niziołek z Mordoru niziołek z Mordoru
456
BLOG

A. z K.

niziołek z Mordoru niziołek z Mordoru Rozmaitości Obserwuj notkę 2

Niewiarygodnie wprost ciepłe popołudnie października. Nie idzie już tą drogą, którą tyle razy przemierzał, przez całą wieś, mając czas starannie wyliczony. Gdy zdarzyło się, że ktoś go podwiózł, to potem bezradnie stał, nie wiedząc co zrobić w miejscu, gdzie jeszcze nie czas było się znaleźć, a do mszy zostawała ponad godzina.

Teraz go odprowadzają, leży spokojnie, obdarowany po śmierci kaprysem babiego lata, oprawą kolorów i ciepła. I msza będzie za niego, po niej nie wróci już na górę swojej K., od której nazwy miał coś na kształt nazwiska, po którym rozpoznawali go wszyscy. Odprowadzą go dalej, ułożą w glinie, pokryją mogiłę jesiennymi kwiatami.

Właściwie to nie miał nazwiska, było zdrobniałym imieniem (co się zdarza), nie używano go względem niego. On był A. z K., niczym Jan z Kolna, Jan z Kęt, czy Jan z Dukli, starodawny aż po średniowiecze, gdy podawano imię człowieka i miejsce jego zamieszkania. To wystarczało. Jego drobna postać miała w sobie coś z krynickiego Nikifora, też kapelusz, mikry wzrost, duży upór w działaniu. Brał wielkie płachty z sianem na plecy i nosił na K., daleko, przez las, ledwie spod płachty wystawały zajadłe w tym wysiłku nogi. Siedzieli wczoraj przy nim, już wystygłym i zastygłym a spokojnym i śpiewali, bo zmarłemu się śpiewa. Tak mu się na koniec udało, mówili pociągając potem po łyku spirytusu co przegryzł miód, że w chałupie umarł. Że nie poniewierał się po szpitalach, opiekach, że mu córka kroplówki zakładała, bo pielęgniarka.

Wspominali  jego robotność, zaciętość wręcz w osiąganiu celu. Jak codziennie po pracy brał - z rozbiórki ponoć- cztery cegły do torby i niósł do domu. Aż komin z tego materiału zbudował. Jak puszki z farb z malarni nosił, potem prostował, licząc, że blachą tą dach kiedyś pokryje. Zardzewiała mu w końcu, zgniła i nie nadała się.

On też nie nadawał się, nie należał do tego świata, gdy jeszcze na nim był, taka osobność z niego biła jakby sam Nikifor w niego się wcielił. Robotą wyściełał cały swój żywot, starannie odmierzany czas, z którego nic nie chciał uronić. Nawet wspomnienie o nim nie pasuje tutaj, wśród jazgotu i ujadania po sobie.

Nie mniemał o sobie aby był kim ważnym. Jeśli dla kogoś się liczył, to dla tego, o którym niektórzy powątpiewają, że jest, zaś inni zaklinają się, że go nie ma. Tyle pewnego, że w następną niedzielę nie wyruszy w starannie w czasie umieszczoną wędrówkę w dół ku kościołowi jego zasuszona drobniutka postać uelegancona ciemnym garniturem, kapeluszem, laską parasola w ręce, no bo jakby tak padało za cztery godziny, gdy będzie wracał. Nie wróci – swoim sprawdzonym mrówczym sposobem - na K., którą ledwo na dokładnej mapie można odnaleźć.

Został już tam, gdzie – jak mówią niektórzy - nic nie ma, a wtedy cała jego góra pracy na marne; albo – jak twierdzą inni – wstęp mają tylko prawi, a wtedy ta wynoszona ukradkiem cegła i blacha niezbyt legalnie wyprowadzana za bramy zakładu zaświadczą przeciw niemu, ku poklaskowi przykładających innym po aptekarsku miarę sprawiedliwości.

Jakąkolwiek by opcję zastosować: nie ma już dla niego czasu. Bo czas przywiązany jest do cielesności, odmierzany naturalnym czasomierzem oddechu i suwami pracy pompy tłoczącej nasyconą życiodajnym tlenem krew. Tam, gdzie teraz jest A. nie działają te ustrojstwa, w ogóle nic nie działa tak, jak zwykliśmy o tym sądzić. Cały czas, jaki mu był dany, już spożytkował. Pokorne szukanie relacji z niewysłowionym dużo mu z niego zajęło.

inkszy

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości