Danae Danae
3054
BLOG

Trzy dni w życiu pani H.

Danae Danae Polityka Obserwuj notkę 21

Ta notka opowiada o trzech dniach w życiu Mamy pana M. H., Polaka, patrioty, państwowca i dyplomaty, którego śmierci, jak i śmierci pozostałych 95 osób nie da się oszacować, ani zapomnieć, tym bardziej, że jego odejście pozostaje śmiercią bez potwierdzenia.

Notka jest zapisem z rozmowy z Mamą pana M. H., na której prośbę nie rozwijam inicjałów. Wszyscy ci, którzy wytrwale, z uporem i w obliczu zajadle piętrzonych trudności nie poddają się i kontynuują śledztwo obywatelskie w oka mgnieniu zrozumieją, o kim mowa.
Od czasu objęcia urzędu przez Lecha Kaczyńskiego pan M. H. pracował w Kancelarii Prezydenckiej. Był również wykładowcą w Collegium Civitas w Warszawie. W chwili śmierci nie miał jeszcze ukończonych 45 lat.
Relacja z Mamą była dla pana M. H. bardzo ważna, a stała się jeszcze ważniejsza od czasu śmierci Ojca (cztery lata przed 10 kwietnia). Dzwonił do niej codziennie, zwykle rano, przed wyjściem do pracy, a często również i wieczorem. Dzwonił także przed wylotem na delegacje, choć nie zawsze.
Pan M. H. widział się z Mamą w czasie Świąt Wielkanocnych. Powiedział jej wtedy, że leci z Prezydentem 10 kwietnia do Katynia. 10 kwietnia obudził ją telefon. Dzwonił jej Syn, z lotniska. Powiedział, że leci do Katynia. Pani M. H. zawsze kładła się spać dość późno, około 12 w nocy. Odpowiadając Synowi, powiedziała (zresztą nie po raz pierwszy) „A dałbyś mi choć raz się wyspać”. Dzwonił z telefonu komórkowego (jednego ze swoich telefonów) na jej telefon stacjonarny. Przed 10 kwietnia Mama nie posiadała telefonu komórkowego, potem kupiła komórkę, żeby ułatwić życie sobie i rodzinie, tym bardziej, że wyjeżdżała potem – do Smoleńska, na spotkania z Premierem itp.
Być może w bilingu rozmów można sprawdzić, o której dzwonił jej Syn 10 kwietnia. Na pewno było wcześnie. Rozmowa była krótka, a po jej zakończeniu pani H. znów zasnęła. Gdy wstała, ubrała się i zjadła śniadanie, włączyła telewizor i usiadła z kawą, aby obejrzeć program kucharski z Ewą (Wachowicz, program nazywa się „Ewa gotuje”, jego emisja jest w Polsacie o 10:15), ale programu nie było, a zamiast niego był żółty pasek. Potem był koszmar pierwszego dnia żałoby. Mama i siostra pana H. podjęły decyzję, że lecą do Moskwy, na identyfikację. Do Warszawy zawiózł je rano mąż córki pani H. Podróż trwała 3,5 godziny, ale i tak przyjechali za wcześnie i Mama postanowiła odpocząć chwilę w hotelu przy Okęciu, wynajętym dla rodzin ofiar.
W samolocie obie panie siedziały obok siebie i ze sobą tylko rozmawiały. W samolocie ludzie płakali i i rozmawiali ze swoimi bliskimi. Nie było rozmów między ludźmi niespokrewnionymi. Nie wymieniano się więc informacjami.
Gdy dolecieli do Moskwy, przewieziono ich do hotelu, który opisał już Stanzag w swoich notkach. Pani H. przekazała jakiemuś mężczyźnie ubranie i buty dla Syna. Zapytałam, czy poprosiła o pokwitowanie – nie. Nie pamięta, komu je przekazała.
Zaraz potem odbyła się odprawa. Zgromadzono rodziny w sali, która była czymś w rodzaju małego teatru. Na scenie był stół, za którym siedzieli Rosjanie oraz przedstawiciele polskiej władzy, z panią Kopacz na czele. Spotkanie prowadzili Rosjanie. Zapytałam, czemu było poświęcone. Pani H. powiedziała: „przygotowywali nas”. Mówili, że należy zachować się godnie w chwili identyfikacji. Mówili, że ciała mogą być:
- ubłocone
- zakrwawione
- zmasakrowane.
Od p. H pobrano krew z palca – jak powiedziano jej: „w celu przeprowadzenia badań DNA”. W trakcie pobierania krwi pielęgniarka powiedziała do niej półgłosem po polsku „proszę nic nie podpisywać i proszę przekazać to córce”. Gdy zapytałam panią H., czy polskie władze – jeszcze przed wylotem – poprosiły ją o przywiezienie szczoteczki do zębów lub grzebienia syna, odpowiedziała, że nie. Nie prosiły też o to dzieci pana M. H., aczkolwiek u nich zebranie materiału genetycznego ( w Polsce) polegało już nie na pobraniu krwi, lecz wymazu z wnętrza policzka.
Następnego dnia rano córka pani H. powiedziała, że nie wytrzyma koszmaru identyfikacji i wróciła do Polski. Samolot, którym przyleciały w niedzielę kursował wahadłowo, przywożąc ludzi z Polski i zabierając tych, którzy identyfikacji dokonali lub/i podjęli decyzję o wyjeździe (jak siostra pana H.). Mama pana H. została w Moskwie sama – ale tylko w teorii.
Pani H. cały czas towarzyszył psycholog (mężczyzna, potem kobieta) i tłumaczki (najpierw starsza kobieta, dobrze mówiąca po polsku, potem młoda dziewczyna). Nie zostawiono jej ani na chwilę samej. Pani H. sądziła, że identyfikacja odbędzie się w następujący sposób: wprowadzą ją na salę, gdzie na stołach będą leżeć ciała i ona, przechodząc i oglądając po kolei ciała, rozpozna swojego syna.
Procedura była jednak inna. Pani H. przyniesiono kilka zegarków do rozpoznania oraz parę skarpetek i butów. Zapytałam, czy przedmioty te miały poprzyklejane karteczki z numerami i oznaczeniami lub symbolami, czy zegarki miały wiszące na łańcuszkach lub nitkach etykietki oraz doczepione zdjęcia w folii. Nic. Buty były po prostu „anonimowymi” butami, zegarki zegarkami – bez żadnych oznaczeń, etykietek, naklejek, czy zdjęć. Pani H. niczego nie rozpoznała.
Czas mijał, a ona wciąż czekała… nie wiadomo na co. W towarzystwie psychologa i tłumaczki. Nie rozmawiali oni o traumie, procesie żałoby itp. Zajmowali raczej panią H., odsuwając jej myśli od Syna i nie pozwalając się skupić. Wreszcie wykorzystała szansę, która przypadkiem się nadarzyła. Z sali obrad wyszła Minister Kopacz wraz z wiceministrem Najderem i przypadkowo usiedli koło pani H. Pani H. powiedziała więc do niej: „Pani doktor, przecież Pani znała mojego syna. Niech Pani mi pomoże w odszukaniu jego ciała”. Pani Kopacz zapytała: „A jak nazywa się Pani syn?”. „M. H.”
„A tak, tak, oczywiście znaliśmy się.” Potem Minister Kopacz weszła z powrotem do sali obrad.
Po jakimś czasie panią H. poproszono do sali, gdzie miała zidentyfikować ciało mężczyzny. Przypisuje to zaproszenie interwencji Minister Kopacz.
W sali byli też obecni: lekarz, tłumacz i prokurator. Ciało było włożone do metalowej trumny, bardzo małej. Było nagie, przykryte prześcieradłem. Było czyste, umyte. Odsłonięto twarz i ciało do piersi, tak, że widać było ramiona. Nie było na nim żadnych obrażeń. Policzki były zapadnięte. Mężczyzna był siwy, ostrzyżony na jeża i bardzo niski. Pani H. powiedziała, że to nie jej Syn. Nie mogła uwierzyć, że był tak niski, ale nie pokazano jej nóg mężczyzny.  Zapytałam, czy widziała szew pozostały po dokonaniu sekcji zwłok. Powiedziała, że nie, ale być może dlatego, że ciało odsłonięto do połowy piersi. I to był koniec identyfikacji.
W ciągu tego dnia – choć pilnowana, żeby nie zostać sama – pani H. rozmawiała m.in. z jedną z wdów., która przeszła przez proces identyfikacji dzięki temu, że towarzyszący jej brat męża odczytał inicjały na jednej z obrączek (niepodpisanych), którą to obrączkę, po rozpoznaniu, „przypisano” jakiemuś mężczyźnie. Pani H. zapytała tę panią, czy rozpoznała ciało swojego męża, na co wdowa odpowiedziała zagadkowo: „a właściwie to nie wiem”.
Widziała też, że wchodził na identyfikację wdowiec po jednej z kobiet, wraz z siostrą ofiary.
Zapytałam, czy w ciągu tego dnia – w przeciwieństwie do podróży samolotem do Moskwy – ludzie trochę więcej rozmawiali ze sobą. Odpowiedziała, że tak, choć tylko minimalnie więcej. Od żadnej z osób, z którymi rozmawiała pani H. nie dowiedziała się, że ciało ich bliskiej osoby było zmasakrowane.
Do wieczora pani H. była już tylko w towarzystwie psychologa i tłumaczki. Nie zaproszono jej na inne okazanie ciała. Poprosiła więc księdza Błaszczyka, który miał dopilnować wkładania ciał do trumien, aby ubrano jej Syna w to ubranie, które przywiozła, i żeby włożył mu do trumny różaniec. Ksiądz Błaszczyk przyrzekł, że to zrobi, a gdy spotkała się z nim w październiku podczas przyjęcia rodzin smoleńskich przez żonę prezydenta, p. Annę Komorowską, powtórzył, że tak właśnie zrobił. Zapytałam, jak to możliwe, skoro Syn nie został rozpoznany przez Mamę? Nie znalazła na to pytanie odpowiedzi.
Następnego dnia pani H. odleciała do Polski ostatnim kursem wahadłowca. Lecieli z nią m.in. pani Kopacz oraz p. Kurtyka (która opowiadała o tym locie w trakcie audycji „Rozmowy niedokończone” w Telewizji Trwam, a potem Radiu Maryja). Pani H. jednakże pani Kurtyki nie zauważyła, choć to pani Kurtyka powiedziała w „Rozmowach niedokończonych”, że widziała w samolocie panią H. Siedziała przy niej osoba, nie będąca członkiem rodzin smoleńskich. Pani H. sądzi, że była to osoba pracująca albo w Kancelarii Prezydenta albo  w gabinecie Ministra. Osoba ta cały czas mówiła, skutecznie odciągając jej myśli od tragedii. Nie odstąpiła jej na chwilę. W trakcie lotu ktoś do niej zadzwonił na telefon komórkowy, a ona przekazała telefon pani H. Ta jednak nie była w stanie porozumieć się z osobą, która dzwoniła – zdaje się, ktoś z władz – z powodu hałasu w samolocie. A więc ludzie w Polsce wiedzieli, kto siedział w samolocie przy pani H. Po przylocie na Okęcie do samochodu zabrała ją jedna z urzędniczek Kancelarii Prezydenta i odwiozła w żądane miejsce, na spotkanie z córką.
Po jakimś czasie pani H. udostępniono wyniki protokołu sekcji zwłok Syna. Przetłumaczony z rosyjskiego znajdował się tam następujący opis: „Mężczyzna, wiek ok. 50-60. Jedna część twarzy (pani H. nie pamięta, czy prawa czy lewa) zmiażdżona. Owłosienie na ciele. Podwyższony cholesterol”. Pan M. H. nie miał skończonych 45 lat. Zaczynał siwieć, aczkolwiek nazwalibyśmy jego rodzaj siwizny „dereszowatą” (używając staropolskiego słowa).
W Mińsku Mazowieckim, gdzie złożono rzeczy poległych, rodzina znalazła marynarkę, która prawdopodobnie jest marynarką pana H. Jest trochę zabłocona, jest na niej trochę zaschniętej krwi i jest trochę upalona. Znajduje się w szczelnie zamkniętej torbie celofanowej.
Zapytana, czy chciałaby, aby przeprowadzono ekshumacji jej Syna pani H. mówi, że nie. „Nic mi to nie da”.
P. S. Bardzo proszę blogerów i komentatorów, aby zadawali jak najwięcej pytań. Istnieje bowiem możliwość przekazania ich do pani H., która spróbuje na nie odpowiedzieć. Pp. Boo, Wywczasa, Mikiego i tym podobnych proszę o skorzystania z okazji do milczenia w tej sprawie.
 
 
 
 
Danae
O mnie Danae

Let my work speak for me. My blog is in Polish and in English. Niech o mnie mówi moja praca. Piszę po polsku i po angielsku.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka