Natknąłem się na platformie mnie goszczącej na taki oto fragment komentarza:
„Nie masz Ojczyzny, nie masz korzeni - taki chwast żyjący na pograniczu kultur i znaczeń słów”
***
Wczoraj był w kościele katolickim Dzień Islamu; cokolwiek bym spróbował w tej materii powiedzieć, spotkałoby się z odporem. Chodziłem kiedyś pod wieczór po dzielnicy Feyenoord w Rotterdamie, w poszukiwaniu tańszego noclegu i natykałem się na spojrzenia bynajmniej nie holenderskie. Próbowali ogarnąć fragmenty tego miasta dla siebie. Potem wracałem z tej dzielnicy w towarzystwie Holendra, z którym gwarzyliśmy o Elfstedentocht, wyścigu na łyżwach po zamarzniętych kanałach, pomiędzy 11 miastami (stąd nazwa) który wtedy już od paru lat się nie odbywał, bo lód – jeżeli był – nie spełniał kryterium grubości, od którego odbycie wyścigu (na bagatela 200 km) uzależniano. I tak zawisłem: pomiędzy oczyma zza szparki w odzieniu szczelnie okrywającym a ociepleniem klimatu.
***
Zima 1945 była straszna, opowiadała wiele matka. O marszu szkieletów, który koło nich przechodził. O wielkim ognisku na podwórzu szkoły i skupiających się wokół niego postaciach o twarzach zdradzających zauralskie pochodzenie. O strachu, głodzie, mroźnym czasie. O oficerze Armii Czerwonej, którego zakwaterowano w mieszkaniu, pustym po sąsiadach co ruszyli z Niemcami. O tym, jak zdjął zdjęcie Hitlera ze ściany, postawił na podłodze twarzą do ściany, nie rozbijał nic, w przeciwieństwie do jego podwładnych tam przy ognisku. O wiadrze bigosu, które przynieśli im do jedzenia wyzwoliciele, a oni nie umieli go wziąć do ust. Nie powtórzę, nie teraz, nie tutaj.
***
Wczoraj zrobiłem w pracy krótką przerwę na mecz MŚ w piłce ręcznej Polska-Szwecja. Chciałem się potem podzielić emocjami i radością. Zalogowałem się: akurat odbywał się lincz na Balcerowiczu, więc odechciało mi się.
Wziąłem do siebie podany na początku fragment komentarza. Taki jestem chwast, żyjący na pograniczu kultur i znaczeń słów.
Komentarze