Tadeusz Tumalski Tadeusz Tumalski
258
BLOG

Krótka drzemka w zimowym lesie, na śniegu...

Tadeusz Tumalski Tadeusz Tumalski Nauka Obserwuj temat Obserwuj notkę 3

'Kiedy mnie Zosia o opowieść prosi...

to przecie nie odmówię Zosi...'

Umieszczę tę historyjkę w S24-N, może to będzie dla kogoś jakąś małą nauką. Może się komuś 'nada', jakby co.

-----------------------------------------------------------------------------------------------

Jak już w komentarzach z Zosią nakreśliłem wstępnie, był to mój pierwszy zimowy obóz treningowy. Nie pamiętam już dokładnie, klubowy, czy kadrowy, ale nie to jest najważniejsze. Święta Katarzyna na szkielecczyźnie, chałupa u chłopa i trzy pocztówki dźwiękowe córki chłopa  przez ścianę na okrągło, przez dwa tygodnie. Ale to wszystko pryszcz, my tam byliśmy żeby trenować. Dwa treningi dziennie, przed południem siłowy, po południu wytrzymałościowy. Wioślarstwo nie jest sportem dla każdego. W drugim tygodniu obozu stał w programie treningowym sprawdzian biegowy. Było to kilkanaście kilometrów po okolicznych lasach, po zboczu Łysicy, Święty Krzyż nawrót i z powrotem do bazy. Razem ponad 20 kilometrów zimowego biegu przez las, po śniegu. 

Ja nigdy nie byłem gepardem w bieganiu. Zawsze nienawidziłem to 'suche' bieganie na samych  nogach. Mnie to zawsze organicznie ciążyło. W bieganiu na nartach byłem jednym z najlepszych. Ale to jest inna rozmowa, to jest koordynacja całego aparatu ruchowego. Ale to bieganie na nogach to była dla mnie zawsze katorga. Nas wioślarzy nazywali często 'galernicy', ale dla tych co tak biegają bez końca na samych nogach, to ja jeszcze nazwy nawet nie znalazłem. 

Jak by na to nie patrzeć, owego dnia w Świętej Katarzynie, po obiedzie 'chwila relaksu' i potem idziemy na sprawdzian. Czyli 'wioślarze poszły w las'. Te pierwsze dziesięć kilometrów do punktu zwrotnego na Świętym Krzyżu, to jeszcze jako tako. Dobieglem w grupie. Ale w grudniu dzień jest krótki, ciemno się zrobiło. Co lepsi to się dopiero rozgrzali i poszli dalej w las, a ja już miałem dość przy nawrocie. Cały peleton porwał się na pojedyncze zjawy w leśnym mroku i tyle ich widziałem.

Zostaliśmy we trójkę: ja, noc i las. Dobrze, że śnieg leżał na dole, to przesiekę było widać, gdzie można było biec, a nie przez czyste chaszcze się przedzierać. Jakby ktoś pytał co znaczy powiedzenie: "ciemno, zimno i do domu daleko...", to ono znaczy dokładnie właśnie to, jak ja się czułem w tamtym lesie. Z tą drobną róznicą, że ja byłem jeszcze do tego wypompowany 'do ściany'. Ale do bazy trzeba jakoś wrócić, bo wyśmieją. Tak trochę biegnę, trochę idę. Jak idę to jest za wolno, bo jeszcze kawał drogi, więc dalej trochę biegnę. I na jakimś podbiegu, na jedno z kolejnych wzniesień popełniam kardynalny błąd dla takich sytuacji. Błąd, którego popełniać nie należy. Do kwatery miałem jakieś trzy, może cztery kilometry. Pomyślałem sobie, że pierwszy i tak już nie będę, medalowe miejsca na sprawdzianie i tak juz dawno rozdzielone, to mogę trochę odsapnąć. Przystanąłem, kilka głebokich wdechów, uspokoić oddech i tętno. Przysiadłem na pniu powalonego wichrami drzewa. Kilka głebokich wdechów... A potem pomyslałem, że jakbym się tak na chwilę rozprostował na płasko, leżąc..., kilka głębokich wdechów..., i zaraz pobiegnę dalej...

....

Obudziło mnie coś w rodzaju trzęsienia ziemi. Nie żeby tam prawdziwe. Chłopy na szkielecczyźnie nigdy by nie pozwoliły, żeby im kto ojcowizną targał. To mnie tylko targały dreszcze z zimna... Jak długo spałem, nie mam pojęcia. Wstaję.  W miejscu, gdzie leżałem, śnieg przetopiony do igieł i liści. 

- Aliści, kilka stopni mrozu więcej i byłoby całkiem po wyścigach

Myślę sobie. Pewnie by mnie znaleźli da drugi dzień rano. Patrzę w górę, nic... czarno i pochmurno, żadnej gwiazdy. Ale pamiętałem, że zatrzymałem się na podbiegu, więc szybki sprint pod górę, pogonicć krążenie, uspokoić dreszcze i rozgrzać trochę mój całkiem przemoknięty dres. 

Podbiegłem na szczyt wzniesienia, w dole przez drzewa widzę jakieś nikłe światełka pobliskiej wsi. Myślę sobie, że lepsza wieś nawet okoliczna, niż ciemny las z samych drzew i śniegu. Zbiegam w dół, po niecałej godzinie jestem na kwaterze. Kolacja była już zimna, ale jakże 'mlasku, mlasku'.

Sprawdzanie listy obecności; wszyscy wrócili.

Ciekawy (i szukający) odpowiedzi na pytania odsuwane w kolektywną podświadomość fizyków zawodowych.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Technologie