Krzysztof Wołodźko Krzysztof Wołodźko
3158
BLOG

Jak Rosemann paleniu Żydów się przyglądał

Krzysztof Wołodźko Krzysztof Wołodźko Polityka Obserwuj notkę 77

Zacznę od tego, że lubię współczesny rytuał przepraszania wszystkich za wszystko. Lubię go niemal kulinarnie: czyli mniej niż piękne uśmiechy kobiety i dziecka, bardziej niż ciepłe skarpety zakładane wieczorem nad wodą, gdy mży.

Lubię patrzeć w telewizor na obściskujących się przepraszanych i przepraszających, a przed sobą trzymać miseczkę z zupą fasolową na boczku. I chlebusiem ją, chlebusiem. Wzruszenie dobrze mi robi na trawienie.

A ponieważ Babcia, Matka Ojca, była z zasymilowanej rodziny żydowskiej to już jak przepraszają Żydów, lubię najbardziej. Bo raz, że mają za co przepraszać, dwa, że ładnie grają. Bo różne złe rzeczy można o Żydach, ale jedno jest pewne: „bankierom i skrzypkom” talentu nie sposób odmówić.

No dobrze, teraz serio.

Dawno temu prof. Łagowski na wykładzie dziwił się niepomiernie, krzywił i wybrzydzał, co to za maniera dziś, przepraszanie wszystkich za wszystkich. Łagowski, którego opinia o Kościele wyostrza się z latami, krzywił się strasznie na eklezjalne przepraszanie: że Kościół nie od tego jest, żeby przepraszać, ale żeby troszczyć się o dusz zbawienie. Argumentacja może niezbyt wysublimowana, ale jak na agnostyka – przyznacie Państwo – oryginalna. No ale to właśnie Łagowski.

Zatem, Łagowski się dziwił. Ja siedziałem i słuchałem. Od Kościoła zeszło na Jedwabne, wtedy to była sprawa dość świeża. Łagowski po każdym skończonym, wymówionym akapicie miał zwyczaj spoglądać na audytorium i sondować reakcje studenterii. Akurat mówił o Kwaśniewskim, dość szyderczo, że przeprasza i że to taka współczesna maniera i że czasy mamy miękkie, że już nie w mordę wroga, ale kwiatkiem trzeba (to ostatnie to już moja interpretacja uśmiechu Profesora).

I zapytałem wtedy Profesora, czy z przepraszaniem nie jest aby tak, że sublimuje życie społeczne. Że jest tyle zła, cierpienia, nikczemności, gówna którego się nawet nie sprząta, potu, krwi i łez, w tym łez niewinnego żydowskiego dziecka, i polskiego, tych dzieci, co jeszcze nie zdążyły – kurwa – zrobić źle światu i bliźnim, a już je mordowano, gazowano, piłowano, strzelano w brzuch ich matek zanim się narodziły, te dzieci, ta odrobina niewinności, którą mordował każdy totalitaryzm, ta odrobina wiary w lepszy świat, który skrzętnie gromadzono przez dziesięciolecia, z pokolenia na pokolenie, polskie, żydowskie, Bóg wie jeszcze jakie. I nagle temu wszystkiemu poderżnięto gardło. Śpiewnie i dumnie, w imię narodowego socjalizmu, albo internacjonalizmu, w imię – jak zwykle – lepszego świata.

Ale nie chodzi tylko o dzieci. O mojego pradziadka, profesora muzyki, niestety wariata, rozstrzelanego w wariatkowie w okolicach Bojnanowa k. Leszna po wejściu hitlerowskiej zarazy, też mi chodzi.

Nie mam nic przeciw temu, żeby ktoś mnie przeprosił za strach w oczach pradziadka. Choć nie wiem, czy pradziadek kojarzył, że go właśnie zabijają panowie w niemieckich mundurach. Pif-paf, paru słowiańskich szaleńców mniej. Pif-paf, paru Żydów mniej. Paru Słowian. Rowy, skwierczenie ciał, jaki to musi być szaleństwo, czuć że się umiera przez przypadek, bez dania racji. Pif-paf. Nie żyjesz.

Nie mam nic przeciw temu, żeby jeden czy drugi prezydent, wobec którego nie czułem i czuję lojalności na miarę tej, jaką czułem i czuję wobec Lech Kaczyńskiego, przepraszał. Bo chodzi jedynie o sublimację. O nadzieję, że już nigdy. Że może już będzie lepiej, w końcu, nareszcie. Że już Europa, ta „stara wariatka” nie będzie posyłać swoich dzieci na fronty pełne błota, flegmy i strachu.

Ale, jeśli, Rosemannie, uważasz, że nudno moralizuję, to obiecuję, że przy okazji następnej debaty Prezydenta zapytam, dlaczego warto przepraszać za Jedwabne, a za zgaszone znicze na Krakowskim Przedmieściu już nikt nikogo nie przeprasza

Bo chodzi jedynie o to, żebyśmy nigdy – nie oglądając się na innych – nie patrzyli obojętnie na palenie Żydów. Obcych. Innych.

Ktokolwiek będzie Żydem za naszego życia. Kogokolwiek spalą i obarczą niewinnym cierpieniem dziecka. I myślę, Adamie, że Ty to wiesz.

Krzysztof Wołodźko Utwórz swoją wizytówkę Krzysztof Wołodźko, na ogół publicysta. Miłośnik Nowej Huty. Wyją syreny, wyją co rano, grożą pięściami rude kominy, w cegłach czerwonych dzień nasz jest raną, noc jest przelaną kroplą jodyny, niechaj ta kropla dzień nasz upalny czarnym - po brzegi - gniewem napełni - staną warsztaty, staną przędzalnie, śmierć się wysnuje z motków bawełny... Troska iskrą w sercu się tli, wiele w sercu ognia i krwi - dymem czarnym musi się snuć pieśń, nim iskrą padnie na Łódź. Z ognia i ze krwi robi się złoto, w kasach pękatych skaczą papiery, warczą warsztaty prędką robotą, tuczą się Łodzią tłuste Scheiblery, im - tylko radość z naszej niedoli, nam - na ulicach końskie kopyta - chmura gradowa ciągnie powoli, stanie w piorunach Rzeczpospolita. Ciąży sercu wola i moc, rozpal iskrę, ciśnij ją w noc, powiew gniewny wciągnij do płuc - jutro inna zbudzi się Łódź. Iskra przyniesie wieść ze stolicy, staną warsztaty manufaktury, ptaki czerwone fruną do góry! Silnym i śmiałym, któż nam zagrodzi drogę, co dzisiaj taka już bliska? Raduj się, serce, pieśnią dla Łodzi, gniewną, wydartą z gardła konfiskat. Władysław Broniewski, "Łódź"

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka