Jachoo Jachoo
233
BLOG

Zabawy samochodowe. Rys. z pamięci...

Jachoo Jachoo Rozmaitości Obserwuj notkę 4

 

”Nie o to chodzi, by złowić króliczka, ale by gonić go” A. Osiecka

 

Przemyślenia naszły mnie, kiedy jechałem ze wsi do Warszawy busem, który, mimo że nie był Naszym Kochanym PKS-em to i tak trochę go trzęsło na przerabianych drogach w okolicach Mińska. Taki lajf, jak widać.

 

Zatem, o co w ogóle chodzi? Już mówię. Jechałem sobie tym busem, on podskakuje i podskakuje, ja co pewien czas obijam się o taką osłonkę od karnisza, co to są nad oknami w PKSach i innych busach. Osłonka twarda i kanciasta, więc każdy podskok i uderzenie mnie budzi (od dawna uważam, że za mało śpię, ale rodzina tego nie rozumie). I jak już mnie tak obudziło po raz kolejny, i okazało się, że jestem już w okolicy Dębe Wielkiego (czy jak to się tam odmienia…) i nagle mnie olśniło! No tak, przecież kiedyś też tak mieliśmy, dawno daaaawno.

 

***

 

Wracamy z rodzicami z kościoła. Wszyscy odświętnie ubrani, ja w pierwszym garniaczku, jeszcze przed-komunijnym, bez marynarki z samą kamizelką, wyglądam jak kelner… no powiedzmy — bardzo mały kelner, ale za to czuję się jak najelegantszy w całym aucie. I nagle, ostry zakręt, bo jedziemy, zamiast jak zwykle prostą jak w mordę strzelił trasą, to trasą tzw. „ciekawszą”. My, młodzi, siedzimy na dużej kanapie z tyłu dużego auta i już wiemy, co robić. Mimo pasów poddajemy się zasadzie zachowania pędu, a może sile odśrodkowej (nie wiem, bo w moim pojęciu, na lekcjach fizyki naprawdę są ciekawsze rzeczy do zrobienia <J>), w każdym razie leżymy wszyscy na boku, kto może, ten na drzwiach, a kto nie, ten na siostrze lub bracie. Leżymy, leżymy, aż tu znów ostry zakręt w przeciwnym kierunku (ach te Odolany), więc my znów dajemy się porwać, wedle rad profesora Merlina z filmu Shrek Trzeci(„Daj się porwać, daj się porwać, daj się porwać”), tym razem siostra, która leżała na drzwiach leży na mnie, a ta która leżała na mnie leży na drzwiach, ale za to musi znosić ciężar mnie i drugiej siostry.

 

ZAKRĘTY zależnie od trasy, którą się jechało miały kilka wariantów. Jeśli trasa była prostsza to po zakręcie wszyscy się prostowaliśmy i czekaliśmy na kolejny zakręt. Jeśli trasa była bardziej kręta, po zakręcie leżeliśmy tak długo, aż pojawił się kolejny i przerzucił nas na drugą stronę. Jeśli trasa miała tylko marne zakręciki, to przy każdym kładliśmy się do oporu, jeśli była zróżnicowana to przy każdym zakręcie dawaliśmy się porwać całkowicie. Czyli kładliśmy lub przechylaliśmy się dokładnie tyle ile nas przechylał dany zakręt. Gorzej, że do domu prowadzi zakręt w prawo i dwa ostre zakręty w lewo, jeden po drugim, które kładły nas całkiem a nie było już potem żadnego, który by nas zneutralizował do pozycji pionowej.

 

Przy czym śmiechu było co nie miara, bo przy każdym zakręcie ktoś robił „Łooooo” a ktoś narzekał Janek, znowu mi wgniatasz cośtam w cośtam. Nadal się zastanawiam, jak ojciec mógł spokojnie prowadzić auto, przy tak hałaśliwym tyle <J>.

 

***

 

I tak sobie rozmyślam, znów walnąłem się w tą osłonkę (lewa jego mać) i przypomniałem sobie jeszcze jedną z najulubieńszych gier, którą kupiliśmy od znajomych. Oni nam ją pokazali przy jakimś ognisku, a myśmy ją przerobili

 

***

 

Trasa na wieś. 200 km. Jak nic 3 godziny jazdy. Tą trasą szybciej nie można. Po wyjeździe z miasta zaczyna być nudno. Ktoś zarzuca To jaką literę bierzemy?I już po chwili słychać „Różowy, rozbity, rabarbarowy”. Gdyby nas ktoś słuchał, mógłby pomyśleć, że zwialiśmy z Tworek samochodem lekarza. Najlepszy jest ojciec. Ten to ma pomysły. Jeśli akurat nie robi trudnego manewru, to co i rusz rzuca „romantyczny, równy, rozemocjonowany”… Nie można się nudzić, bo wyszukuje się coraz to nowych przymiotników, tak by się nie powtarzały, a jak już się kończą, to się po prostu zmienia literę.

 

Kot ministra to zabawa słowna, której oficjalne zasady (no powiedzmy takie, jakie poznaliśmy) są następujące: Na pierwszą literę alfabetu należy znaleźć przymiotnik dla kota ministra. Odpowiada się po kolei a kiedy jakieś słowo się powtórzy, to zmienia się literę na następną. U nas w samochodzie odbywało się to tak, że ktoś (zwykle mama) zarzucała Kot ministra jest rozmownyi każdy, kto coś wymyślił, szybko dorzucał, a gdy powtórzył to szybko znajdował nowe słowo. Nie było potrzebne po kolei, bo czasem ktoś wpadał na genialny pomysł dopiero po pięciu minutach myślenia, a czasem sypał jednym za drugim, przymiotnikami. Kiedy okazywało się, że litera jest już baaaardzo wyeksploatowana i słów już brak, nawet mamie polonistce i tacie informatykowi, to wybieraliśmy jakąś inną i męczyliśmy ją równie długo, co poprzednią.

 

Zabawa przednia, zwłaszcza jak ktoś wymyślał coś tak absurdalnego, jak renesansowy. Przede wszystkim, dlatego, że każdy z nas zaraz próbował sobie tego kota wyobrazić takim, jakim go właśnie ktoś określił. Ja zawsze widziałem kota ministra, jako dostojnego, chudego kota, chodzącego o lasce w cylindrze i z teczką. Co pewien czas różowego, albo rogatego, tudzież kolorowego i krągłego.

 

O!

Jachoo
O mnie Jachoo

Kontakt: gg: 11702857 ********** "Ale nasz Bóg - to nie ten ów żmudzki Chrystus Smutkialis, co siedzi z załamanymi rękoma, patrząc na narzędzia tortur - lecz Pan godów w Kanie galilejskiej, gdzie leje się potokami purpurowe wino krwi." Tadeusz Miciński, "Do źródeł polskiej duszy" ********** TROLOM Dziękujemy! (innymi słowy WON!)

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości