Jachoo Jachoo
136
BLOG

Starzeję się. Plus "Rys. z pamięci..."

Jachoo Jachoo Rozmaitości Obserwuj notkę 10

Czasy się zmieniają, ale czegoś jakby żal… A. Poniedzielski

Zostałem nawet spytany: Odyn! A widziałeś kiedyś fale?
Oczywiście że tak! I pływać umiem, i żeglowałem nawet, i w ogóle, wodę znam. Ale co ja poradzę, że NIGDY nie byłem nad morzem?

Owszem, nie żebym nie chciał, chciałem, ale w zasadzie od kiedy się urodziłem już regularnie, rok w rok, jeździmy na wieś, na Podlasie, w strony ojca. Zawsze. Jakoś nigdy nie było tak bogato, żeby jeździć co roku za granice, albo wysyłać każde dziecko na inny obóz w inne miejsce kraju.

Nie! Nie narzekam, zawsze lubiłem tą wieś. Tam jest przyjemnie, cicho, swojsko. Czuję się u siebie w każdym zakątku sadu, lub okolicy. O północy, albo później idę na spacer do wsi, ciemną, nigdy nie oświetloną latarniami drogą, w połowie tej drogi siadam sobie na asfalcie, albo kładę się i patrzę w gwiazdy… Taaaak. Tam jest fajnie. Ale kiedyś było jakby fajniej. Przyjeżdżało dużo więcej ludzi. Na obiedzie bywało nas nawet dwadzieścioro. Byli koledzy i koleżanki, były czasy, kiedy koledzy nie oznaczali picia po kątach, a koleżanki czegoś może nawet gorszego (czy też lepszego, wtedy nie wiedziałem ;)). Było łażenie po drzewach. Był czas, że wchodziliśmy na każdą topolę przy drodze. Potem nam je pościnali. Łobuzy. Przyjechali duzi ludzie z dużymi piłami (pewnie jakiś kompleks, trzeba by zapytać wujka Freuda), bo drzewa “chore”. Jakoś wystarczająco zdrowe, by utrzymać trójkę czy piątkę wrzeszczących i skaczących dzieciaków. Może właśnie dlatego zachorowały…? Nie wiem.

Były zabawy w stodole. O tak. Stodoła to królestwo. Siano i słoma, wóz drabiniasty, który już dawno nie jest drabiniasty, pewnie po dziadku, albo jeszcze starszy. Wielkie grabie, bez większości zębów. Nikt nie wiedział, do czego można by używać takich wielkich grabi (znaczy w dziedzinie grabienia — półtora metra szerokości, każdy ząb dwadzieścia centymetrów), ale myśmy sobie radzili bezproblemowo. W zasadzie to problemowo, bo o grabie zawsze była wojna. Były najlepszym szkieletem “pokoju” na sianie, albo na słomie. Najlepiej było sobie zająć narożnik, bo tam było najwięcej punktów zaczepienia, najlepsze płótno (nie wiadomo, skąd były te płótna, po prostu były!), najlepsze deseczki. Kto się nie załapał (patrz Ja) ten musiał sobie radzić z deskami, które nie chciałby się sztywno opierać o płaski kawałek ściany, z dziurawym kawałkiem brudnej ścierki i skrawkami deseczek, które nie mogły być nawet telefonem, nie mówiąc już o komputerze. Były też worki, takie wełniane, a może lniane, w każdym razie drapiące strasznie. Takie jak na zborze. Każdy taki miał, czasem nawet dwa, wtedy nie miał śpiwora, tylko prześcieradło i kołdrę. Nie musiał w to włazić. Każdy miał swój motor (chyba, że rowerów zabrakło). Zwykle nie mieliśmy rodziców, tylko byliśmy opuszczonym rodzeństwem (jakaś taka tęsknota, czy co…?), w którym zawsze była starsza siostra, co to wszystkiego doglądała. Tak nas nauczyły nasze starsze siostry — rodzona N. i cioteczna K. I tak już pozostało, nawet kiedy one zajmowały się ratowaniem świata, albo podrywaniem miejscowych chłopców. Wtedy druga w kolejności cioteczna J. tudzież Nasza B. też były takimi starszymi siostrami, ale nie mamami. Może to chodziło o to, że jak mówiliśmy do którejś z naszych starszych sióstr “Mamo”, to mordowały wzrokiem…

Był też czołg w sadzie, przy ognisku, obecnie zwanym starym ogniskiem. W czołgu (na czołgu, ale kto by się czepiał) spędzaliśmy większość dnia, o ile nie spędzaliśmy go na topolach przy drodze, czy w stodole. Czołg, to nie był czołg, w ścisłym tego słowa znaczeniu. To był wszechzadaniowy, praktycznie niezniszczalny statek powietrzno-kosmiczno-międzygalaktyczny. Co ciekawe, w każdym starciu z wrogiem mieliśmy uszkadzane pole siłowe. Ponieważ w filmach tak zawsze jest. To ciekawe. Pole służy do tego, żeby statek był bezpieczny, a jest niszczone zwykle w pierwszych sekundach starcia. ZAWSZE! Czołg, to była stara niemalże skarłowaciała Kosztela, znaczy jabłoń taka. A kosztele, to najlepsze jabłka, jakie w życiu jadłem. Żadne tam granny-smith po 8 złotych za sztukę, tylko właśnie kosztela, z czołgu. Sterowanie czołgiem było nadzwyczaj skomplikowane, w związku z czym nikt nie umiał tego robić. No… prawie nikt, gdyż “Jam to, niechwalący się” umiał. Ale posadzić kogoś za sterami, bo akurat autopilot wysiadł, a trzeba załatwić Sitha, no nie ma mowy. Nikogo, jak dzieci. I wyjaśnij teraz, że “tu w górę, tu w dół, tu nie wciskaj, bo to autodestrukcja…” Ach, szkoda gadać. Mieliśmy leszczynowe miecze świetlne, byliśmy rycerzami Jedi. Czasem, bo to znów byliśmy _Jaguarami i Panterami” którzy walczyli ze złem w postaci Niedźwiedzi (to zawsze jest taki durny ktoś, kto najwięcej szumi i najwięcej obrywa), oraz najgroźniejszych ze wszystkich… ... ... Aaaa, sam się zaczynam bać...
Ależ nieeee. Czerwony nigdy i niczego się nie boi! A już na pewno nie Szkieletorów pod władzą Wielkiego Szkieletora! Trzeba przyznać, że wyobraźnia to nam dopisywała.

A potem okazało się, że mamy 16, 14, 12 lat, i już nie jest tak kolorowo. Bo to, co nas tak bawiło jakoś przestało być takie ciekawe. Dorośliśmy, czy jak…

Kolejne wakacje na wsi, były tylko zapowiedzią nudy, nudy po wsze czasy, przerywanej od czasu do czasu rąbaniem drewna, koszeniem trawy. Nawet już nie kąpaniem się... Kurde, gorąco jest, a ja się rozklejam i zaraz zacznę płakać na klawiaturę...

To jest łza, ta plamka,
W dużym ‘A’, jak w ramkach…
Starsi Panowie, K. Jędrusik

Powoli robię się coraz bardziej duży, jak to mawiał Mikołajek: “Ale to było rok temu, jak jeszcze byłem mały, a teraz, po urodzinach, jestem już duży.”
Mi brakuje trzech dni. I będę duży.

Myślałem o tym, by pojechać nad morze. W końcu zaraz będę dorosły, a nigdy nie widziałem nawet naszego, polskiego Bałtyku, na żywo.
Ale właśnie to “dorosły” tak mnie przeraża. To już nie jest takie fajne, jak myślałem kiedyś.

Bo patrzę na dzieciaki mojego brata, mojej siostry, na córkę drugiego brata. Patrzę jak Najstarsza Odysa mówi do kolegi na placu zabaw: “Ty będziesz tatusiem, ja mamusią, a ona córeczką. Męęęęęęężuuuuuuuu!” I przypominam sobie nas, jak ja byłem tatusiem… I kiedy Owa prosi mnie, żebym to ja był tatusiem, a ona córką, to ja pociągam łyk kawy i odpowiadam: “Wybacz, ale rozmawiam z tatusiem. Pobaw się z siostrą” Stałem się starym prykiem i nawet nie zauważyłem kiedy.

A chciałbym jeszcze umieć się tak bawić, jak oni. Mieć taką fantazję, że kawałek drewna może być wielozadaniowym pistoletem, scyzorykiem, telefonem i komputerem naraz, a skrzynka może być klatką dla tygrysa i hełmem wojennym plemienia Tikitaki.

Mida na przykład nie może zrozumieć, jak mogę się nudzić Tam. Ale mamy inną mentalność. Ona, kiedy już nie było żadnych zabaw, bo coś-tam, albo się pokłóciliśmy, brała książkę i szła na spacer. I nie wiadomo gdzie, ale jej nie było. Ona się nie nudziła Tam nigdy, a ja, gdy zabrakło kumpli i zabaw — jedyne co tam robię, to się nudzę. I obijam. Czasem porobię coś pożytecznego, ale to też jest nudne.

Starzeję się. To jest potworne!

 

Ps. Ten tekst nie miał tak wyglądać. Miał wyglądać zupełnie inaczej. Ale taki mam dziś klimat. Za gorąco chyba jest.

Jachoo
O mnie Jachoo

Kontakt: gg: 11702857 ********** "Ale nasz Bóg - to nie ten ów żmudzki Chrystus Smutkialis, co siedzi z załamanymi rękoma, patrząc na narzędzia tortur - lecz Pan godów w Kanie galilejskiej, gdzie leje się potokami purpurowe wino krwi." Tadeusz Miciński, "Do źródeł polskiej duszy" ********** TROLOM Dziękujemy! (innymi słowy WON!)

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości