Zdania co do przyczyn obecnej nagonki na Polskę w wykonaniu unijnych komisarzy, niektórych niemieckich polityków oraz zachodnich mediów są podzielone - interpretacje sięgają od ignorancji i niewiedzy poprzez chęć zrobienia dobrze kumplom z przegranej partii politycznej po zamiar szkodzenia Polsce. Zapewne u różnych różnie i trochę ze wszystkiego - tak czy tak głębsze wnikanie w subtelną psychikę komisarza Oettingera czy rozważania nad meandrami intelektu i umysłu Schulza są pozbawione sensu. Z punktu widzenia nie tylko Polski ale także Niemiec i Europy istotne są skutki tego rodzaju ataków.
A pierwsze skutki już widać i wcale nie jest to osłabienie pozycji obecnego Rządu i Prezydenta - ci, choć pracują w wyjątkowo obrzydłych warunkach, mają się całkiem dobrze i nic nie wskazuje, aby zaufanie do Premiera czy Prezydenta RP spadło. Społeczeństwo wybrało ich w końcu nie po to, żeby ktoś z Brukseli poklepywał ich po plecach a wprost przeciwnie - po to, żeby euroaparatczykom powiedzieć "nie", jeżeli będzie tego wymagał interes Polski.
I trudno powiedzieć, czy właśnie to zamierzali niemieccy dziennikarze, unijni komisarze czy politycy w rodzaju Volkera Kaudera - jeżeli tak jest, to należy się poważnie zastanowić nad ich inteligencją polityczną i emocjonalną. Ich akcje doprowadziły bowiem do tego, że pierwszym skutkiem jest pokancerowanie stosunków polsko-niemieckich. Jest rysa, smród się uniósł i żadne oficjalne zapewnienia, że stosunki mają się świetnie, tego nie zmienią. Oczywiście stosunki gospodarcze i wszelkie inne będą trwały dalej a ziemia będzie się kręcić. Tym nie mniej to, co dla milionów Polaków stawało się powoli oczywiste - a więc, że spokojnie żyjemy sobie w zjednoczonej Europie, że mimo ciężkiej przeszłości koncentrujemy się głównie na teraźniejszości i przyszłości, że czasy panowania Berlina nad Polską to jakaś prehistoria a obawy powrotu do nich to jedynie lęki starszych ludzi pamiętających okropieństwa wojny, przestało być tak oczywiste. Te iluzje (u tych, którzy je mieli) prysły niczym bańka mydlana w ciągu ostatnich dwóch tygodni za sprawą właśnie Oettingera, Schulza, Kaudera. Swoje dołożyła Gesine Schwan (w jej przypadku dziwi to szczególnie, bo choć lewica to jednak zna Polskę i powinna wiedzieć, do czego takie akcje zaprowadzą) i kilku innych. Świadczą o tym setki tysiące wpisów w internecie, memów, komentarzy, itp. - i to wcale nie na portalach "PiSowskich". Tu i ówdzie pojawiał się nawet pomysł bojkotu niemieckich produktów - ciekawe, czy w.wym.awanturnicy skonsuoltowali swoje ataki z setkami niemieckich firm, które sprzedają swe wyroby w Polsce i korzystają w ten czy inny sposób z polskiego rynku (nie chodzi przy tym o koncerny medialne czy jakieś pijawki mało użyteczne ze społecznego punktu widzenia ale o zwyczajne firmy wytwarzające uczciwie pożyteczne artykuły czy usługi i dające prace dziesiątkom tysięcy ludzi w Niemczech i w Polsce). Warto by było w każdym razie, bo tam sprawy postrzega się zupełnie inaczej. Na marginesie - zwyczajni ludzie w Niemczech także nie podzielają zdania wymienionych krzykaczy - wystarczy przejrzeć komentarze i fora internetowe. Tyle, że o wizerunku Niemiec w Polsce nie decydują owi zwyczajni ludzie, decydują o nim właśnie ci, którzy krzyczą najgłośniej. Szkoda dla wszystkich.
Drugą szkodą spowodowaną przez demagogów jest kolejne, poważne nadszarpnięcie wizerunku instytucji europejskich w Polsce. Bo i jak można postrzegać instytucje, które same sprzedają się jako obrońcy demokracji i europejskich wartości a następnie napadają i torpedują pracę Rządu i Prezydenta wyłonionych przez demokratyczne społeczeństwo w demokratycznych wyborach? Reakcje mogą być generalnie dwie - albo dalej jesteśmy jakoś tam za UE ale przyglądamy się dokładnie i nie kupujemy kłamstw i hipokryzji płynących z ust jej wysokich przedstawicieli albo oddalamy się coraz bardziej od europejskiego projektu. Póki co zdecydowana większość Polaków ciągle jest za obecnością w UE ale każda tego rodzaju awantura i próba torpedowania przez brukselskie książątka prac Rządu RP czy Sejmu będzie ten krąg zmniejszać. Mleko się rozlało i nic nie będzie już jak było. I nawet jeżeli część niemieckich polityków próbuje łagodzić sytuację wypowiadając się krytycznie o atakach swych kolegów-szkodników, nawet jeżeli UE zaczęła spuszczać z tonu i wbrew groźbom mediów przebąkuje tu i ówdzie, że jednak nic nie będzie, to zaufanie zostało poważnie nadszarpnięte. Demokratycznie wybrane władze i społeczeństwo już się właśnie dowiedziały, że mają do czynienia z siłami, które zrobią wszystko, żeby te władze zmieść przy pierwszej nadarzającej się okazji. Jeżeli się nie udało teraz (być może nie spodziewano się jednak tak aktywnego oporu i akcji zwolenników obecnych władz), to będą ponawiane dalsze próby, może w dogodniejszym momencie. I co do tego jak również do metod i stosowanych środków nie należy sobie robic żadnych złudzeń. Cóż zaufanie, współpraca i kultywowanie europejskich wartości powinno jednak wygladać zupełnie inaczej a za ich utratę ponoszą odpowiedzialność wyłącznie szkodnicy - autorzy awantury wywołanej przeciwko polskim władzom (należy jeszcze dodać, że inne kraje środkowoeuropejskie ale nie tylko bacznie przyglądają się wszystkiemu i także wyciągają swe wnioski).
I na koniec pytanie tytułowe, komu to wszystko służy? Na pewno nie służy to Polsce, na pewno nie służy to na dłuższą metę Niemcom (wywoływanie zadym w kraju sąsiednim najczęściej źle się kończy dla sąsiadów - to oczywiste, tak samo jak i nagonka na społeczeństwa czy ich części; szczególnie w sytuacji, kiedy Niemcy sami borykają się z ogromnymi problemami i wyzwaniami na niespotykaną dotąd skalę) i na pewno nie służy to UE jako takiej (której autorytet po ostatnich wyskokach komisarzy został po raz kolejny poważnie nadszarpnięty). Generalnie Europa oraz kraje unijne mają dużo ważniejsze problemy niż "sytuacja w Polsce" tudzież umowy o pracę panów Lisa i Rzeplińskiego. W Europie jest niewątpliwie jeden panujący, który wszelkim awanturom w UE tudzież awanturom pomiędzy poszczególnymi partnerami w NATO przygląda się z nieskrywanym zadowoleniem i bazyliszkowatym uśmieszkiem. To ten, który lubi ukazywać się w złoconych, ponadwymiarowych drzwiach swojego pałacu po uprzedniej, majestatycznej zapowiedzi. Tyle, że ów władca - niestety dla nas - inteligencją przewyższa wszystkich tych europejskich aparatczyków i ma dużo lepsze wyczucie, kiedy należy się odezwać a kiedy nie. Po co zresztą ma się teraz udzielać, kiedy mogą to za niego załatwić różni użyteczni idioci rozsiani po całej Europie.