W katastrofie smoleńskiej zginęli, oprócz "zwykłych ludzi", przedstawiciele wszystkich nurtów politycznych III RP. Bardzo szybko w środowisku rodzin ofiar zarysowały się podziały. Urosły one w końcu do rozmiarów przepaści. Zamach, kontra katastrofa. Spisek, kontra bałagan. I jest chyba jeszcze trzeci obóz, najcichszy, pragnący czcić pamięć o swych tragicznie zmarłych w spokoju i z powagą.
Za Platformy można było mówić o względnej równowadze między wiodącymi "wdowimi" narracjami. Za PiS-u mamy prawdziwy festiwal wdów niezłomnych. Wdowa po generale B. stała się niemal celebrytką. Wdowa po ombudsmanie K. coraz śmielej bryluje w mediach, z tym samym co zwykle obłędem w oczach. A gdy wdowiec Deresz odważył się wyrazić votum separatum odnośnie ekshumacji ciał ofiar, stał się dla prawicy asem pik w talii najwytrwalej ściganych zdrajców sprawy narodowej. Ostatnio miał także czelność odezwać się publicznie syn tragicznie zmarłego pod Smoleńskiem Stanisława Komorowskiego. Jemu także nie podoba się pomysł ekshumacji. I on także jest grillowany przez łowców czarownic.
Nie chodzi o to, czy rację mają rodziny ofiar tragedii smoleńskiej, czy może leży ona po stronie rodzin ofiar zamachu smoleńskiego. Chodzi o to, że wszystkie te osoby mają wrażliwość i takie samo prawo do szacunku dla ich bólu. Nawet jeśli nie zgadzamy się z opinią wdowca D., czy syna K, zachowajmy odrobinę przyzwoitości i taktu.