Zbigniew Freudenreich por. "Szafrański"
Zbigniew Freudenreich por. "Szafrański"
Beret w akcji Beret w akcji
544
BLOG

Wspomnienia z Powstania Warszawskiego - Część 17

Beret w akcji Beret w akcji Rozmaitości Obserwuj notkę 16

Zbigniew Freudenreich por. "Szafrański" d-ca kompanii Kompania Odwodowa "Szafrański"

Obrona barykad

Muszę zorganizować obronę Placu Zbawiciela, który ma odtąd, aż do końca powstania stanowić niezdobytą redutę. Moja kompania ma zadanie zamknąć Marszałkowską, sąsiadami naszymi są: kompania por. "Tadeusza Leśnego" - barykada na 6 sierpnia, por. "Zawadzkiego" - na Śniadeckich i pluton ppor. "Lisa" - na Mokotowskiej.

Zabrałem się do pracy z taką energią i poświęceniem - jak nigdy w życiu. Sen nie istniał. Dołączyły do mnie oddziały z innych rozbitych w czasie pierwszego dnia powstania jednostek, a więc oddziały podporuczników: "Konrada" oraz "Kruka" i "Kopczewskiego". Zameldował się też młody ppor. "Jankowski". Sformowałem 3 plutony, obsadzając poszczególne drużyny swoimi chłopcami, absolwentami konspiracyjnej szkoły podoficerskiej tzw. "kadrowcami". Zgłosiło się też trzech podchorążych przedwojennych: sierż. pchor. "Leszczyński", "Jędrasiak" i wachm. pchor. "Lenas". Materiał ludzki wspaniały - lecz brak broni. To było okropne. Mieliśmy ją zdobywać na Niemcach, ale żeby to zrobić, trzeba mieć niezbędne minimum do zrealizowania zamierzeń. Pluton, który trzymał barykadę na Placu Zbawiciela wyposażony był w 5 karabinów typu Mauser, 4 pistolety automatyczne "sten", kilka sztuk broni krótkiej, granaty angielskie - używane w ostateczności, ze wzgledu na ich niezawodność i skuteczność rażenia - granaty zaczepne "sidolówki" własnej produkcji oraz butelki samozapalające. Sąsiedzi nasi chyba mieli podobne uzbrojenie. Jedynie oddział por. "Tadeusza Leśnego" uzbrojony był w rkm. To mizerne uzbrojenie było jednak, wbrew pozorom, skuteczne. Gdy Niemcy przypuścili szturm na barykadę, osłaniając się czołgami, szturm został odparty. Miałem rannych. Tragicznym przeżyciem moich chłopców broniących Placu Zbawiciela był dzień, w którym Niemcy usiłowali sforsować barykadę, pędząc przed czołgami ludność polską. Trudno sobie wyobrazić perfidię tego eksperymentu. Przerażenie, które malowało się na twarzach pędzonych ludzi, wśród nich kobiet i dzieci, dramatyczna rola obrońców - składały się na stan ich ducha, którego inaczej nie można było nazwać- jak rozpaczą. Z pewnością wielu cywilów padło wtedy od bratnich kul, lecz to była straszna i nieubłagana konieczność, twarde, nieludzkie prawo wojny. Niemcy potrafili inspirować takie bestialstwa, na które nie ma określenia w słownictwie  ogólnoludzkim.

Wbrew jednak wszystkiemu - trzymaliśmy się. Otuchy dodawała ludność cywilna, której ofiarność i poświęcenie były wprost bezgraniczne. Trudno zapomnieć uroczego p.Modzelewskiego, artysty malarza i jego żony p.Lutki - byli oni wprost ojcem i matką dla moich chłopców.

Kierownik sklepu "Braci Pakulskich" postawił do mojej dyspozycji wszystkie produkty żywnościowe, które aktualnie posiadał. Smalec, który mi przekazał, stanowił okrasę do zup przynajmniej w okresie pierwszego miesiąca powstania.

Pierwszego dnia otrzymałem zaproszenie kpt. "Golskiego" na koncert artystów warszawskich zorganizowany w auli Architektury. Śpiewali p. Mira Zimińska i Mieczysław Fogg - entuzjastycznie witany jako ex- pancerniak  przez  zgromadzoną na sali młodzież. Program koncertu nie został wyczerpany. Przerwała go kanonada dochodząca z Lwowskiej. Zbiegliśmy na dół, ażeby wkrótce być świadkami widowiska jedynego, jakie mi dane było w życiu oglądać.

Od strony Pola Mokotowskiego przerwały się przez barykadę 2 czołgi niemieckie i wdarły w ulicę. Cała ulica Lwowska udekorowana była wówczas chorągwiami narodowymi - po prostu płonęła czerwienią i bielą. Na balkonach moc ludzi przyglądających się walce.

A było na co patrzeć.

Z piwnic domów grzmiała kanonada. Chłopcy, mali chłopy, zwinnie wyskakiwali z bram i rzucali butelki samozapalające w kierunku czołgów. Jakiś zażywny pan, jak się później okazało, chorąży ze zgrupowania "Golskiego", dowodził spokojnym głosem całą akcją, okazując stoickie opanowanie i spokój. A ulica grzmiała od oklasków. Z balkonów, bagatelizując niebezpieczenstwo wychylali się ludzie, bijąc brawo i dopingując chłopaków,- jak na meczu sportowym. Do tego mogła być zdolna  tylko walcząca Warszawa!

Czołgi wkrótce zawróciły i jak niepyszne przedarły się z powrotem za barykadę, uchodząc na Pole Mokotowskie.

Nasi przystąpili natychmiast do wzmocnienia 1 plutonem swojej kompanii załogi Politechniki.

Po ostatnich uzupełnieniach dysponowałem już jakim takim uzbrojeniem, co pozwoliło mi, acz z wielką biedą, na wyposażenie plutonu i wysłanie go w sukurs załodze "Golskiego".

Tutaj nasi chłopcy przeszli ciężki chrzest ogniowy. Przybyli w samą porę i wydatnie wsparli działania, którymi dowodził mjr "Antoni". Niemcy przypuszczali szturm za szturmem. Pierwszy raz poznaliśmy "goliaty", małe czołgi kierowane za pomocą elektrycznych kabli, zawierające ładunej 1 tony materiałów wybuchowych. Uderzenie takiego czołgu, np. w mur powodowało wybuch,siłą którego mur, nawet najgrubszy, walił się natychmiast.

Unieruchomienie takiego "goliata" polegało na przecięciu kabla nożycami, a to z kolei wymagało odwagi  połączonej z determinacją.

Tak więc, posiadając odpowiednie środki do walki, Niemcy burzyli poszczególne pawilony Politechniki, palili miotaczami  płomieni wszystko, co stało im na przeszkodzie, mimo naszego bezkompromisowego oporu, opłaconego zabitymi i rannymi; wkrótce wyparli nas nadrugą stronę ulicy Noakowskiego. Tutaj umocniliśmy się.

Nastąpiły kolejne zmiany personalne na naszym odcinku. Dowództwo po majorze "Ratuszu" przejął ppłk "Topór".

Po przejęciu dowództwa rozkazał przemianować moją kompanię, która była kompanią odwodową, na "kompanię szturmową" "Szafrański" (od mego pseudonimu).

Lubię ludzi - wierzących, ateistów, prawicę, lewicę i centrum, Niemców, Rosjan i Żydów.Nie lubię, gdy ludzie gardzą ludźmi. Marzy mi się tygodnik "Polityka inaczej".

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości