Obłok Obłok
1126
BLOG

"Za życiem" - czyli państwo i dziecko

Obłok Obłok Polityka Obserwuj notkę 69

Od lat widzę takie same migawki telewizyjne – dziecko z ciężką wadą genetyczną czy dotknięte rzadką, trudno uleczalną chorobą i jego rodzice rozpaczliwie wołający o sfinansowanie niestandardowego leczenia lub pomoc w kosztownej, specjalistycznej pielęgnacji.

Krew mnie na to wszystko zalewa. Uważam, że wobec takich dzieci państwo powinno bezwarunkowo ponosić koszty wszelkiej możliwej pomocy i finansować każde możliwe, choćby najdroższe leczenie, nie oglądając się na jego dostępność, choćby na drugim końcu świata.

Złość mnie ogarnia, gdy telewizja pieje peany na cześć jakiegoś szejka czy podnosi pod niebiosa ludzką ofiarność, kiedy ich pomoc wyręczyła państwo i któreś z tych dzieci przeszło jakąś konieczną operację czy terapię. Gdzie jest państwo polskie i co z innymi, podobnie dotkniętymi przez los dzieciakami, którym nie trafiła się wygrana w totolotku dobroczynności?

Potrafię zrozumieć lekarza, który bezradnie rozkłada ręce mówiąc, że nie umie pomóc i waha się czy dodać, że są jakieś leki, tyle że drogie i nie refundowane z kasy państwowej, czy że jest gdzieś w świecie ośrodek pionierskiej terapii danego schorzenia. Może to być zapaleniem światełka nadziei zdesperowanym rodzicom, a jednocześnie wtrąceniem w czarną rozpacz bezsilności, gdy odbiją się, jak od ściany , od bezdusznych procedur chroniących, założony przez państwo, poziom kosztów leczenia obywateli.

Potrafię zrozumieć fizjoterapeutę, który widząc marną kondycję finansową rodziny, nawet nie wspomina o specjalistycznej aparaturze mogącej wspomóc pielęgnację dziecka, czy o osiągnięciach protetyki – tyle, że nie mieszczących się w ramach refinansowania. Zarówno ten milczący lekarz i ten powściągliwy terapeuta mają ciężki rozrachunek ze swoim sumieniem – są wykonawcami bezduszności państwa i ofiarami swojej bezradności. Nie będę ich osądzał, to nie na moją miarę.

Pozostają rodziny osamotnione z woli SYSTEMU w swojej niemocy i pełzającej tragedii toczącej ich życie, jakże heroiczne w znoszeniu zrządzenia losu – tyle że co z tego?

Nie ukrywam, że coś we mnie drgnęło, gdy przy okazji ostatniej dyskusji o dupie maryny z trybuny sejmowej padła stanowcza deklaracja rządowa o objęciu przez państwo pełną opieką tych rodzin, którym los przyniesie dziecko dotknięte wadą genetyczna czy nieuleczalną chorobą. Ton tej deklaracji był jasny i krzepiący – żadne takie dziecko nie zostanie porzucone na pastwę bezdusznych procedur, a rodziny uzyskają pełne, nieograniczone wsparcie.

Wyobraziłem sobie ustawową gwarancję, że państwo obejmie takie dzieci specjalną opieką o nielimitowanym zakresie pomocy – w jak najszerszym rozumieniu tego pojęcia. Żadne tam tyle a tyle jednorazowo i może jeszcze plus do plusa – czyli w sumie nic innego jak hojniejszy datek.

Pierwsze sejmowe przymiarki do realizacji szumnych zapowiedzi rozczarowały – może spodziewałem się zbyt wiele. Będą jakieś tam uśrednione pieniądze, niezależnie od stopnia upośledzenia czy charakteru dolegliwości i jakiś tam asystent rodziny, który będzie ją wspomagał w ramach dostępnych SYSTEMOWO możliwości pomocy.

Wspomniany wcześnie lekarz prowadzący dziecko, czy wspomagający pielęgnację i terapię pielęgniarz lub terapeuta, będą mieli już spokój w swoim sumieniu – zrobiłem co mogłem i szlus, robię co mogę i niech tak już zostanie. Rodzina znajdzie się w kleszczach opiekuna budżetu służby zdrowia i pomocy społecznej.

W tym co piszę nie ma ani drobiny intencji krytyki politycznej rządu czy obecnego obozu władzy. Zbyt trzeźwo i z dystansem patrzę na polityków, by spodziewać się od nich jakiejś nadzwyczajnej wrażliwości – niezależnie od opcji socjalnej czy ideologii partyjnej.

Jednak w tym przypadku coś we mnie drgnęło – bo rzecz dotyczy najsłabszych, najbardziej bezbronnych i bezradnych. Lekką ręką wyobraźni stworzyłem niewielki, 500 mln, może miliardowy fundusz specjalny (to niespełna 0,3% wydatków budżetowych) – przeznaczony tylko na podniesienie poziomu opieki medycznej nad tymi dziećmi - ponad wszelkie obowiązujące systemowo ograniczenia, procedury i standardy.

Stosowna ustawa „się smaży”. Poczekam jeszcze z iskierką nadziei – bez względu na politykę i towarzyszące jej waśnie. Chciałbym widzieć swoje państwo wypełniające kompletnie i zupełnie rolę opiekuna tych niewielu przecież dzieci – Bogu ducha winnych, a skrzywdzonych przez los całkiem niezasłużenie. Nie wszystko trzeba przecież przeliczać na frekwencję przy urnach.

Obłok
O mnie Obłok

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka