waldburg waldburg
2265
BLOG

Litwin

waldburg waldburg Kultura Obserwuj notkę 39

Jadąc z Berlina do Pragi postanowiłem wpaść na parę dni do znajomych w Kotlinie Kłodzkiej. Lubię tę okolicę ze względu na realność jej piękna i że jest w niej głębia tajemnic renesansowych arcydzieł. Szczególnie w porze letniej wrażenie to ulega wzmocnieniu. Pofałdowane krajobrazy, lasy, łąki i wodospady mogłyby być tłem nienamalowanych dotąd portretów Leonarda da Vinci. Kręte aleje wysadzane wysokimi drzewami, zające, sarny, strumyki i młyny wodne przywołują dalekie wspomnienia z baśni braci Grimm. Niemcy mówili kiedyś na tę ziemię Gottes Ländchen. Boska kraina.

Po implozji komunizmu niektórzy z nich podejmowali nieśmiałe próby powrotu. Wspomagali finansowo nowych gospodarzy, inwestowali w swoje dawne zrujnowane niedbalstwem i beznadzieją posiadłości i domostwa. Być może była to ich spóźniona próba veta wobec wyroków Historii. Pokorna niezgoda na rozpasanie ślepej wichury, której Hegel przypisywał atrybuty boskości i która pozbawiła ich wypracowanej wysiłkiem pokoleń ojcowizny zatrzaskując przed nimi jak przeciąg drzwi do boskiej krainy.


Od znajomego dowiedziałe
m się, że w kotlinie mieszka jeszcze paru Niemców, którzy tych terenów nie opuścili. Zostało ich jednak tak mało, że chyba dałoby się policzyć ich wszystkich  na palcach jednej ręki.


Tego samego dnia
na deptaku w Bystrzycy poznałem starszą panią o wyglądzie emerytowanej urzędniczki. Była nauczycielką jednej z córek mojego znajomego. Mówiła bez akcentu, mimo że nauczyła się polskiego po uzyskaniu pełnoletniości. Jej przodkowie mieszkali w  boskiej krainie od czasów wojen Wallensteina.  Na pytanie, jak udało jej się zostać w Polsce odpowiedziała, że z początku pozwolono jej opiekować  się rodzicami, a potem poznała swojego męża.


– Polaka?


- Tutaj mówią o nim, że jest Litwinem.


W tym momencie zobaczyłem siwego starca, który wyszedł właśnie ze sklepu. Przedstawił s
ię, ale jego nazwisko umknęło mi już z pamięci. Mogło być litewskie tak samo jak rumuńskie albo węgierskie. Na pewno nie było polskie. Przypominał trochę bohaterów powieści Hemingwaya. Wysoki, wyprostowany, bez grama zbytecznego tłuszczu. Mieszkał z żoną pod Bystrzycą w domu, który należał dawniej do jej rodziców. Później zresztą byłem u nich na kolacji, ale zanim do tego doszło, miałem okazję przyjrzeć mu się uważniej następnego dnia, kiedy jechałem do Kłodzka.

 
Rozpoznałem go natychmiast. Byłem w samochodzie i dlatego nie zwrócił na mnie uwagi. Mimo że miał już pod osiemdziesiątkę, wjeżdżał zaskakująco sprawnie na swoim składanym rowerku drogą pod górę wzdłuż dawnych murów fortecznych. Pewnie ze względu na upalną pogodę i wysiłek ściągnął koszulę odsłaniając opalony na brąz tułów. Nie musiał się go wstydzić.  Niejeden dwudziestolatek chętnie by się z nim zamienił.


W okolicy nazywano go Litwinem, mimo że nim nie był.
Parę razy zapewniał mnie, że jest Polakiem z Wilna, który dobrze zna litewski. Stąd pewnie wzięło się to  przezwisko.


Kiedy byłem u niego na kolacji, dowiedziałem się p
aru ciekawych rzeczy o Wilnie pod niemiecką okupacją. Historie "Litwina" brzmiały wiarygodnie. Możliwe, że to ja sprowadziłem rozmowę na ten temat, który zawsze mnie bardzo interesował. To, co opowiadał, mieściło się  w zapamiętanych przeze mnie klimatach z "Nie trzeba głośno mówić" Mackiewicza.

Pracował  jako kierowca w firmie zaopatrzeniowej na usługach Wehrmachtu. Jej właściciele mieli żyłkę do interesów i otworzyli także nieźle prosperującą mordownię na tyłach prospektu Gedymina. Miejsce nie cieszyło się dobrą opinią. Spotykali się tam szmalcownicy, handlarze pożydowską biżuterią, niższe szarże Waffen SS, dziwki i konfidenci.Odbywały się tam dość często libacje miejscowych Litwinów, w tymi także morderców Żydów z Ponar, którzy upijali się do nieprzytomności. Brali go za swego, bo znał ich język.


Słuchał rozmów, które budziły w nim grozę. Byli bardzo młodzi. Jeden z nich chwalił mu się kiedyś przy wódce, jak to przechytrzył esesmanów. W ciągu jednego dnia zabił dwa tysiące Żydów, "mimo że Niemcy pozwolili mu tylko na tysiąc".


Ponoć
byłem pierwszą osobą, której "Litwin" przyznał się do tego, co usłyszał w mordowni. Nie chcę mi się w to wierzyć, ale nie wykluczam, że tak było.  Zwierzać się zaczął dopiero po wyjściu z domu, kiedy zaoferował się, że odprowadzi mnie do samochodu. Było ciemno. Miał traumę na punkcie lat czterdziestych. Zdania się urywały, zawisały w powietrzu. Czułem niepewność w jego głosie, kiedy opowiadał o bandach szabrowników i zwyczajnych złodziejach, którzy terroryzowali boską krainę przez całe lata po wojnie. Mówił, że nigdy nie przeżył czegoś straszniejszego. Władzy nie było. Rządziło bezprawie i jawny rabunek. Wszyscy bali się wszystkich. Odwracali głowy udając, że nic nie widzą, ani nie wiedzą i nikt nie był pewien jutra. Za jedno pochopnie rzucone słowo albo za spojrzenie można było pożegnać się z życiem.


Strach jak bumerang powracał wciąż
wjego opowieściach. Przyszło mi do głowy, że chciał mi przekazać prawdę o podstawowym doświadczeniu swojego pokolenia. Świadomie lub nie dawał mi swój klucz do podświadomości tych, którzy wyszłi cało z pożogi. Dlatego milczałem.

Uświadomiłem sobie, że wbrew temu, co się o niej na ogół mówi albo myśli, wojna nie dokonuje największych spustoszeń na polach walki. Najpaskudniejsze rany zadaje nie tym, którzy biorą udział w bitwie, tylko tym, którzy starają się jej widzieć...


- A wie pan, że dopiero niedawno zrozumiałem, że Żydzi to byli jednak ludzie - zmienił nagle temat.


Zatrzymałem się.


- A co pan myślał?


Pytanie spłoszyło go. Było ciemno. Gdzieś w dole za plecami słyszałem szum górskiego strumienia. Nie widziałem
jego twarzy, ale czułem rosnące napięcie. Przysiągłbym, że palcami rozczesywał swoje siwe włosy na głowie.


- No nie wiem... - powiedział z wysiłkiem. - Myślałem, że to może są takie wszy albo insekty...



waldburg
O mnie waldburg

By                                                                                                            

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura