Jesień 1981 roku spędziłem na terenie Uniwersytetu Warszawskiego na strajku. Jedna z naszych koleżanek wyszła na Krakowskie Przedmieście gdzie została zaczepiona przez gościa z mikrofonem i kamerą. Poprosił ją o wypowiedź na jakiś tam nie nacechowany politycznie temat. Powiedziała kilkanaście zdań. O kilka za dużo. Wieczorem mogła obejrzeć siebie w dzienniku. Była nieco oszołomiona treścią swej wypowiedzi, my zaś rozczarowani koleżanką. Miała powiedzieć, że z te całe strajki i opozycje, to tylko zabawa dla niedorozwiniętych dzieci, zwykły wygłup studenterii. Jej wypowiedź została pomontowana misternie a pytania dograne w studio. Szczęście, że miała świadków tego, co powiedziała naprawdę, choć i tak dostało się jej po uszach. - „To ty nie wiesz, że z ubecką telewizją się nie gada? Co ci strzeliło do głowy, żeby dać się z własnej woli nagrać ludziom reżimu?”
A ci ludzie mieli akurat wówczas znaczne umiejętności w zakresie działań montażowych, na taśmie i poza nią. Czasem wystarczyło przekleić czyjeś zaprzeczenie w inne miejsce, lub zmienić sens pytania, innym razem preferowano bardziej fizyczną formę przemocy. Rozumiem że pan Jakub Wojewódzki, analogicznie do własnej twórczości, nazwałby działania ówczesnych montażystów satyrycznymi. Satyra bowiem, w jego mniemaniu, to rodzaj pracy artystycznej, która postponuje inne osoby, kradnie ich wizerunki i wiesza w publicznych toaletach. Używając manipulacji i kłamstw, nadaje on tym osobom cechy obrzydliwe i, jak najszerzej, rozpowszechnia wynik swych działań. Pan Wojewódzki oczywiście myli satyrę z pospolitą przestępczością, ale ponieważ nieodmiennie tak pojętą satyrą atakuje tylko tych, którzy sprzeciwiają się władzy, może zapewne liczyć na pobłażliwość sądów i jak większość brązowonosych „artystów” na tłuste profity.
Pan Wojewódzki jest gwiazdką telewizorni, ostatnio ostro konkurującą o serca widzów z żoną arcyubeka z czasów tego naszego strajkowania. Nic dziwnego, że jego repertuar „satyryczny”, to wypisz wymaluj metody kamerzysty z 1981 roku. Jak to się też u nas profesje mieszają.
Wbrew tytułom prasowym, nie ma afery Zelnika, to nie Zelnik jest aferzystą. Jeśli zostałeś okradziony przez jakiś Amber Gold, to nie jest to afera twojego imienia. W USA i kilku innych krajach ochrona wizerunku jest traktowana znacznie poważniej niż u nas i p. Wojewódzki po tego typu montażu musiałby biegać po kredyt. W Polsce jest inaczej i tylko Witold Gadowski musiał zmieniać okładkę swojej książki, bo godziła w wizerunek Pałacu Kultury. Ponieważ pan Zelnik jako żywo nie jest budynkiem ani placem publicznym, tylko człowiekiem z krwi i kości, to szanse na zadoścuczynienie ma raczej mizerne.
Komentarze