Beret w akcji Beret w akcji
537
BLOG

Wspomnienia z Powstania Warszawskiego - Część 30

Beret w akcji Beret w akcji Rozmaitości Obserwuj notkę 2

Maria Zglinicka mieszkanka domu Krucza 12

Opuszczamy Kruczą

Kapitulacja Powstania... Musimy opuścić miasto i iść do obozu przejściowego w Pruszkowie. Co z nami będzie później? Niemcy nigdy nie dotrzymywali żadnych obietnic, więc czy teraz można im ufać? Dokąd nas skierują z Pruszkowa? Może do obozów koncentracyjnych?

Co z Krysieńką? Przecież nie możemy wyjść bez niej, jak się potem odnajdziemy? Pewno wpadnie pożegnać się z nami. Trzeba ją zatrzymać, namówić, wytłumaczyć! Rodzina powinna być razem! Nie możemy się rozdzielać. Jasieniek niech do niej przemówi, może jego prędzej usłucha. W umowie kapitulacyjnej jest przecież powiedziane, że sanitariuszki i łączniczki mogą wychodzić z ludnością cywilną. Jasieniek nie chce mi nic obiecać... Mówi, że nie wie, jak będzie bezpieczniej dla Krysieńki. Więc może pani O. ją przekona? Przecież Janusz jest ranny, powinna się nim zająć w drodze.

Trzeba się jakoś przygotować do wyjścia. Jesteśmy słabi, wycieńczeni głodem, nie zdołamy nieść żadnych walizek. Zresztą czy warto? Z pewnością niemcy i tak by nam odebrali rzeczy już w drodze do Pruszkowa lub w obozie. Trzeba zabrać resztę żywności czyli cukierków i płatków owsianych, w obozie też będzie głód. Każdemu przygotuję komplet sztućców kuchennych na jedną osobę: łyżkę, nóż, widelec i łyżeczkę. Może nas rozdzielą, więc najlepiej, jak każdy będzie miał przy sobie niezbędne przedmioty. Trzeba by zabrać bieliznę osobistą na zmianę, ale wszystko jest bardzo brudne. Czy warto zabierać brudy? Włożymy na siebie futra, przecież to początek października. Jeśli przeżyjemy, to przydadzą się nam w zimie.

Pozostawimy w mieszkaniu dorobek całego życia... Wyniosę do piwnicy pelerynkę ze srebrnych lisów, srebrne sztućce wyprawowe i jeszcze trochę drobnych a cennych przedmiotów. Ale czy to ma sens? Pewno niemcy porozbijają drzwi i okradną piwnice zaraz po naszym wyjściu... (Pani O. chowa pod wanną w łazience swoje pantofle, może tam rabusie ich nie znajdą). Biżuterię zaszyjemy w ubranie, może nas nie będą rewidowali, może nie odbiorą?

W Śródmieściu jest chyba jeszcze około 200 000 mieszkańców. Jak sobie wyobrazić pochód takiej ilości ludzi z dziećmi i starcami? Czy było kiedyś coś podobnego w historii Europy? Jak daleko jest do Pruszkowa - 10, 15 czy 20 km? Jak da sobie radę w drodze i potem w obozie Pani Paczyńska z noworodkiem, pani dozorczyni, niezbyt  już młoda, z opuchniętymi nogami, pan Józio, pomocnik dozorczyni, kaleka utykający na jedną nogę? Jak oni dojdą? Co zrobią niemcy, gdy ktoś będzie szedł zbyt wolno i opóźniał ten pochód? Może takich pozabijają? Ale przecież tu pozostać nie można - w warunkach kapitulacji jest bezwarunkowy nakaz opuszczenia miasta przez całą ludność. Pan Smogorzewski nie chce opuścić Warszawy i pozostawić rannej matki w szpitalu, zdecydował się pozostać.

Mamy wychodzić ulicą Śniadeckich, będziemy przechodzić obok domu, w którym mieszkają Ela i Antek Bromirscy, ale na pewno nie będzie możliwości wstąpić po nich, tam będzie tłum ludzi. Potem przejdziemy przez ostatnią barykadę powstańczą, tę, której bronił Czesio... I wtedy przejmą nas niemcy...

Czego myśmy dożyli, co nas jeszcze czeka?

Los nam oszczędził marszu do obozu przejściowego w Pruszkowie, niemcy zawieźli nas tam pociągiem razem z ludźmi chorymi i starymi. W Pruszkowie wprowadzono nas pod eskortą do olbrzymiej hali, gdzie panował fetor i brud. Hala była wypełniona tłumem ludzi koczujących na betonie. Z trudem znaleźliśmy miejsce dla siebie. Usadowiliśmy się na swoich futrach myśląc z obrzydzeniem o robactwie, które do nich z pewnością powchodzi. Dowiedzieliśmy się, że wodę do picia można czerpać z kranów pożarniczych i że trzeba zaopatrzyć się w nią, póki jest widno, bo hala nie jest oświetlona. Dowiedzieliśmy się również, że takich hal jak nasza, jest w obozie kilkanaście. W tej chwili pewnie całe Śródmieście Warszawy musi się w nich pomieścić...

Po paru dniach pobytu w obozie załadowano nas do pociągów towarowych razem z ludźmi starymi oraz kobietami i dziećmi. Nikt z nas nie wiedział, dokąd pojedziemy? Może do krematorium? Ludzi młodych, zdolnych do pracy wywożono na roboty do niemiec. Nas wyodrębniono - dlaczego?

Nasz pociąg ruszył w nieznane. Jechaliśmy w straszliwym tłoku, w pozycji stojącej, ubrani w futra. Wiele osób mdlało z wyczerpania. Małe dzieci płakały, matki nie miały pokarmu. Większe dzieci prosiły siusiu - musiały się załatwiać w tłoku w zapchanym wagonie...

Po wielu godzinach powolnej jazdy pociąg zatrzymał się w polu. Nie patrząc na pilnujących nas, uzbrojonych niemców, wszyscy powychodziliśmy z wagonów.Konieczność załatwienia potrzeb fizjologicznych była silniejsza niż skrępowanie obecnością tylu osób. Po chwili konwojenci zagonili nas z powrotem do wagonów. Pojechaliśmy dalej. Dotarliśmy do Starachowic. Okazało się, że to właśnie był cel naszej podróży. A więc ocalejemy! Nie zostaliśmy skierowani ani do obozu koncentracyjnego ani też na roboty!

W Starachowicach na stacji czekali już na nas mieszkańcy tego miasta i zapraszali do domów. Mnie z Jasieńkiem wzięły do siebie dwie nauczycielki. Uprzedziliśmy je, że jesteśmy zawszeni... Powiedziały, że to zupełnie zrozumiałe i nie powinniśmy czuć się tym skrępowani. Byliśmy straszliwie brudni, więc od razu przygotowały nam kąpiel, pierwszą od tylu dni ciepłą kąpiel. Otoczyły nas wielką serdecznością.

Nazajutrz do miasta przyjechali na furmankach gospodarze z okolicznych wsi i zabrali do siebie wszystkich wysiedlonych Warszawiaków. Myśmy trafili do wsi Zbijów. Tam pracownicy RGO przydzielili nas do sołtysa, pana Góreckiego. Chociaż była to biedna wieś - znlazło w niej schronienie aż 80 Warszawiaków. Wszyscy otrzymywali codziennie po 1 litrze mleka, raz na tydzień kobiałkę ziemniaków, trochę gryki, mąki i drzewa do palenia. Nie było to wiele, ale pozwalało przetrwać. Kto był zdolny do pracy, ten starał się coś sobie dorobić. Ja uczyłam kilkoro dzieci (szkoła była zamknięta), za to otrzymywałam od gospodarzy: jaja, śmietanę, raz na tydzień bochenek chleba i czasem trochę mięsa. Jasieniek został wybrany na przewodniczącego wysiedlonych i załatwiał ich rozmaite sprawy bytowe. Żyliśmy nadzieją powrotu do domu na Kruczą.

Lubię ludzi - wierzących, ateistów, prawicę, lewicę i centrum, Niemców, Rosjan i Żydów.Nie lubię, gdy ludzie gardzą ludźmi. Marzy mi się tygodnik "Polityka inaczej".

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości