Rosyjski prezydent rozgrywa swój plan. Najpierw zaanektował Krym, a teraz dalej rozgrywa Ukrainę. Jest jednak różnica: na Krymie nie było rzezi, a już na wschodniej Ukrainie jest.
Putin - wciąż - nie przyznaje się oficjalnie do zaangażowania militarnego Rosji, w walkach między ukraińskimi wojskami a tzw. separatystami, sympatyzującymi z Rosją. Putin pali "gupa" i łże w żywe oczy, a Zachód to łyka, ponieważ nikt rozsądny nie chce wojny /no, może poza środowiskiem "Gazety Polskiej" i jej sympatykami czy współpracownikami, również z naszego "Saloniku"/, z Rosją.
Ostatnie dni potwierdzają putinowską doktrynę, gdy ten twierdzi, że żołnierze rosyjscy tylko pobłądzili i przypadkiem weszli na teren Ukrainy. Farsa.
Unia Europejska, która jest w bliskości konfliktu, stara się jeszcze negocjować z Putinem, wierząc, iż dopóki można rozmawiać, trzeba to robić. Ostatnio na froncie rozmów została - głównie - pani kanclerz Niemiec, bo raz, że jest przywódcą ważnego państwa w UE i NATO, a dwa, bo jest silną kobietą, której chyba nawet Putin nie potrafi zbyć lub zlekceważyć. I choćby malkontenci kręcili nosem i wmawiali pani kanclerz różne rzeczy, to w obecnej sytuacji jest najlepszym wyborem negocjacyjnym, z ramienia UE.
Trudno dziś przewidzieć dalszy rozwój wypadków, ponieważ prezydent Rosji zatracił się w chęci ekspansji i swej wojence podjazdowej. A najtragiczniejsze jest to, że wciąż ma wielkie poparcie Rosjan, którym wmówiono, iż na Ukrainie rządzą faszyści. Widać, że na nich skutecznie to podziałało. Jednak, "błądzący" rosyjski żołnierze czasami giną i trzeba ich w tajemnicy chować na obczyźnie lub konwojować ich ciała na teren Rosji /np. pod Psków/, żeby tam urządzać im pogrzeby. Rosjanie wierzą lub chcą wierzyć, że są to ofiary... z ćwiczeń poligonowych. Jednak wszystko ma swoje granice oraz wytrzymałość i może też tak być z rosyjskimi matkami czy żonami. To one mogą zażądać wyjaśnień, pytając: Gdzie - tak naprawdę - i dlaczego zginęli ich bliscy? W tym może być nadzieja dla pokoju w regionie.
