Donald Tusk uwielbia chyba pokazowe konferencje prasowe, na które spóźnia się, przetrzymując dziennikarzy w korytarzach. Wymęczeni oczekiwaniem przedstawiciele mediów nie są już w stanie zadawać sensownych pytań i premier może wtedy błysnąć.
Tak jak dzisiaj gdy zapowiedział, że Wojna jest do wygrania. Co prawda, nie chodziło mu o wojnę z terroryzmem, bo chyba nawet nie zakontaktował, że terroryści mogą chcieć się mścić za śmierć Ben Ladena na Ameryce i jej sprzymierzeńcach, tylko o wojnę z kibolami.
Premier ma bowiem dosyć pseudokibiców demolujących stadiony i bijących się z policją. I zapowiedział nam nowe prawo, które ma to zmienić. Tak jakby problemem nie było egzekwowanie istniejących przepisów tylko ich kompletny brak.
Donald Tusk wierzy jednak, zupełnie jak Jarosław Kaczyński, w magiczną moc słowa pisanego i że ustawą, bądź uchwałą można zmienić wszystko. Zapowiada więc nam wojnę z kibolami i danie policji prawa do zakazywania meczów. I udaje, że nie wie, że problem w tkwi w tym, iż kluby oraz PZPN nie wykorzystywały już dostępnych narzędzi prawnych.
Trzeba przyznać, że premier i cała Platforma doskonale wiedzą jak się robi propagandę. Lepiej bowiem, dla przeciętnego widza, który nie jest zorientowany w niuansach prawnych, brzmi zapowiedź wojny z kibolami niż deklaracja, że kluby i PZPN zostaną wreszcie przyciśnięte, by egzekowowały przepisy. Brakuje tylko zapowiedzi, że każdego kibola Tusk dorwie nawet w kiblu.
Sytuacja wygląda więc dla mnie tak, że do wojny kiboli z kibolami dołączył jeszcze jeden kibol szukający widowiskowej zadymy. I jest nim premier Donald Franciszek Tusk, bo zadyma to coś czego przed wyborami potrzebuje. A nie jakichś tam zebrań RBN w sprawie zagrożenia atakami terrorystycznymi po śmierci Osamy.
Do następnego,
Intel-e-gent