tsole tsole
318
BLOG

Planeta PRL

tsole tsole Kultura Obserwuj notkę 2

Recenzja książki „Pocztówki z innej planety”

Rozpocznę od zabawnej, acz pouczającej historii, która była udziałem Wojciecha Pszoniaka w latach osiemdziesiątych XX w. Leciał on samolotem w towarzystwie znajomego Francuza; zabawiając go rozmową, postanowił opowiedzieć dowcip. Oto on:

Na posterunek milicji w jakiejś zapadłej radzieckiej wsi wpada zdyszany Kola. - Kamandir, kamandir – woła – Wania do rzeki wpadł! Z wozem! Komendant biegnie na miejsce zdarzenia i co widzi: zerwany most na rzeczce, a w rzeczce Wania z wozem i kobyłą. – Nu wot durak – mruczy – widzi most i jedzie!

Pszoniak wybucha śmiechem, czeka na salwę śmiechu Francuza, a ten wyraźnie zdezorientowany pyta – no i? Pszoniak zbity z tropu myśli: coś chyba nie tak z moim francuskim – i próbuje ponownie, innymi słowami. Niestety Francuz nie kuma. Dopiero później, gdy przyszedł czas na spokojną refleksję, do Pszoniaka dociera prawda, że Francuz miał za mało doświadczeń z realnym socjalizmem, żeby zrozumieć ten dowcip. Świat, w którym żył składał się ze sklepów, w którym się kupuje towary, zakładów i biur, w których się pracuje i zarabia, dróg i mostów, po których się jeździ. Świat, w którym wszystko (włącznie z nazwą „realny socjalizm”) było oszustwem, fikcją, atrapą, i prawie nic nie służyło temu, czemu służyć powinno, był dlań światem z innej planety.

Świat „realnego socjalizmu”, który w naszym, polskim wydaniu funkcjonował pod nazwą PRL, przeminął, zostawiwszy ślady w pamięci starszego pokolenia. Dla młodszego jest już znany wyłącznie z rodzinnych opowieści, filmów (w tym kultowych, takich jak „Rejs” czy „Miś”) i literatury. W świadomości młodych świat ten jest coraz bardziej abstrakcyjny, a jego groteskowość bywa zrównywana z Monty Pythonem. Jest coraz bardziej „z innej planety”.

Nie bez kozery więc Wojciech Letki zatytułował najnowszy zbiorek opowiadań „peerelowskich” „Pocztówki z innej planety”.

Słowo o autorze: Wojciech Letki pracował zawodowo jako grafik komputerowy w redakcji tygodnika ilustrowanego (obecnie jest szczęśliwym emerytem); pisanie traktuje jako hobby. Jest członkiem Klubu Poszukiwaczy Słowa. W PRL wydał kryminał „Zbrodnia prawie doskonała” (1975), a w III RP powieść historyczną dla młodzieży „Nie tylko buławą” (1998). Specjalizuje się w słuchowiskach radiowych, których napisał blisko 70. W tej kategorii jest laureatem wielu nagród na konkursach w kraju i za granicą.

Opowiadania umieszczone w zbiorku „Pocztówki z innej planety” są rzeczywiście jak pocztówki. Pokazują kilka typowych dla PRL-u obrazków z życia. Nie są lukrowane jak pocztówki z Lazurowego Wybrzeża, ale też nie są ponure jak więzienne grepsy. Widoczny jest dystans autora do opisanych wydarzeń, które, jak twierdzi Autor, „naprawdę miały miejsce, wszystkie rozmowy odbyły się rzeczywiście, wszystkie osoby – mimo zmienionych nazwisk – są autentyczne”. Mimo tego dystansu, pełnego zwiewnego humoru języka i widocznej od czasu do czasu nostalgicznej nutki do czytelnika dociera subtelnie zakamuflowana groza tamtych dni. Zwłaszcza dotyczy to historii, które miały miejsce w czasie stanu wojennego.

Jedną z nich zawiera opowiadanie „Wilczyce”, którego akcja, dziejąc się w prozaicznej kolejce, dryfuje gdzieś w okolice horroru; bezwzględna, sprokurowana gospodarką niedoboru walka o byt budzi w ludziach zwierzęce instynkty, atawistyczne reakcje drapieżników.

Z kolei „Pierwsze święta” to historia ukazująca beznadziejną szarość bytowania w stolicy lat osiemdziesiątych. Obserwacja perypetii młodej pary rozpoczynającej wspólne życie uderza kontrastem ich ciepłej miłości z chłodem i bezdusznością funkcjonariuszy władzy. Także tutaj pojawia się motyw kolejki w sklepie mięsnym (i wcale się autorowi nie dziwię, bo do dziś mam alergię na kolejki w sklepach).

Stosunkowo ciepłe są za to „Rozmowy przy wódce”. Może nic w tym dziwnego, bo alkohol rozklejał ludzi, skłaniając do większej wylewności. Po znakomicie zmajstrowanych dialogach można podejrzewać, że autor zna ten problem z autopsji :)

„Gra półsłówek” pochodzi z wcześniejszego okresu historii planety PRL – dokładnie z czasów marca 1968. Bohater jest studentem, świadkiem wydarzeń marcowych i ich konsekwencji, bolesnych dla wielu studentów (nierzadko szykanowanych przez pomyłkę), a zwłaszcza dla „syjonistów”. Dla młodego bohatera problem żydowski jest całkiem niezrozumiały (podobnie było ze mną, podówczas maturzystą: słowo „syjonizm” zaskoczyło mnie kompletnie) aż do momentu, w którym, jak mówi „musiałem wreszcie przyjąć do wiadomości, że wcale nie trzeba Żydem się urodzić, aby nim być; w Polsce Żydem jest ten, kto się dobrze na Żyda nadaje”.

Opowiadanie „Armata”, to wizyta na innej planecie: jego akcja dzieje się w Berlinie Zachodnim. Śledzimy międzynarodowy dialog, którego uczestnikami są: młody polski gastarbeiter, Amerykanin i miejscowi Niemcy. W istocie zaś obserwujemy „bliskie spotkanie trzeciego stopnia” przedstawicieli różnych światów. Polak nie rozumie, jak to można poruszać się po mieście bez dokumentów. Amerykanin nie rozumie, jak można nie mieć wyboru koloru kupowanego samochodu. Niemiec myśli, że się przesłyszał, gdy Polak mówi, że u nas na mieszkanie czeka się dwanaście lat: „Pewnie chciałeś powiedzieć: dwanaście miesięcy? To rzeczywiście skandal – strasznie długo, aż się wierzyć nie chce!”. Ten dialog najbardziej przypomina opisaną na wstępie przygodę Wojciecha Pszoniaka. Tym bardziej, że młody gastarbeiter przeżywa podobny epizod: gdy rozmowa schodzi na brak papieru toaletowego, rzuca dowcipem: „Ludzie mówią, że gdyby w sklepach był papier toaletowy, to nikt nie kupowałby prasy partyjnej”. Oczywiście, żaden z rozmówców kawału nie zrozumiał.

„Pieczątka w dowodzie” zwiastuje ucieczkę z planety PRL: akcja wprowadza nas w lata transformacji ustrojowej. W miarę jak rozpędza się lokomotywa historii, planeta PRL dostaje zadyszki, zostaje z tyłu, w końcu znika. I tylko pieczątki w dowodzie pozostają jako niemy świadek tamtych lat. Ale i one poszły do lamusa. Wraz z dowodami, które w realsocjalizmie były „prawdziwą kopalnią wiedzy o obywatelu”.

Kto jest adresatem tych opowiadań? Z pewnością młodzi, o których autor się martwi (chyba trochę na wyrost), że im „trudno będzie dziś w to uwierzyć”. Ale także pokolenie PRL-u, w którym „zaciera się pamięć o tym, jak wtedy żyliśmy”. Dopowiem: są też w tym pokoleniu tacy, którzy nie poznali rzeczywistego obrazu planety PRL mimo że na niej żyli. To funkcjonariusze dawnego reżimu wraz z ich rodzinami. Mój nieżyjący już sąsiad, który był wysokim urzędnikiem SB w Katowicach, uskarżał się gdzieś pod koniec lat dziewięćdziesiątych na jakość wędlin w sklepach: „Panie Tadeuszu, w tamtych czasach to była szynka!”. Owszem, była. W Konsumach. Tej grupie społecznej poleciłbym lekturę „Opowiadań z innej planety” szczególnie. Poleciłbym, gdyby to miało sens – wszak większość (z żyjących) zalicza się dziś do grona stetryczałych staruszków zakotwiczonych w swoim świecie wspomnień PRL-u jako krainy miodem i mlekiem płynącej.

Inna sprawa, że za sprawą powiększających się patologii życia społeczno-politycznego w III RP grono tęskniących za PRL-em powiększa się. Dlatego polecam zbiorek wszystkim czytelnikom tej recenzji jako swoisty „antybiotyk”. Ale nawet jeśli nie potrzebujecie kuracji, z pewnością dobrze wykorzystacie czas - choć za dużo go nie będzie, bo opowiadania napisane są płynnie, więc mknie się przez strony z prędkością Pendolino!

Wojciech Letki, Pocztówki z innej planety, Wydawnictwo Nowy Świat, Warszawa 2014 s. 139.

tsole
O mnie tsole

Moje zainteresowania koncentrują się wokół nauk ścisłych, filozofii, religii, muzyki, literatury, fotografii, grafiki komputerowej, polityki i życia społecznego - niekoniecznie w tej kolejności.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura