Całkiem ciekawa kwestia. Hm... pomimo, że tytuł bezwstydnie oczywisty, to jednak i w czytelny sposób otwarty. Ponadto pozbawiony agresji, uładzony i zaryzykowałbym, że pozwalający wszystkim naprawdę religijnym nie interesować się nim nawet. A więc neutralny i ponad podziałami.
Pamiętasz, Drogi Czytelniku, co we Franciszkowych zabiegach pijarowych najbardziej rozjuszyło tych wszystkich arcyprałatów, arcyprymasów i całą resztę stacjonujących w Polsce książąt watykańskich? Tak, pamiętliwy jesteś... znaczy, że u Ciebie akurat - odwrotnie niż u przeciwdziałających swojemu
dziadowaniu funkcjonariuszy pana B. - nauka
dziesiątego mojżeszowego nie poszła w las.
Nic nie wzbudziło takiej nerwówki, jak kilka - kierowanych zaledwie i przecież do massmediów, a nie do samych arcyfortunatów - papieskich przemówionek o pilności wyzbycia się przez eklezjalną kastę przynajmniej tych najbardziej kłujących w oczy luksusów. Nawet obrona chazanowego sumienia pozbawiona jest tego pazura, zadziorności, emocji - suche urzędnicze deklaracje poparcia i solidarności.
Do czego dążę? No więc jeszcze raz ale nieco inaczej - czy za to wirtualne tzw. zbawianie płacić muszą również zbawianiem niezainteresowani? Płacić raz, że dyktatem sumień katolików i wynikającymi z tego inwektywami oraz osobistymi dramatami, cierpieniem. A dwa, płacić żywą, ciężko wypracowaną gotówką?
Co mnie, człowieka kompletnie niezainteresowanego jakimś katolickim zbawieniem może obchodzić, że zbawić się chce pan Chazan, pan już chwilowo zbawiony Goryszewski, czy jakiś pan Terlikowski? Do tyłka ich kobiet nie zaglądam, nie zabraniam rodzić im bezmózgich istot, nie sugeruję im zmiany modelu rodziny z "ile pan Bóg da" na model, który ja uważam za najlepszy dla siebie, i tak dalej.
Żądam tylko, by zbawiali wyłącznie samych siebie i tylko za swoje pieniądze.
Zgoda?