rosemann rosemann
3180
BLOG

Polska zamknięta w dwóch drewnianych skrzynkach

rosemann rosemann Polityka Obserwuj notkę 55

Pogrzeb „Inki” i „Zagończyka” chciałem przeżyć w ciszy. Tym bardziej, że nie udało mi się być w Gdańsku. I pewnie byłbym cicho do końca gdyby w sieci, obok czytanych na bieżąco relacji tych, którzy stawili się by towarzyszyć ostatniej drodze ppor. Danuty Siedzikówny i ppłk. Feliksa Selmanowicza nie zaczęto podawać głosów tych, którym dzisiejsze uroczystości a szczególnie obecność na nich przedstawicieli władz państwowych nie bardzo przypadły do gustu. Szczególnie wiele złośliwych komentarzy dotyczyło prezydenta Andrzeja Dudy klęczącego przed trumnami.

Nie ukrywam, że cisnęły i nadal cisną mi się na usta ostre słowa pod adresem autorów tych komentarzy. Ale daruje je sobie bo nie wypada. Natomiast nie powstrzymam się od wyjaśnienia jak powinno się patrzeć na Prezydenta przed trumnami „Inki” i „Zagończyka”.

To nie Andrzej Duda klęczał tam, w bazylice mariackiej lecz w jego osobie Polska klęczała spłacając tym, którzy zachowali się jak trzeba dług w imieniu tych, którzy nie zawsze zachować się umieli.

Nie przypadkiem wypomniał to później Prezydent w swoim wystąpieniu, przypominając, że Polska, już wolna od zniewolenia wolała przez tyle lat jakieś osobliwe uwikłanie, coś na kształt syndromu sztokholmskiego niż uczciwe rozliczenie się ze swej wstydliwej przeszłości. Ledwie dwa lata minęło od innych dwóch pogrzebów. W maju 2014 r. bramy piekielne (mam taka nadzieję) przekroczył ostatni komunistyczny dyktator Wojciech Jaruzelski, odprowadzony nie tylko przez tych, którym wcześniej było z nim po drodze ale przez urzędującego prezydenta Komorowskiego, stado jego urzędników i ministra obrony Siemoniaka. Pół roku później śladem Jaruzelskiego podążył w stopniu pułkownika, odznaczony kilogramami orderów i odznaczeń, z towarzyszeniem wojskowej asysty honorowej Wacław Krzyżanowski, prokurator oskarżający „Inkę” i skutecznie domagający się dla niej kary śmierci.

I właśnie za to obowiązkiem Rzeczpospolitej było klęknąć przed tymi trumnami.

Ale nie jest tak, że należało się to w imieniu Komorowskiego, Nałęcza, Siemoniaka. Bo chyba każdy z nas, których dotknęło to nieszczęście, że musieli żyć w PRL-u, ma mniej lub więcej na sumieniu.

„Powiedzcie babci, że zachowałam się jak trzeba.” To w rozdzierający serce sposób dojrzałe zdanie „Inki”, dziecka przecież jeszcze, to wyrzut sumienia nas wszystkich.  Bo wtedy ci, którzy zachowywali się przyzwoicie trafili albo do bezimiennych mogił albo do Rawicza, Wronek…

Nie twierdzę, że cała reszta była nieprzyzwoita. Byli też i ci, o których na ich szczęście „czerwona zaraza” się nie upomniała.

Zawsze kiedy słyszę, że biliśmy zarazem „najweselszym” i „najbardziej niepokornym barakiem w obozie” obruszam się na tę kolosalną nieprawdę. Spośród tych „niepokornych” byliśmy jedynym, do którego ruskie czołgi nie musiały się fatygować. Byli w Pradze, wjechali do Budapesztu i nawet Berlin ich zmusił do odpalenia motorów w tankach. U nas miał ich kto zastąpić. Nadchodziły kolejne marce, czerwce, grudnie a zawsze się ktoś taki znajdował.  Ale nie chcę tu nic wypominać Cyrankiewiczom, Gomułkom czy Jaruzelskim z Kiszczakami. Ośmieszyłbym się tylko.

Bo bardziej warto pochylić się nad tym drugim. Nad  tym rzekomym naszym brakiem pokory, który miał się przejawiać kpiną. Co ponoć czyniło z nas ten „najweselszy” barak.

Nie wiem czy najwłaściwszym patronem tego baraku nie powinien być Józef Prutkowski. Mówiło się o nim, że uwielbiał (i co ważniejsze, mógł sobie pozwolić) przy komunistycznych notablach używać jako przekleństwa słów „O Matko Bosko Katyńsko”. Wiadomo też o nim było, że jak coś trzeba było z władzą załatwić, dobrze by w tym pośredniczył. Bo miał niezliczone wejścia.

I na tym w mojej ocenia polegało niebycie przyzwoitym.

Ileż razy było tak, że jednego dnia w SPATIF-ie czy innym modnym miejscu jechało się po władzy a następnego jechało się do Modzelewskiego po paszport, do Wilhelmiego po protekcję a w latach późniejszych pisało się do Rakowskiego.

I ja nawet nie mam tego za złe. Bo widać inaczej się nie dało. Ale z przyzwoitością nie miało to nic wspólnego. Bywa, że widok Paryża wart jest tego niebycia i nie zachowywania się jak trzeba.

Tego lata pierwszy raz odwiedziłem przepiękną Podkowę Leśną i leżące w jej granicach Stawisko. To tam, do pałacyku zbudowanego za pieniądze kapitalistów Lilpopów wracał z kongresów, uroczystości państwowych, z narad związku literatów budowniczy Polski Ludowej Jarosław Iwaszkiewicz. Kolejny pomnikowy przykład tego, że przez lata opłacało się być nieprzyzwoitym. Szmatą, oportunistą…

 I choćby za to, że wbrew temu, co było najważniejsze dla Danuty Siedzikówny, przez dziesięciolecia ułomna Polska uparcie promowała ułomnych duchem, dziś ma obowiązek klęczeć przed „Inką”.

Nie tylko dlatego, że tak należy ale i dlatego, że dopiero teraz mamy Polskę w której spod cmentarnej alei wydobyto wraz z kośćmi „Inki” i „Zagończyka” tę zakopaną przed laty przyzwoitość.

rosemann
O mnie rosemann

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka