pani Syrence
Mam przeczucie, że coś się zbliża. Przeczucie jeszcze niejasne, dziecinne w swojej mgławicowości, ale muszę przyznać, że ilekroć dotąd mnie nawiedzało, nie zawodziło.
Mam nadzieję, że nadchodzi sytuacja, która mocniej nas sprawdzi, może nawet obnaży.
Ludzie, wypróbowani znajomi, przychodzą i skarżą się, że opresja wzrasta, że trudno znaleźć pracę, że nie opłaca się mówić prawdy.
Drażnią mnie, takie strojenie się w piórka uciśnionych znakomicie rozgrzesza.
Jakich bowiem chcielibyście warunków do tego, aby was życie sprawdziło?
Miękkiego filozofowania w piernatach?
Żyjemy w komfortowym czasie i w dość sprzyjających warunkach.
Nikt nikogo nie aresztuje na ulicy za wyznawane poglądy, nikt nikogo nie morduje.
Jesli czasem chcą się bić to nie zawadzi, proszę bardzo...tylko szkopuł w tym, że jak powiedział jeden z moich byłych znajomych: "stary tylko nie po gębie, ja pracuje twarzą....! ".
A to, że czasem się skrzywią, że nie zaproszą na kolejną imprezkę, nie nagrodzą – a cóż to do cholery za prześladowania? Cóż to za męczennictwo?
Bawi mnie takie koturnowanie własnych postaw.
Wybór drogi rodzi przecież swoje nieuniknione konsekwencje i tyle!
Niech się śmieją na zdrowie, niech sobie szydzą, czy cierpi na tym moje życie, mój duch – nie.
Ucierpi najwyżej kieszeń, ale cierpiała już tyle razy, że spokojnie to zniesie, też w końcu powinna się trochę zahartować.
Śmieje się tedy w nos strachotłukom, komisarzom, nonkonformistom na pełny etat.
To przyjemne być choć odrobinę sprawdzanym.