Krzysztof Mączkowski Krzysztof Mączkowski
421
BLOG

Indiańska droga po asfalcie

Krzysztof Mączkowski Krzysztof Mączkowski Kultura Obserwuj notkę 3

Pojęcie „indiańskich filmów” kojarzy się z romantyczną wizją czerwonoskórych wojowników, zdobnych w pióropusze, jeżdżących na koniach i zwalczających złe „blade twarze”. Nawet jeśli reżyserzy starają się odtwarzać w miarę wiernie elementy kultury poszczególnych plemion, to i tak w powszechnym odbiorze pozostają skojarzenia z Siuksami na preriach.

Mamy w Polsce bardzo mało okazji do spotkań z kinem pokazującym realia współczesnych rezerwatów indiańskich i indiańskich społeczności żyjących w amerykańskich miastach. I nawet jeśli zdarzają się takie obrazy, jak „Smoke Signals” („Sygnały dymne”) lub „Powwow Highway” to nie przebijają się one do świadomości szerszej publiki.

Z tym większym zadowoleniem – i zaskoczeniem – powitałem obecność filmu „Wyskokowa elita” pokazywanego na Festiwalu Transatlantyk w Poznaniu. To opowieść o Indianach całkiem inna od „Tańczącego Z Wilkami”, „Pocahontas”, „Ostatniego Mohikanina”. To opowieść o Indianach Navaho, których ojczyzna znajduje się na pograniczu stanów Nowy Meksyk, Utah i Arizona. Nie ma w nim barwnych strojów, nie ma pióropuszy, nie ma wojennych okrzyków, nie ma tipi, a nawet wigwamów nie ma – bo to inny krąg kulturowy.

Jest za to opowieść o życiu młodych ludzi żyjących na skraju dwóch światów – miejskiego i rezerwatowego – i borykających się różnymi współczesnymi problemami tego pokolenia. Osią filmu jest opowieść o marzeniach młodych ludzi i o tym, jak drogi do realizacji tych marzeń są kamieniste i strasznie kręte – młody chłopak marzy o pójściu do wojska, młoda dziewczyna adoptowana przez białe małżeństwo marzy o odnalezieniu swojej biologicznej rodziny, a młoda transseksualistka marzy o wygraniu castingu do kalendarza „Kobiety Navaho”.

Sick Boy po awanturze z policjantem musi uważać, gdyż jeszcze jedna sprawa karna uniemożliwi mu pójście do wojska, ale zostaje postawiony przed dylematem obrony swego przyrodniego brata bitego przez pijanego ojca. Młoda Nizhoni w przededniu wyjazdu na studia trafia do swych dziadków, ale musi zmierzyć się z zarzutami rodziny, która po śmierci jej biologicznej rodziny ją adoptowała i nie życzy sobie kontaktów z indiańskim światem. Transseksualna Felixia ma wszelkie szanse na zdobycie miejsca w kalendarzu, ale jej pośrednia seksualność sprawia jej kłopoty.

Film pokazuje drogi tej trójki, które gdzieś tam się splatają, ale nie kończą. Zakończenie filmu kusi do najróżniejszych interpretacji, co mogło zdarzyć się na drodze naszych indiańskich bohaterów. Można by rzec – te drogi się nie zakończyły.

Niezwykły walor „Wyskokowej elity” to pokazanie nawahijskiej duchowości i tradycji religijnych takimi, jakie są one w tej chwili – w dobie telefonii komórkowej, laptopów i samochodów; to pokazanie zabawnych, ale i wzruszających rozmów starych Navahów z młodą Nizhoni o indiańskich przesądach i wierzeniach, które się potwierdzają w życiu; to pokazanie, że nie wszystko da się zapisać w GPS-ach, ale za to bardzo dużo opisać i pokazać; to pokazanie jak tradycyjne wierzenia wpływają na codzienne zachowania Indian – jeśli chodzi o przywiezienie mokasynów na uroczystości inicjacyjne młodej Indianki, o przygotowanie wspólnego poczęstunku, o zachowania w stosunku do zmarłych zwierząt.

Jednym z ciekawych wątków pokazanych w filmie jest sprawa płciowości, choć trochę niebezpiecznie zabrzmiał wstęp jednej z przedstawicielek festiwalu, która zapowiadając film wyłącznie na ten wątek zwróciła uwagę, jako opowieści o trzech płciach. Tymczasem u Navaho istnieje przekonanie o istnieniu czterech płci – mężczyzn, kobiet, kobiet w męskich ciałach i mężczyzn z ciałach kobiet. I nie ma to nic wspólnego z toczącą się obecnie np. w Polsce gorącą debatą na temat genderyzmu. Sprawa płciowości u Navaho ma inny wymiar, daleki od kontrowersyjnych opinii pojawiających się na ten temat w europejskiej świadomości. Sprowadzenie tego wątku do ideologicznej wojny byłoby niezwykłym zubożeniem treści tego obrazu. Zresztą mówiła o tym reżyserka i autorka scenariusza filmu, Sydney Freeland – Indianka Navaho wychowana w rezerwacie, o którym kreśli filmową opowieść – ale zostało to trochę przeoczone przez tłumaczy obsługujących spotkanie z nią po filmie.

Indiańskość bohaterów jest pokazana bez sztucznej pompatyczności – symptomatyczne są żarty Indian samych z siebie, gdy słyszymy o przypadkowych modlitwach do lecącego samolotu, albo żartobliwy dialog o „miejskich Indianach”. Tym większy szacunek dla reżyserki filmu, która bardzo umiejętnie pokazała tradycyjną społeczność Navaho we współczesnych realiach, zrozumiałą – mam nadzieję – dla pozaindiańskiej widowni.

Życie pokazane w „Wyskokowej elicie” mogłoby być przypisane każdemu innemu bohaterowi w każdym innym miejscu świata, ale właśnie jego pełnia dokonuje się w rezerwacie Navaho, krainie na pograniczu dwóch światów.

Trochę szkoda, że film przed pokazem w Poznaniu nie był bardziej reklamowany, bo może spotkałby się z większym zainteresowaniem, choć przez to uniknęliśmy ucieczek do „indiańskich reklamówek”, które z racji niezrozumienia tych kultur mogłyby być bardzo trywialne.

Czym prędzej „Wyskokowa elita” trafi na DVD, tym szybciej ją kupię i powrócę do kraju w Dry Lake. Tymczasem z głęboką wdzięcznością kłaniam się Sydney Freeland za film, a organizatorom Transatlantyku za pomysł i sprowadzenie filmu do Polski.

 

 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura