Profesor Krystyna Pawłowicz znowu przemówiła. Tym razem w obronie mordowanych dzieci. Nie, nie chodzi o księdza, który słuchał muzyki, gdy jego kochanka w pokoju obok, pozbawiona opieki, rodziła dziecko (nawiasem mówiąc, czy ktoś ma jakieś dane na temat reakcji p. Pawłowicz w tej sprawie?). Chodzi o budzącą wśród fundamentalistów katolickich skrajne emocje pigułkę "dzień po".
Pani Pawłowicz podzieliła się szczerą troską, jakoby istniała groźba powstania tzw. szarej strefy prawnej, prawnego kanału, przez który przepisy ustawy o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży staną się fikcją, w zasadzie będą martwe. Wszystkie sprawy związane z ochroną życia będą regulowane poza wiedzą lekarzy, państwa, rodziców: "Jeśli ów środek ma być rozpowszechniany poza ich kontrolą, to tak naprawdę dojdzie do unieważnienia tej ustawy i zabijania dzieci [wyróżnienie - moje] poza jakąkolwiek kontrolą i ograniczeniami wynikającymi z ustawy".
Szanowna Pani Profesor! Może Pani nawet nie wie, że stała się morderczynią na masową skalę? Mniej więcej raz w miesiącu wsiąka w Pani podpaskę coś, co - gdyby nie niesprzyjajace okoliczności - mogło się stać dzieckiem. Jeśli uprawiałaby Pani seks (w co wątpię - tak zdeklarowana katoliczka nie mogłaby uprawiać przecież seksu nie uświęconego sakramentem!), z dużym prawdopodobieństem od czasu do czasu Pani organizm pozbywałby się także już zapłodnionego jajeczka...
I Pani śpi spokojnie???