświadczyłam tego, że w trudzie mogłam się cieszyć i błogosławić. Za każdy łyk wody, za obecność braci wokół, za karimatę i ciepły śpiwór. Wszystkie oczywiste, codzienne pielgrzymkowe zmagania nie załamywały mnie, nie budziły we mnie szemrania. Zamiast narzekać, że moknę, bo podczas wychodzenia z pola zaczęło nagle lać i nawet nie zdążyłam wyjąć płaszcza – cieszyłam się z ochłodzenia, prysznica dającego cudowną ulgę po upale. Nieustannie miałam w sobie wdzięczność, do ludzi, do służb, które nas tak skutecznie, a nie nachalnie pilnowały i chroniły, do wszystkich przygotowujących i prowadzących modlitwy, koncert, czuwanie i Mszę – że wszystko było tak starannie przygotowane, przemyślanie, dobrze przeprowadzone, pięknie wykonane. Do odpowiedzialnych, że zamówili nam na koniec fantastyczną pizzę w wielkich ilościach. A najbardziej byłam wdzięczna Bogu, za wszystko po kolei, a przede wszystkim za życie, które mi dał i wszystkie cuda, jakie mi darował, które mnie w to miejsca zaprowadziły.

 

Tym razem to nie słowa Papieża zapadły mi w serce – choć słuchałam ich uważnie i starałam się patrzeć na moje życie przez ich pryzmat. Najważniejszym dla mnie Słowem z tej pielgrzymki był mały urywek, wypowiedziany między wersami (nawet nie wiem przez kogo) na poniedziałkowym spotkaniu powołaniowym dla wspólnot Neokatechumenalnych, o tym, że nie tylko możemy, ale mamy z siebie rezygnować, żeby iść i robić to, do czego zaplanował i woła nas Bóg. Te właśnie słowa pomogły mi podjąć ważne decyzje w następnych dniach.

 

A potem, w poniedziałek w środku nocy przyjechaliśmy, ja i nasza grupa, do Warszawy. Nie udało nam się jednak wrócić do naszego codziennego życia, ponieważ już następnego dnia mieli przyjechać „nasi pielgrzymi”. Zostali oni w Krakowie dzień dłużej, żeby co nieco tam zwiedzić i obejrzeć. My zaś przygotowywaliśmy się do ich przyjazdu, robiąc zakupy, zapasy, ścieląc łóżka, sprzątając dom.

 

Obecność braci z Afryki była dla nas przedłużeniem pielgrzymowania, sprawiła, że Światowe Dni Młodzieży trwały i trwały. Przy tym nie było to wcale takie łatwe. Całe funkcjonowanie domu i rodziny zmieniło się, każdy dzień wyglądał inaczej niż dotąd. Było z tym sporo zamieszania. Trzeba było wstać rano, pomodlić się razem w dwóch językach (jakoś się tak dziwnie złożyło, że choć władamy w rodzinie różnymi językami obcymi, to akurat nie francuskim), łamanym angielskim dogadać się w kwestii organizacji dnia, zjeść śniadanie (a na początku goście nie mieli przekonania do jedzenia, które im szykowaliśmy i mało co jedli...), przygotować prowiant na popołudnie, a potem zdążyć na zbiórkę pod parafią. Pod wieczór zaś odbieraliśmy ich, zmęczonych po dniu pełnym wrażeń, szykowaliśmy ciepłą kolację i kładliśmy się spać. Działanie całego domu zostało podporządkowane pod naszych gości i ich rozkład dnia. Spali w pokoju moim i siostry, my zaś w pokoju brata, a brat w salonie – innymi słowy, cały układ domu stanął na głowie na prawie dwa tygodnie. Wieczorem gadaliśmy godzinami w łamanym angielskim, wtrącając francuskie słówka, na wszelkie tematy. Słyszałam jednak, że w wielu rodzinach bariera językowa była większa i tego gadania było mniej. Ja jednak moich gości ogromnie polubiłam. Nawet siedzenie i wspólne milczenie z nimi było dobre. Oczywistością były codzienne trudności, jak kolejka do łazienki czy toalety, jak podwójne zakupy, jak szykowanie coraz to nowych obiadów (czy im to zasmakuje?... Czy im to nie zaszkodzi?...) oraz to okropne wstawanie rano... Ech. Ale z drugiej strony, kiedy pewnego ranka robili Laudesy całą wspólnotą, a my w domu modliliśmy się sami, to czegoś nam zabrakło. Lepiej już było wstawać wcześniej, ale modlić się wspólnie. Był to wyjątkowy moment każdego dnia.

 

Bracia z Burkina Faso odlecieli z Warszawy w zeszłym tygodniu. I wcale nie był to koniec ich zmagań – dowiedzieliśmy się później, że w Turcji, gdzie przesiadali się na samolot bezpośrednio do swojego kraju, musieli czekać prawie dwie doby w hotelu, ponieważ skasowano ich lot. Aż przykro pomyśleć, jak wiele niepowodzeń i trudności spotkało tę grupę podczas pielgrzymki do Polski. Ale wrócili cali i szczęśliwi (jak zapewniali :)). Na pewno tych Światowych Dni Młodzieży długo nie zapomną...

 

Jako i my. Tak sobie myślę, że obecność pielgrzymów w naszych domach – z całą pewnością mogę powiedzieć to o mnie i mojej rodzinie – bardzo dużo nam dała. Dzięki nim nasze uczestnictwo w Światowych Dniach Młodzieży nie ograniczyło się do kilkudniowej pielgrzymki do Krakowa. Przedłużyli nam doświadczenie pielgrzymowania, dali możliwość bycia gościnnym, otwartym i hojnym, a przede wszystkim przyjechali i mogliśmy ich poznać. Ludzie tak czarnoskórzy, że w pierwszym odruchu było to zdumiewające, czarnowłosi wszyscy, ale uśmiechnięci od ucha do ucha. Chrześcijaństwo niezwykle łączy. Modląc się i śpiewając razem wiedzieliśmy, że mówimy te same słowa, mimo że wymawialiśmy je w różnych językach. Mogliśmy śpiewać, tańczyć i radować się razem. Nie przeszkadzał w tym kolor skóry czy włosów. A pomagał w tym Jezus Chrystus i wspólna wiara. Trochę opowiadali nam o swoim kraju, ale dużo chętniej przysłuchiwali się naszym opowieściom o Polsce, naszej kulturze i historii. Nie znali medialnych histerii i kłamstw rozpowiadanych po świecie o naszym kraju i „fatalnej” w nim sytuacji, „zagrożonej demokracji” i tak dalej. Za to znali świętego Jana Pawła II i przyjechali tu, by spotkać się znowu z jego postacią, lepiej go poznać i więcej zrozumieć. Trochę się chyba udało. Bardzo dziękowali nam za gościnę, przyjęcie i obdarowali nas wspaniale. Otrzymaliśmy od nich flagę ich kraju (mój tata osobiście ją dostał), grzechotki i bęben, Różaniec z 20 dziesiątkami i figurkę Dobrego Pasterza, a także oryginalne afrykańskie breloczki. A jeden z braci, który u nas nocował, dostał gitarę, z której od razu zrobił dobry użytek, grając na niej pieśni na całej pielgrzymce. Mam nadzieję, że będzie mu dobrze służyć.

 

Jednak to nie prezenty były tu najważniejsze. Są pięknym znakiem i pamiątką ich obecności, ale nie mają żadnego znaczenia wobec faktu ich przyjazdu, pobytu i wspólnego pielgrzymowania. Po raz pierwszy w życiu doświadczyłam tak ogromnej i szczerej miłości do braci, mimo że prawie wcale ich nie znałam, mimo że było to związane z codziennymi trudami, z oddawaniem pokoju, domu, czasu. Tyle dostałam w zamian, że trudno to wyrazić słowami. To, jak zostałam uściskana na pożegnanie, iloma uśmiechami mnie obdarzono, jak starali się mówić po polsku te najprostsze słowa – dziękuję, dzień dobry, pokój z tobą – to, jak dziękowali i cieszyli się, jak sami przeżyli tę pielgrzymkę – to dla mnie ogromny znak, którego nigdy nie zapomnę.

 

Wiele lat temu, w 2005 roku byłam na ŚDM w Kolonii. Mieszkaliśmy wtedy w szkole, ale i tak było wielu ludzi, którzy byli zaangażowani w pomoc nam, przygotowali miejsce, jedzenie, transport. W 2007 byłam w Loreto, we Włoszech i mieszkałam u rodziny, która wspaniale się opiekowała mną i moją znajomą. Byliśmy goszczeni po królewsku, dostaliśmy wspaniałe jedzenie i wygodne łóżka. W 2011, po drodze do Madrytu byliśmy kilka dni w parafii pod Monachium, a potem w kilku miejscach w Hiszpanii, Francji, Portugalii. Wszędzie spotykaliśmy się z ogromną gościnnością, przyjaźnią, prawdziwą miłością między braćmi. Teraz, przez minione dwa tygodnie, ja mogłam odwdzięczyć się podobną troską wobec braci pielgrzymów. Było to ogromnym darem, łaską, codzienną radością. Niech żałuje każdy, do kogo pielgrzymi nie przyjechali! :)

 

Na pożegnalnej Eucharystii, w drugim czytaniu usłyszeliśmy słowa: „Przeto z człowieka jednego, i to już niemal obumarłego, powstało potomstwo tak liczne jak gwiazdy na niebie, jak niezliczone ziarnka piasku na wybrzeżu morza. W wierze pomarli oni wszyscy, nie osiągnąwszy tego, co im przyrzeczono, lecz patrzyli na to z daleka i witali, uznawszy siebie za obcych i gości na tej ziemi. Ci bowiem, co tak mówią, wykazują, że szukają ojczyzny. Gdyby zaś tę wspominali, z której wyszli, znaleźliby sposobność powrotu do niej. Teraz zaś do lepszej dążą, to jest do niebieskiej. Dlatego Bóg nie wstydzi się być nazywanym ich Bogiem, gdyż przysposobił im miasto” (Hbr 11, 12-16). Pomyślałam wtedy, że żegnamy naszych braci, którzy są w drodze do swej Ojczyzny, następnego dnia już do niej wrócą. Ale nadal będą przecież w drodze do ojczyzny niebieskiej. I tak samo my, chociaż już skończyliśmy pielgrzymowanie, choć byliśmy w domu, to wcale nie byliśmy na naszym miejscu, bo i my przecież jesteśmy w drodze do Nieba. I dotrzemy do niego, ja, moja rodzina, moi bracia ze wspólnoty, moi bracia z Burkina Faso, wszyscy młodzi pielgrzymujący na ŚDM – bo mamy to obiecane. Przecież Jezus Chrystus Zmartwychwstały już przygotował nam miejsce.

Mida
O mnie Mida

30-latka z rodziny wielodzietnej, z otwartym umysłem i sercem, magister Nauk o rodzinie z licencjatem z jęz. niemieckiego. Żona, matka córeczki. Mam stały światopogląd i konserwatywne zasady. Interesuję się pisaniem różnych dziwnych rzeczy, w tym pamiętnika, wierszy, piosenek i opowiadań; uwielbiam rysować i śpiewać. Od nostalgii ratuje mnie wrodzony rozsądek i poczucie humoru. Kontakt: na FB do wyszukania też pod nickiem by Katrine *** My jesteśmy prawdziwe damy, bo przy jedzeniu nie mlaskamy, grzecznie dygamy i się słuchamy mamy Nic nie wiemy, nic nie znamy za to ładnie wyglądamy Kiedy trzeba zrobić dyg My zrobimy go jak nikt Na sukienkach żadnej plamy Przy jedzeniu nie mlaskamy Dama z damą, ty i ja Mama z nas pociechę ma Dama mamie nie nakłamie Wierszyk powie, zna na pamięć Dama grzeczna jest jak nikt No i pięknie robi dyg *** Zielono mam w głowie i fiołki w niej kwitną Na klombach mych myśli sadzone za młodu Pod słońcem, co dało mi duszę błękitną I które mi świeci bez trosk i zachodu. Obnoszę po ludziach mój śmiech i bukiety Rozdaję wokoło i jestem radosną Wichurą zachwytu i szczęścia poety, Co zamiast człowiekiem, powinien być wiosną. (Kazimierz Wierzyński) *** Każdy twój wyrok przyjmę twardy Przed mocą twoją się ukorzę Ale chroń mnie Panie od pogardy Od nienawiści strzeż mnie Boże Wszak tyś jest niezmierzone dobro Którego nie wyrażą słowa Więc mnie od nienawiści obroń I od pogardy mnie zachowaj Co postanowisz niech się ziści Niechaj się wola twoja stanie Ale zbaw mnie od nienawiści Ocal mnie od pogardy Panie (N. Tenenbaum, J. Kaczmarski "Modlitwa o wschodzie słońca") *** Śnić sen, najpiękniejszy ze snów, Iść w bój, w imię cierpień i krzywd I nieść ciężar swój ponad siły, Iść tam, gdzie nie dotarłby nikt. To nic, że mocniejszy jest wróg, Że twierdz obległ setki i miast, Lecz bić, bić się aż do mogiły. Iść wciąż, aby sięgnąć do gwiazd To jest mój cel - dosięgnąć chcę gwiazd, Choć tak beznadziejnie daleki ich blask. By zdobyć swój cel i do piekła bym mógł Pod sztandarem swym iść, Gdyby chciał w tym dopomóc mi Bóg! Właśnie to posłannictwa jest sens, Więc ślubuję tu dziś Mężnym być i nie skalać się łzą, Gdy na śmierć przyjdzie iść. I nasz świat lepszy stanie się, niż Dawniej był, nim rycerski swój kask Wdział i ten, co ślubował niezłomnie Wciąż iść, aby sięgnąć do gwiazd! The Impossible Dream, Joe Darion THE VERY BEST OF Bajka. Co się wydarzyło pod sklepem z lampami - bajka dziewczynce Kasi i dżinie Flinie Coś głupiego (o studiach) - o wierze w siebie O III urodzinach Salonu24 Sierotka Mida na wakacjach - o wakacyjnych wojażach Bajka wakacyjna - o elfach Walcząc w słusznej sprawie - o moich poglądach Przypomina Ciebie mi... Część 5. Pola, las i droga Niejasne bajdurzenie o dorosłości Matura. Krótkie studium poznawcze Pasja odkrywania - wspomnienia z dzieciństwa Wierszyk. Dla odmiany - o królewnie Przypomina Ciebie mi... Część 4. Wiatr O moim pisaniu - właśnie Naiwna. Głupia - o zaufaniu Przypomina Ciebie mi... Część 2. Osiemnastka Przypomina Ciebie mi... Część 1. Dom. Rodzina Urok staroci - tylko koni żal... - o domu na wsi. Wspomnienia Dni Powstania - Warszawa 1944 - o wystawie Kraków inaczej - o wyprawie do Krakowa "Tam skarb Twój..." - o domu na wsi. Przyjazd Oto właśnie ta Noc - o Passze Historia pewnego cudu - o moich narodzinach Okruchy życia - o mnie Starsza Siostra - o siostrze :) Uwielbiam wiatr w każdej postaci - o wietrze. Wiersz Pamiętnik - po co to właściwie? - o pamiętniku Zagiąć psora - o nauczycielach Zwykła ludzka życzliwość - o ludziach

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo