niziołek z Mordoru niziołek z Mordoru
468
BLOG

131 (nadzieja)

niziołek z Mordoru niziołek z Mordoru Rozmaitości Obserwuj notkę 16

Właściwie to nic się nie stało, co się stało. A dokładniej jeszcze, to co się prawie nie stało, mogło się wcale było nie stać. No, bo co się stało w sensie wydarzeń? Kilka słów, parędziesiąt wspólnie przejechanych kilometrów, wymiana uśmiechów i spojrzeń. Wszystko w ramach konwencji obowiązującej przy takich okazjach.

Wszystkiemu winne moje zamiłowanie do włóczęgostwa. Mogłem przecież odwiedzić tę krainę zaszronioną i podmarzłą w celach li tylko utylitarnych, załatwić swoje sprawy, popracować piłą, spakować opał do wielkiej skrzyni z tyłu, odjechać. Ale ten krajobraz, na który patrzyłem - teraz z niepokojem już - mieszanina mgły w powietrzu i mgły zamarzłej na wszelkiej roślinności, wciągnął mnie bez reszty i wszedłem weń.

Było jak u Kerouaca, wystarczyłoby tylko wkręcić do maszyny rolkę papieru i zapisać. Rolka nie musiałaby być długa, obyłoby się bez benzedryny dla utrzymania uwagi i powstrzymania senności. Kerouac: kiedyś, gdy włóczyliśmy się po celtyckiej Bretanii śpiąc pod gołym niebem, gotując wodę ze strumieni na kawę i pociągając wieczorami stołowe wino przegryzane bagietkami z którejś boulangerie – Kerouac powrócił znienacka jako nazwa miejscowości na drogowskazie. Lampoul Plouarzel, spanie na plaży, wszystkie gwiazdy nieba i gadające fale Atlantyku. Może kiedyś?

Teraz każda gałązka była najeżona igłami mrozu, niepowtarzalna, byle badyl błyszczał klejnotami lodu, którym opakował go marznący deszcz, marne chaszcze obrosły koralowcem, białym a kruchym jak puder, który mógł strząsnąć byle podmuch czy ruch. Powietrze wszak nie ruszało się wcale, brnąłem przez nieruchomą zimną mgłę, ścieżynami które zna ledwie parę osób. Nie dam zdjęć, choćby każde warte było  słów tysiące, muszą wystarczyć słowa i pobudzona przez nie wyobraźnia.

Gdy wychodziłem ponad granicę lasu mgła pomału rzedła, zostawała w dole, wraz z nią ziąb. Miałem ją poniżej, w postaci znanej jako „morze mgieł”, z którego wyłaniały się wyspy wyższych szczytów. Inwersja, więc im wyżej tym cieplej, słońce rozświetlało i Tatry. Roślinność pozbawiona nietrwałych dekoracji szreni. Dzień krótki, więc wracać przyszło, zbiegałem już goniony cieplejszym powiewem i chmurami z południa. Drobniutka mżawka, prawie niedostrzegalna, w pół godziny pokryła lukrem zimną ziemię. Łatwe szlaki stały się lodzonymi rynnami, nadającymi się dla bobslejów.

Swoimi sposobami spokojnie dotarłem na nocne leże. Rano zmiana planów, lodowa kraina mroziła kolejne warstwy błyszczącego lukru na kamieniach i stwardniałym błocie. Zostawiłem zmrożony pojazd, sam zaś ściągnąłem – unikając pułapek dróg – do kolejowego przystanku. Teraz wracałem, po pojazd i ładunek, patrząc na deja vu  mgły i szronu, kombinując warianty zjazdu.

Pociąg opróżnił się poważnie tam, gdzie przeważnie. Pozostali tylko miejscowi, jak w lokalnej kolejce, każdy zanurzony w swoje myśli w osobności czterech siedzących miejsc. Stanęła by usiąść naprzeciw.

- Można?

- Ależ proszę.

Uśmiech, to i ja uśmiech. Poza tymi uśmiechami, wymienianymi co jakiś czas, poza spojrzeniami trzymanymi na wodzy konwencji, nic się nie działo. Spokój i radość, nie wiadomo skąd. Miała w oczach ufność do świata, której nie spotkałem od lat. Całą ufność jaką można mieć do świata. Zdaję sobie sprawę z ułomności słów, nie są w stanie przekazać; działo się w warstwie pozasłownej.

Twarz delikatna, nie zmanierowana, bez zbędnej dekoracji makijażu. Piękniała przy każdym uśmiechu, mówiły jej oczy. Znałem taką rozmowę, bez pośrednictwa narządu mowy, prosto z oczu do ócz. Zajmowaliśmy się swoją lekturą, krajobrazem, a rozmowa ta toczyła się nieśpiesznie w tle.

Ludzi coraz mniej jechało. O człowieka coraz trudniej.

Konduktor przestał sprawdzać, przysiadł się do znajomka i ruszył ich small talk po górolsku. Uśmiechy się nam znowu wymieniały gęściej, przy co drugiej frazie, ciągniętej niepodrabialnym zaśpiewem. Maseje fergursony, rośnięcie lasu, gospodarskie sprawy.

– Dej odjazd, to ci dokońce.

Zacząłem się zbierać, mój przystanek. Już nie usłyszałem końca tej historii. – Do widzenia – nie przerwałem tej rozmowy bez słów, nie zakłóciłem ponad konieczność. – Do widzenia.

Wyświechtane słowa wróciły do pierwotnego znaczenia. Widzieliśmy się wszak, jeszcze gdzieś i kiedyś zobaczymy. Mogłem wysiadać spokojny, zostawiałem świat w dobrych rękach. Znowu, jak kiedyś, wszystko było na właściwym miejscu.


(c) niziołek z Mordoru

inkszy

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości